Tomasz Cywka trafiał do Lecha Poznań jako znak zapytania, ale wywalczył sobie skład i prezentował się lepiej, niż wielu oczekiwało. Niestety wtedy przytrafiła mu się kontuzja. W tym sezonie, poza grą w rezerwach, dostał szansę w Pucharze Polski z Resovią, ale pech przypomniał o sobie już w piątej minucie – znowu uraz. Ale Cywka zapewnia, że choć rzecz jasna chciał dać więcej boiskowo, tak jest wygranym. W klubie… poznał swoją narzeczoną, z którą planuje wspólne życie w Poznaniu. Przekonuje też, że ostatniego słowa w Ekstraklasie nie powiedział. Zapraszamy.
***
Za tydzień dobiega końca pana przygoda z Lechem Poznań. Jakie ma pan spojrzenie na ten czas?
Fajny początek, nawet bardzo fajny, później przez kontuzje to się zatrzymało. Mój czas w Poznaniu dobiega końca, mimo, że ostatnio byłem zdrowy, trenowałem z drużyną, nie dawano mi szansy, żeby pojawić się na boisku.
Ma się pan za pechowca? Licząc czas w Lechu Poznań.
Ogółem nie, bo przed Lechem nie miałem żadnych problemów ze zdrowiem, nie opuściłem żadnego treningu. Lech… Nie jestem takim typem, który za dużo rozmyśla dlaczego stało się tak a nie inaczej. Może ta szansa w pucharze, kiedy miałem możliwość powrotu, a wtedy znowu coś się wydarzyło, to był taki moment, kiedy pomyślałem: dlaczego? Ale to trwało chwilę. Później powrót, rehabilitacja. Skupienie na pracy.
Kontuzji z Resovią doznał pan już w czwartej minucie – to naprawdę pachnie pechem.
Jak mówię, były różne myśli, nawet takie, że szkoda, że chociaż tych siedemdziesięciu minut nie pobiegałem. Nie poczułem atmosfery meczu. Tylko na samym początku. To, faktycznie, pech.
Miał pan problem z tym samym kolanem, z którym wcześniej był problem – czy pana zdaniem coś nie tak zostało zrobione podczas leczenia?
Nie, wszystko było bardzo dobrze poprowadzone. Doznałem naderwania więzadła pobocznego, ale w zupełnie innej części więzadła. To nie to samo. Tamta część się zrosła, nic się z nią nie stało. Czynnik losowy – wpadł we mnie przeciwnik o solidnej masie, nic nie można było zrobić.
Od końca stycznia jestem zdrowy, w pełnym treningu, czuję się bardzo dobrze. Dostawałem po urazie wiele wiadomości od znajomych, przyjaciół i rodziny: “po kontuzji wrócisz mocniejszy”. I niby frazes, ale autentycznie muszę powiedzieć, że mocno przepracowałem ten czas w RehaSporcie i super się czuję, także pod kątem treningów.
Te urazy to tym większe zaskoczenie, że pan zawsze uchodził za zawodnika, który bardzo dba o siebie. Siłownia, dieta, wszystko dopilnowane.
To, że o siebie dbam, nie oznacza, że będę miał wpływ na wszystko. Wydarzyły się dwie sytuacje, atak przeciwnika w taki a nie inny sposób. Miałem przypadki w przeszłości, kiedy byłem mocno atakowany, fizjoterapeuta myślał, że będę miał zerwane więzadła, a okazywało się, że te mięśnie wokół kolana miałem na tyle rozbudowane i silne, że wszystko utrzymywało się bez urazu.
30 czerwca rozstaje się pan z klubem. Jak wyglądała sprawa pana aneksu? Klub nie podjął rozmów czy inne tło?
Ja nawet do końca nie wiedziałem jak to wygląda. Miałem sygnały, że umowa automatycznie się przedłuża do końca sezonu. Okazało się inaczej, miałem rozmowę z dyrektorem, gdzie zostało mi przedstawione, że nie zostaję z drużyną do końca sezonu.
Jakie ma pan teraz plany?
