– Pierwsze pół roku miałem świetne, strzelałem gole i asystowałem. W maju 2006 roku chciał mnie kupić Galatasaray za pięć milionów euro, ale działacze Trabzonsporu się wystraszyli. Powiedzieli, że mnie nie puszczą, bo ich pozabijają kibice. To trudne miejsce do życia. Mieszkałem za miastem i, z ręką na sercu, przez dwa lata wyszedłem do centrum może z dziesięć razy. Wielu obcokrajowców nie radzi sobie z przeskokiem do Trabzonu, który za moich czasów był betonowym miastem – wspomina w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Mirosław Szymkowiak.
FAKT
Dziś Liga Mistrzów. Na czołówce nie Lewandowski, tylko Milik, który chce błysnąć w Champions Leauge.
Arkadiusz Milik (20 l.) musi wciąż ciężko pracować, żeby więcej grać. Polak nie wrócił do pierwszego składu Ajaksu, nawet gdy strzelił sześć goli w rozgrywkach o Puchar Holandii. – Jest głodny gry i chętny do pracy. Jego pięć minut nadejdzie – mówi Frank de Boer (44 l.), szkoleniowiec drużyny z Amsterdamu. Na razie Milik ma za sobą krótki epizod w Lidze Mistrzów (osiem minut w spotkaniu z PSG, 1:1). W dzisiejszym meczu z APOEL ma zagrać jednak więcej niż kilka minut. – Byłem w klubach, gdzie było trudniej o miejsce w pierwszej jedenastce. Cokolwiek zrobiłbym w Bayerze Leverkusen, to i tak nie miałbym większej szansy gry. W Amsterdamie jest nieco inaczej, a już bramki w meczu o Puchar Holandii na pewno mi pomogą – mówi Milik, który zagrał w drużynie z Amsterdamu sześć meczów.
Bramkarz Śląska, Jakub Wrąbel nabawił się kontuzji w toalecie. Niebywałe.
Utalentowany piłkarz Śląska doznał kontuzji w toalecie! Jakub Wrąbel (18 l.) w przerwie meczu z Górnikiem Łęczna (2:1) poślizgnął się w ubikacji i nabawił się urazu kolana. Nastoletni bramkarz może mówić o sporym pechu. W ostatnich tygodniach bardzo poprawił swoją pozycję w zespole i jeszcze tej jesieni miał zagrać w spotkaniu 1/16 finału Pucharu Polski ze Stalą Stalowa Wola. – Umawialiśmy się z Kubą, że będzie bronił w tym meczu – mówi nam trener Śląska Tadeusz Pawłowski (61 l.). Wrąbel w niedzielę pojechał na rezonans kolana. Jak dowiedział się Fakt, przerwa piłkarza może potrwać nawet do grudnia.
No i kolejna, dość często spotykana w prasie laurka dla mistrzów Polski – tym razem Adam Dawidziuk pisze, że Legia dorosła do Europy. W czwartek spotkanie z Trabzonem.
Gra mistrzów Polski o europejskie puchary robi wrażenie. Legia to dziś zespół odpowiedzialny, dojrzały, pewny siebie, wierzący, po co wychodzi na boisko. To pozwala optymistycznie myśleć o tym, by zajęła przynajmniej drugie miejsce i wiosną zagrała w kolejnej fazie. – Byłem pod wrażeniem meczu z Lokeren. Tak się właśnie powinno grać w Europie. Jestem przekonany, że Legia wyjdzie z grupy – mówił trener Maciej Skorża (42 l.) po sobotnim meczu Legia – Lech (2:2). Przez rok stołeczny zespół dojrzał. Jest nie tylko bardziej doświadczony, ale przede wszystkim odpowiedzialny pod względem taktycznym. – Trener Berg przywiązuje uwagę do detali, wpaja nam mentalność zwycięzców, to procentuje – wyjaśnił Jakub Rzeźniczak (28 l.).
RZECZPOSPOLITA
Miejsca wystarcza tylko na jeden tekst – o Lidze Mistrzów. Tytuł: Magiczna różdżka i płaszcze Luisa.
