Dobiega końca pierwsza połowa 2020 roku. Zastanawialiście się kiedyś może, jakie są trzy najsłabsze drużyny Ekstraklasy w tym okresie? ŁKS Łódź, wiadomo, dla nich nie da się ustalić takiego okresu, w którym byliby poza ostatnią trójką. Korona Kielce – niestety, mimo poprawy w grze, nie widać w ogóle poprawy punktowej. Ale ten trzeci? Może Wisła Płock? Arka Gdynia? A może wylegująca się w bardzo głębokim dole Cracovia?
Otóż nie.
Trzecim najsłabszym klubem tego półrocza jest Pogoń Szczecin, zapewne mogliście się tego spodziewać w momencie, gdy przeczytaliście tytuł: Pogoń Szczecin, miks pecha i kunktatorstwa. Nie trzymamy dłużej w napięciu, dlaczego uważamy, a nawet jesteśmy pewni, że Pogoń jest w najsłabszej trójce? Ano, tabela nie kłamie. Niezawodne 90minut.pl jest zawsze gotowe do przygotowania zestawienia za dany okres, wygląda to tak:
źr. 90minut.pl, objaśnienia własne
11 punktów w pół roku. Od 15 lutego zaledwie jedno zwycięstwo w 12 meczach, nad Cracovią. A przecież to nie jest tak, że Pogoń po prostu odstaje od grupy mistrzowskiej – jeszcze przed pandemią zremisowała z ŁKS-em, przegrała z Górnikiem Zabrze, a i 2019 rok zamknęła porażką z Koroną Kielce.
Bez trudu znajdziemy oczywiście w Ekstraklasie kluby słabsze, gorzej punktujące, posiadające gorszą kadrę. Ale chyba żaden nie zaliczył takiego zjazdu jak Pogoń. Największe wrażenie robi tutaj najprostszy zabieg – porównanie składów i wyników z pierwszego oraz z tych ostatnich występów ligowych. Na inaugurację Portowcy pojechali na najtrudniejszy teren – na Łazienkowską, gdzie czekała Legia Warszawa. Mimo że to gospodarze pierwsi strzelili gola, szczecinianie pokazali charakter, najpierw wyrównując za sprawą Adama Buksy, a następnie przesądzając o wyniku spotkania dzięki uderzeniu Zvonimira Kożulja.
Buksa i wciąż mocny Kożulj w jednym zdaniu… Tak, zdajemy sobie sprawę, że to musi boleć fanów Pogoni. Ale wbijemy ten nóż głębiej, przytoczmy całą jedenastkę z Warszawy.
Stipica – Stec, Zech, Triantafyllopoulos, Nunes – Podstawski, Drygas – Kowalczyk, Kożulj, Guarrotxena – Buksa.
Na ławce między innymi Spiridonović, Frączczak, Listkowski i Łasicki.
Zestawmy to teraz na przykład z ekipą, która przegrała z Lechią tydzień temu. Cibicki, Hostikka i Żurawski, potem z ławki gonienie wyniku Maniasem. Rany, przecież to jak przesiąść się z rodzinnego i wygodnego auta na deskorolkę, w dodatku z trzema kółkami. Ale nie idźmy na łatwiznę, to nie jest tak, że Pogoń po prostu się wyprzedała i wygodnie rozsiadła się na leżaczkach, oczekując na koniec sezonu.
Gdybyśmy mieli szukać usprawiedliwień dla Portowców, wskazalibyśmy w pierwszej kolejności na pecha. Na początku sezonu więzadło krzyżowe zerwał Kamil Drygas. Potem ten sam uraz dosięgnął Igora Łasickiego oraz Marcela Wędrychowskiego. Na długo wypadł też Mariusz Malec, pomniejszych kontuzji nie liczymy, choć przecież nie było właściwie meczu, w którym Kosta Runjaić faktycznie mógłby skorzystać z całej meczowej kadry. Nie można tego czynnika lekceważyć, zwłaszcza w przypadku Drygasa. To był lider tego zespołu, gość w gazie. Szukanie zastępcy dla niego z pewnością musiało też nieco przemodelować plany transferowe Pogoni.
To jest zresztą drugi aspekt, który sprawił, że Pogoń wygląda tak, jak wygląda.
Trudno mieć do klubu pretensje, że puścił w świat Adama Buksę. Ani nie była to groszowa transakcja, ani nie był to moment, w którym przetrzymywanie napastnika w drużynie zadziałałoby korzystnie na którąkolwiek ze stron. Nie chcemy też biczować Dariusza Adamczuka, że Paweł Cibicki okazał się raczej uzupełnieniem niż wzmocnieniem. Przy całym naszym rozczarowaniu Pogonią, sporo wyrozumiałości mamy również w ocenie jakości środka pola. Damian Dąbrowski wydawał się człowiekiem, który poniżej pewnego poziomu schodzić nie będzie.
Transfery, które okazały się słabsze, niż w momencie ich wykonywania z pewnością dołożyły ogromną cegłę do obecnej sytuacji Pogoni. Ale nie można tutaj też zganiać wszystkiego na niefart i czynniki niezależne od klubu. Nie da się bowiem nie zauważyć, że Pogoń zimą oraz wiosną grała wyjątkowo minimalistycznie. Skład nie był wzmacniany, był właśnie uzupełniany, gdzie za jedno ogniwo wskakiwało drugie, zazwyczaj już nieco słabsze. Do tego dochodzi kwestia utraty dwóch zawodników o wysokiej jakości – Kożulja i Spiridonovicia. Nie chcemy przyznawać racji którejkolwiek ze stron sporu zawodników z władzami klubu, ale jednak – jeśli tracisz jednocześnie takich grajków, to musisz zadać sobie pytanie – czy byłem na to gotowy?
I jak, Portowcy? Byliście gotowi?
No właśnie. Pogoń wydaje się permanentnie niegotowa, by zagrać ambitniej. W teorii jest tam przecież wszystko, stadion się buduje, dyrektor sportowy ma oko do piłkarzy, skauting działa w porządku, młodzi piłkarze pukają do pierwszego zespołu i nie odstają od kolegów. A jednak, gdzieś nadal zaciągnięty jest hamulec ręczny, który sprawia, że w zaledwie kilka miesięcy ekipa z potencjałem na bicie się o podium ląduje na podium, ale od końca. Zamiast naparzać się z Piastem i Lechem Poznań o wicemistrzostwo, gromadzi punkty w tempie Korony Kielce i ŁKS-u Łódź.
Często na boisku krytykuje się kunktatorstwo jednej ze stron, asekuracyjną grę, zadowalanie się najniższym prowadzeniem. Futbol zresztą szybko potrafi się za to zemścić, pojedyncza kontra rywala i zamiast trzech punktów jest jeden.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Pogoń w 2020 roku to właśnie jeden wielki popis kunktatorstwa i minimalizmu. Być może w dobie pandemicznego kryzysu ta strategia okaże się korzystna, długofalowo to Portowcy wyjdą z kryzysu obronną ręką. Ale mamy wrażenie, że jednak ogromny potencjał Pogoni jest właśnie koncertowo marnowany. Pech, chciwość piłkarzy i ich menedżerów, pandemia, cięcia. Okej, my to wszystko rozumiemy.
Ale może czas odpowiedzieć sobie też w Szczecinie na pytanie: jakie są właściwie nasze cele w tej Ekstraklasie? I czy na pewno stać nas jedynie na wyprzedzenie Korony i ŁKS-u w tabeli półrocza?
Fot.Newspix