Nie chciałbym mimo wszystko mówić o planach, natomiast rozmowy się toczą. Jest około miesiąc do rozpoczęcia treningów przed nowym sezonem, także jest jeszcze czas. Teraz cały czas trenuję, mam możliwość treningu w klubie i korzystania z obiektów. Będę w treningu cały lipiec i jestem pewny, że moja przyszłość w lipcu się wyjaśni.
Pierwsza liga czy jest szansa na Ekstraklasę?
Jest szansa na Ekstraklasę cały czas. Na pewno nie powiedziałem tu ostatniego słowa.
Ostatnio zdecydował się pan pójść na studia.
Zgadza się, to pierwszy rok.
Jak panu idzie na pedagogice?
Myślałem, że będzie ciężej. Choć nie ukrywam, mam dużą pomoc ze strony narzeczonej, która sama przez to kilka lat temu przechodziła. Nie ukrywam, pomaga mi, ale jest dobrze. Gdy przed okresem pandemii trzeba było chodzić do szkoły, chodziłem na tyle zajęć, na ile pozwalał mi grafik. Teraz, gdy wszystko jest zdalnie, dla mnie to korzystna sytuacja, wszystko mogę pogodzić bez problemu z treningami.
Pana narzeczona jest doktorantką pedagogiki, zgadza się?
Tak, stąd też spora pomoc. Sama wykłada na uniwersytecie.
Chodzi pan na jej wykłady?
Jeszcze na nie nie uczęszczam. Natomiast nie ukrywam, jak skończę grać w piłkę, chciałbym pracować z młodymi zawodnikami, to bardzo cenne studia w tym kontekście. Są zajęcia o tym jak podejść do młodego człowieka, jak przekazać informacje, jak z nim rozmawiać, jak współpracować. Ze strony sportowej wiem dużo, a tutaj mogę się nauczyć choćby teorii przekazywania wiedzy. Trochę lat gry jeszcze mi zostało, ale powoli trzeba myśleć o tym, co potem.
Najlepsze wspomnienie w Lechu Poznań?
Tak naprawdę cały początek, gdzie grałem większość meczów. Przygoda pucharowa, ciekawa wyjazdy. Mogłem, po prostu, grać, a nic nie sprawia piłkarzowi większej radości. Kibice też mnie od samego początku wspierali.
Na początku stanowił pan trochę taki znak zapytania.
Nie dochodziły do mnie personalnie takie opinie, ale po czasie, jak zagrałem kilka meczów, dostawałem wiadomości od kibiców, którzy nie tyle byli niezadowoleni z transferu, co niepewni. Później pisali, że okazałem się dobrym ruchem i się cieszą z mojej gry w Lechu. Szkoda, że nie mogłem dać im więcej radości, więcej pokazać. Są rzeczy poza naszymi siłami.
Dużo rozmawiał z panem Dariusz Żuraw?
Raczej nie. Ale nie mówię czy to było dobre czy nie, po prostu stwierdzam fakt. Trenerzy różnie do tego podchodzą, piłkarze również: jedni potrzebują takich rozmów, inni nie. Cały okres w Poznaniu wspominam mimo wszystko dobrze, bo możemy pominąć względy sportowe – w klubie poznałem swoją obecną narzeczoną. Planujemy razem życie, życie w Poznaniu.
Ktoś spojrzy na pana przygodę przez pryzmat boiska, statystyk, powie: pechowiec. A tu taka wygrana w prywatnym życiu.
I to myślę, że jest bardzo fajna puenta tego wszystkiego. Ale na boisku chcę jeszcze wiele pokazać.
To jeszcze pytanie: który z młodych piłkarzy Lecha najbardziej panu imponuje na treningach?
Powiem tak, jednym jest to, co się robi w danym momencie, a jest jeszcze podejście i praca nad sobą. Licząc wszystko, Filip Marchwiński.
A widzi pan, tego piłkarza mamy rzadziej okazję oglądać, choć dużo mówi się o jego potencjale.
Jest rywalizacja, wiadomo, ma dużą konkurencję. Mimo, że nie dostaje tych szans tyle, ile by chciał, to jego podejście do treningu, do własnych umiejętności, tego co mógłby poprawić – imponuje.
Na koniec: na treningach rzutów wolnych ile na dziesięć trafia Jakub Moder?
Większość!
Fot. FotoPyK