Paris Saint-Germain gra z Barceloną, Manchester City z Romą. Bayern poleciał do Moskwy. Dzisiejszy wieczór w Paryżu to spotkanie byłych królów Europy z książętami, którzy co roku głośno wspominają o swoich aspiracjach, marzą o tronie, ale rzeczywistość pokazuje, że nie są gotowi, by na nim zasiąść. Tak było przed rokiem, gdy w ćwierćfinale wyeliminowała ich Barcelona, choć ani razu z nią nie przegrali. Tak było i wiosną w meczu z Chelsea, kiedy od półfinału dzieliły ich zaledwie trzy minuty. W Londynie zabrakło wówczas kontuzjowanego Zlatana Ibrahimovicia. Jak wiele znaczy Szwed dla swojej drużyny, przekonujemy się i teraz. Gdy nie gra, zwycięstwa przychodzą paryżanom z trudem. Albo w ogóle ich nie ma. W sobotę tylko zremisowali w Tuluzie (1:1) i spadli już na czwarte miejsce w lidze, a Ibrahimović, który miał wrócić do składu na spotkanie z Barceloną, wyleczyć się nie zdążył.
GAZETA WYBORCZA
Zapowiedź Ligi Mistrzów traktuje tylko o jednym zespole. Dziś pierwszy test Barcelony?
– Jeśli dobrze bronisz, wszystko jest łatwiejsze – mówi trener Luis Enrique. Jego piłkarze nie stracili gola w tym sezonie, ale z tak silnym rywalem jeszcze nie grali. W Katalonii już oficjalnie gra najlepsza defensywa w Europie. Bramkarze Claudio Bravo i Marc-André ter Stegen są niepokonani w siedmiu spotkaniach, broniącemu w lidze Chilijczykowi brakuje tylko 21 minut do pobicia klubowego rekordu Pello Artoli, który na początku sezonu 1977/78 nie puścił gola przez 560 minut. W Europie drużynę z Camp Nou ściga już tak naprawdę tylko Juventus (6 meczów), ale tam Gianluigi Buffon musiał obronić dwa rzuty karne, a Barcelona w sześciu meczach La Liga i jednym Champions League pozwoliła przeciwnikom na oddanie ledwie ośmiu celnych strzałów. Crvena Zvezda Belgrad również nie straciła gola w tym sezonie (7 meczów), ale śrubuje wynik tylko w przeciętnej lidze i Pucharze Serbii. W pozostałych ligach Starego Kontynentu nie ma zespołu, który wytrzymałby tyle spotkań bez straty bramki. – To nie jest tylko zasługa obrony, wszyscy dobrze gramy pressingiem, utrudniamy rywalom dochodzenie do sytuacji strzeleckich. Nie chodzi o indywidualności, ale o zespół – tłumaczy Javier Mascherano, z zawodu defensywny pomocnik, któremu wciąż zdarza się występować na środku obrony. Barcelona wydała latem na defensorów 34 mln euro, jednak sprowadzony z Arsenalu Thomas Vermaelen przyjechał do Hiszpanii z kontuzją i wciąż czeka na debiut. Dopiero od kilku dni normalnie trenuje, do Paryża jeszcze nie pojechał. W tej sytuacji niezastąpiony jest Jérémy Mathieu, którego transfer uchodził za co najmniej kontrowersyjny. Nie chodziło tylko o to, że Barcelona wydaje 20 mln euro za gracza, który w październiku skończy 31 lat, ale o to, że Francuz nigdy nie wybił się ponad przeciętność. – Popełnia błędy jak każdy, ale robi więcej dobrego niż złego. Wciąż jednak pracujemy nad defensywą, bo nie bronimy jeszcze idealnie – mówi Enrique.
SUPER EXPRESS
Żeby cokolwiek stąd wyciągnąć piłkarskiego, trzeba wytężyć wzrok i na pięciu stronach sportu rozejrzeć się po ramkach:
– Listkiewicz publikuje felieton, ale o futbolu ani słowa
– Kownacki wypada na miesiąc
– Łukowicz, chłopak z rezerw Werderu z polskim i niemieckim obywatelstwem, pokazał faszystowski gest
– Rosjanie nastraszyli Lewego pożarem, czyli zamieszanie w hotelu Bayernu przed meczem w Moskwie
I to tyle.
SPORT
Okładka.
Michał Trela zastanawia się, czy Cracovia wreszcie zrozumiała trenera.
Podoliński jest odważny nie tylko w gębie, ale też w czynach. Bo mało kto przychodzi do klubu z tak jasną wizją tego, jak ma grać drużyna. Trener wierzy w grę trójką obrońców i przekonuje do tego swoich zawodników. Idzie opornie, choć poprzednie lata pokazują, że obojętnie ilu defensorów nie wystawiły „Pasy”, i tak zawsze ktoś popełni indywidualny błąd. Sytuacja Podolińskiego jest zero-jedynkowa. Albo okaże się genialnym wizjonerem, pierwszym od lat, który nauczy piłkarzy Cracovii grać na miarę potencjału klubu, albo fajtłapą, który tylko gadać umiał. Słowami i czynami nie zostawił sobie marginesu błędu.
Kocian był na dywaniku, ale zostaje. Przynajmniej na razie nie ma tematu jego zwolnienia.
– Trener doskonale wie, co ma robić. Już nieraz pokazał, że potrafi dobrze wykonywać swoją pracę. Wierzę, że zespół będzie należycie przygotowany do sobotniego ważnego derbowego starcia z Górnikiem. Kocian ma nasze zaufanie – deklaruje prezes Dariusz Smagorowicz. Słowacki trener najbardziej przeżył ubiegłotygodniową porażkę w Pucharze Polski. – To był dla mnie bardzo trudny moment. Czy najcięższy, odkąd jestem w Chorzowie? Nie było mi też łatwo na początku, gdy podpisałem kontrakt z Ruchem. Odpadliśmy z Pucharu Polski, ale życie toczy się dalej – podkreśla Kocian. I wylicza pozytywy ze słabego meczu swej drużyny w Bydgoszczy. – Nie przegraliśmy po raz trzeci z rzędu, nieźle graliśmy w pierwszej połowie. Jest światełko w tunelu, a przed derbami nie muszę nawet motywować moich podopiecznych. Oni będą bardzo zmobilizowani do tej arcyważnej konfrontacji – dodaje.
To co z tym Ruchem? Diagnozę wystawia tuż obok Piotr Rocki i mówi o braku świeżości.
– (…) Widać, że Niebiescy mają problem.
Jaki?
– Nie widzę w ich grze świeżości. Nie ma pasji, walki, poświęcenia jednego chłopaka za drugiego… Trzeba być jednak w szatni, by poznać przyczyny. Myślę, że kiedy odpadli z pucharów, coś się skończyło. Do tego momentu jechali jeszcze na świetnej wiośnie, a przecież to nie jest jednak zespół, który może cały rok grać świetną piłkę. Poza tym siedmiu-ośmiu piłkarzy praktycznie nie ma konkurencji. Są w dołku, ale muszą grać.
W kontekście derbów to może być problem?
– Może, ale doświadczenie uczy, że przy okazji takich meczów na 90 minut wszystkie teorie biorą w łeb. Na logikę więcej argumentów sportowych ma dziś Górnik. Myślę o wyższej jakości piłkarzy, miejscu w tabeli i pewnym komforcie. Remis będzie dla nich do przyjęcia. a Ruch stanął już pod ścianą. Z drugiej strony… Może dobrze, że tak jest? Po sobotnich derbach jest przerwa na kadrę, więc chorzowianie muszą dać z siebie absolutnego maksa. Na przełamanie taki mecz jest doskonały. Można w dwie godziny sprawić, że wszystko, co działo się do tej pory, pójdzie w zapomnienie. Przypomnę wiosnę. Górnik długo nie wygrywał, ale przyjechał do Zabrza rozpędzony Ruch i… było szybkie 2:0 dla Górnika.
Poza tym:
– Szeweluchin z Ruchem jeszcze nie przegrał
– Legia poleci prosto na mecz z Piastem z Turcji
– Garcia ma do dyspozycji tylko dwóch środkowych obrońców
– Wisła straciła wiele w tym tygodniu
– Colak zachwyca w Gdańsku
PRZEGLĄD SPORTOWY
A w Przeglądzie okładka wygląda tak.
Zaczynamy Ligą Mistrzów, znów zaczynamy Barceloną. Czyli zaczarowana bramka Katalończyków.
Żelazna defensywa to nowy atut Dumy Katalonii, która w tym sezonie nie straciła jeszcze gola. Ale nie miała takiego rywala jak paryżanie. Niezależnie od tego, kto stoi w bramce i kto w gra w obronie, to i tak krytykowana w zeszłym sezonie formacja Barcelony spisuje się bezbłędnie. Nie znalazł na nią sposobu żaden z sześciu ligowych przeciwników, ani APOEL Nikozja w Lidze Mistrzów. Teraz spróbują paryżanie. Zadanie zatrzymania mistrzów Francji ma dostać rezerwowy w lidze Marc-Andre ter Stegen. Na razie trener Blaugrany Luis Enrique stosuje rotację w bramce, niczym Carlo Ancelotti w poprzednim sezonie w Realu. W drużynie Królewskich w Primera Division bronił Diego Lopez, a w Lidze Mistrzów występował Iker Casillas. Teraz w Barcelonie w La Liga oglądamy Claudio Bravo, a w Champions League ter Stegena. Jest to pewne zaskoczenie, bo to młody Niemiec został sprowadzany jako bramkarz numer jeden. – Ale ter Stegen doznał kontuzji w okresie przygotowawczym, Bravo zaczął bronić i tak już zostało. I jak dotąd bardzo dobrze się spisuje, choć zawalił gola w sparingu. O tym, że Luis Enrique postawił na Chilijczyka, mogło zdecydować, że ten zna język i ligę, poza tym świetnie gra nogami – analizuje Mirosław Trzeciak, mieszkający w Hiszpanii były reprezentant Polski. Niemiec zagrał z APOEL i zebrał dobre recenzje. – Dał nam taki sam spokój, jaki gwarantuje Bravo. Taka konkurencja tylko dobrze zrobi naszej drużynie – komentował dyrektor sportowy klubu Andoni Zubizarreta. Obaj golkiperzy mają małe doświadczenie pucharowe. Bravo na europejskiej arenie zadebiutował dopiero rok temu, mając już 30 lat. Dotąd zaliczył tylko siedem występów w rozgrywkach pod egidą UEFA. Dziewięć lat młodszy od niego Niemiec w Europie wystąpił zaledwie w trzech meczach więcej. Dla porównania Victor Valdes, tylko o rok starszy od Bravo, który przez ostatnie 11 lat był numerem jeden w Barcelonie, ma na koncie 115 pucharowych spotkań.
Odrobinę dalej – kiedy miniemy tekst o tym, że Legia dojrzała do Europy (cytowaliśmy z Faktu) – mamy wywiad z Mirosławem Szymkowiakiem. Ciekawy fragment na zachętę.
Jak to się stało, że jednak trafił pan do Trabzonsporu?
– Na zgrupowaniu w Turcji spałem między treningami, kiedy zadzwonił telefon i usłyszałem: Zostałeś sprzedany za 800 tysięcy euro”. Maciek Stolarczyk, z którym dzieliłem pokój, zapytał, co się stało. Odpowiedziałem, że ponoć odchodzę z Wisły, ale nie do końca w to wierzyłem, bo wszystko działo się za moimi plecami. Poszedłem dalej spać i w ogóle nie przejąłem się rozmową. Zszedłem na drugi trening, a przy recepcji stali już tureccy wysłannicy i zabrali mnie do samolotu. W dresie Wisły poleciałem do Stambułu, bo tam urzędują wszyscy prezesi i stamtąd wyjechaliśmy do Trabzonu. Na lotnisku dwa tysiące ludzi, kamery, flesze. Tragedia. Zupełnie nie byłem na to przygotowany. Tym bardziej że nie miałem podpisanego kontraktu, a wszyscy już odtrąbili transfer. Trzy dni tam siedziałem. Kupili mi dres Trabzonsporu, a ja biłem się z myślami. Aż w końcu się zdecydowałem. Bardzo pomagał mi nieżyjący już lekarz z Azerbejdżanu. Wprowadzał mnie w tajniki tureckiej piłki. Po jakiejś porażce wykąpałem się, spakowałem torbę i zebrałem do wyjścia. Doktor mnie zatrzymał, tłumacząc, że to niebezpieczne. Machnąłem ręką i ruszyłem. Zrobiłem dwa kroki i zobaczyłem dziki tłum brodatych facetów z gniewem w oczach. Czasem w telewizyjnych migawkach widać protestujących muzułmanów. Tak mniej więcej wyglądają wściekli tureccy kibice. Nie wszyscy piłkarze wytrzymują psychicznie taką presję. Nigdy nie zapomnę sceny, kiedy obrzucili nasz autokar kamieniami i ani jedna szyba nie została cała. Holender Kiki Musampa z Brazylijczykiem Marcelinho leżeli na podłodze i płakali.
Pan wytrzymał dwa lata.
– Pierwsze pół roku miałem świetne, strzelałem gole i asystowałem. W maju 2006 roku chciał mnie kupić Galatasaray za pięć milionów euro, ale działacze Trabzonsporu się wystraszyli. Powiedzieli, że mnie nie puszczą, bo ich pozabijają kibice. To trudne miejsce do życia. Mieszkałem za miastem i, z ręką na sercu, przez dwa lata wyszedłem do centrum może z dziesięć razy. Wielu obcokrajowców nie radzi sobie z przeskokiem do Trabzonu, który za moich czasów był betonowym miastem. Dlatego drużyna raczej potrzebuje wyrozumiałego trenera, który porozmawia i wysłucha zawodnika, a nie wszechwiedzącego mądrali. Dziwię się, że znowu wzięli Halihodzicia, ale może się zmienił? Z tego co wiem, to kiedy za moich czasów przychodził do Trabzonsporu, imprezę urządził PSG, skąd go przegoniono.
Mamy również rozmowę Michała Wyrwy z Rafałem Gikiewiczem.
Niewielu polskich bramkarzy z marszu wywalczyło miejsce w bramce zagranicznego klubu.
– Podczas obozu pomyślałem sobie: kurde, dobrze gram, ale mają tu przecież bramkarza związanego z klubem szósty rok. Przed pierwszym meczem trener wziął mnie na rozmowę i powiedział, żebym był przygotowany na wielką grę, bo 2. Bundesliga to jednak zupełnie inny świat niż polskie rozgrywki. Według średniej not renomowanego magazynu „Kicker”, jestem drugi albo trzeci najlepszy w zespole. Zajmujemy miejsce w środku tabeli, ale do lidera mamy tylko sześć punktów straty. W najbliższą niedzielę gramy z prowadzącym w lidze Ingolstadt i trzeba liczyć, że ta strata się zmniejszy. Nasz szkoleniowiec Torsten Lieberknecht prowadzi Eintacht od siedmiu sezonów, co tylko udowadnia, jaka stabilizacja panuje w klubie. Nawzajem się wspieramy, bo w zespole wszyscy wiedza, że jedziemy na jednym wózku. Nieskromnie powiem, że Niemcy trochę mnie pokochali. W Brunszwiku kibice nazywają mnie polskim… Manuelem Neuerem. Podczas meczów przebiegam około 6 kilometrów, a średnia ligowych bramkarzy wynosi 5 km. Do golkipera Bayernu jednak trochę mi brakuje, on podczas meczów pokonuje mniej więcej 8 km! Gdybym osiągał podobne wyniki, to pewnie byśmy teraz nie rozmawiali.
Z kolei Dariusz Dziekanowski przejeżdża się walcem po Lechii. I ciężko się z nim nie zgodzić.
Nie mam szacunku do ludzi, którzy wyrzucają trenera po kilku spotkaniach. Pokazuje to kompletny brak rozeznania. Przed zatrudnieniem szkoleniowca powinno się przedyskutować kluczowe kwestie: prognozy, plany, oczekiwania. Ocenić człowieka można po pół roku, ideałem byłoby, gdyby dać komuś szansę w całym sezonie. Piszę te słowa i mam w głowie to, co dzieje się w Lechii Gdańsk. Ten klub zamienił się w bazar Różyckiego. Latem odbył się tam hurtowy targ piłkarzami. Kto przejeżdżał akurat przez Gdańsk, albo miał międzylądowanie, ten miał szansę załapać się do drużyny. Teraz z kolei mieliśmy do czynienia z jakimiś bazarowymi przepychankami o trenera. To, co ukazało się w mediach o relacjach między właścicielem a zarządem klubu, to totalna amatorka. Jestem tym rozczarowany i zdegustowany. Tym bardziej, że kilka miesięcy temu wydawało się, że w Gdańsku rośnie silna drużyna – dobrze poukładana na boisku z inteligentnymi ludźmi w gabinetach prezesów i na stołkach dyrektorskich. Niestety, ostatnio mamy do czynienia z jakąś totalną farsą. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że prowadzenie klubu przez menedżera piłkarskiego do niczego dobrego nie doprowadzi. Pokusa, by ubić interes przede wszystkim dla siebie, przesłania racjonalne myślenie o tym, co będzie dobre dla klubu. Od jakiegoś czasu przerabiamy ten temat w Zawiszy Bydgoszcz, teraz mamy przykład Lechii.
Fot.FotoPyk