– Bezdomna drużyna tuła się po okolicznych wioskach (Jasienica, Dankowice) w poszukiwaniu boisk. Kiedy spadnie rzęsisty deszcz, gospodarz obiektu zabrania im wejścia na murawę, żeby jej nie zniszczyli. Wtedy trzeba odwoływać trening i organizować zajęcia teoretyczne, jak przed meczem z Legią. Czasem Górale dostają do dyspozycji niepełnowymiarowe boisko. Nikt nie narzeka, choć nie można na nim ćwiczyć stałych fragmentów, bo brakuje na nim kilku metrów. – Zawsze uczę zawodników, że szatnia to ich drugi dom. W Podbeskidziu swojej nie mamy, co nie pomaga w scementowaniu drużyny. Krążymy po okolicznych miejscowościach jak Cyganie – tak o wszechobecnej ekstraklasowej tandecie i prowizorce pisze dziś Przegląd Sportowym, w długim, najciekawszych materiale, jaki znajdziecie dzisiaj w piłkarskiej prasie. Chociaż jest jeszcze kilka innych wątków, którym warto poświęcić chwilę.
FAKT
Flavio Paixao goni trenera i… brata – od tego dzisiaj zaczynamy. Aktualny kapitan Śląska Wrocław ma szansę strzelić gola w czwartym kolejnym spotkaniu. To ponoć jakiś klubowy rekord.
Gdyby zdobył bramkę jeszcze z Łęczną, wyrównałby klubowy rekord, dzierżony między innymi przez trenera Tadeusza Pawłowskiego i Marco Paixao. Temu ostatniemu też w poprzednim sezonie zdarzyło się trafić w czterech kolejkach ekstraklasy z rzędu (oprócz tej dwójki, sztuka ta kiedyś udała się również przedwcześnie zmarłemu Dariuszowi Marciniakowi). – Życzyłbym sobie mieć ciągle taki problem, że któryś mój piłkarz grozi mi wyrównaniem albo i zabraniem rekordu – mówi Pawłowski. – Flavio jest zdolny do strzelenia nawet ponad dziesięciu goli w sezonie. Wiosną go krytykowali, że jedzie na nazwisku brata, a ja twierdzę, że to jest piłkarsko podobna jakość, choć inny typ zawodnika. Przecież to, co on potrafi zrobić, wchodząc ze skrzydła między obrońców na pełnym gazie, to jest sensacja – dodaje trener.
Przed startem sezonu Ryszard Tarasiewicz mówił głośno o awansie do czołowej ósemki ligi. Tymczasem jeśli kielczanie przegrają z Piastem oraz Łęczną, szkoleniowiec może stracić posadę. Prezydent Kielc Wojciech Lubawski zaczyna tracić cierpliwość, choć są to informacje nieoficjalne.
Dawid Kownacki tymczasem deklaruje: Nigdy nie zagram w Legii. Obyś, chłopie, nie musiał odszczekiwać. W piłce każda tego typu deklaracja jest bez sensu i niejeden na niej się przejechał.
Zanim podpisał trzyletni kontrakt z władzami Kolejorza, było sporo spekulacji na temat jego przyszłości. Włączył się do tego również Bogusław Leśnodorski (39 l.). Prezes Legii informował na Twitterze, że chętnie widziałby Kownackiego w klubie. – To była tylko taka wojenka słowna, bo żadnej oferty nie dostałem. A nawet jakby przyszła, to natychmiast bym odmówił. Mogę powiedzieć bez cienia wątpliwości, że w Legii nigdy nie zagram. W Polsce liczy się dla mnie tylko Kolejorza – mówi nastolatek, który dodaje: – Owszem, organizacyjnie Lech i Legia są poza zasięgiem. Pójście do każdego innego klubu w Polsce byłoby krokiem wstecz. A zatem skoro nie Legia to tylko… zagranica. Kownacki stawia sobie ambitne cele. – Od zawsze powtarzam, że chcę pójść drogą Roberta Lewandowskiego, czyli wyjeżdżać jako jeden z lepszych piłkarzy w lidze. Być królem strzelców i mistrzem Polski z Lechem. Taki mam plan i mam nadzieję, że przynajmniej jego druga część spełni się już w tym sezonie.
Derby z jednym krakowiakiem? Rodzynkiem wiślak Alan Uryga. Będziemy to cytować szerzej z Przeglądu Sportowego, natomiast z Faktu na sam koniec kawałek o Nawałce, który kombinuje z ustawieniem. Ponoć myśli o 1-3-5-2, a na najbliższe mecze powoła Sebastiana Boenischa.
Selekcjoner Adam Nawałka wysyła dziś powołania na mecze z Niemcami i Szkocją. Jedno trafi do Sebastiana Boenischa. Adam Nawałka po nieudanych namowach Eugena Polanskiego na powrót do reprezentacji Polski zapadł się pod ziemię. W czwartek spotkał się w Warszawie ze swoim sztabem. Dziś wysyła powołania na mecze eliminacji Euro 2016 ze Niemcami i Szkocją. Na liście wybrańców selekcjonera reprezentacji Polski ma znaleźć się Sebastian Boenisch z Bayeru Leverkusen. Po tym jak wyjazd do Niemiec i rozmowy z Polanskim, z którym od maja Nawałce było nie po drodze, okazał się fiaskiem, trener biało-czerwonych postanowił nie udzielać wywiadów. I to się prędko nie zmieni. Komunikacja z dziennikarzami ograniczona do absolutnego minimum, czyli konferencji prasowych i zobowiązań wobec telewizji transmitującej mecze Polaków.
GAZETA WYBORCZA
Łamami Wyborczej zawładnął dziś Kamil Glik. Polski idol bez makijażu.
Obcokrajowiec po ledwie dwóch sezonach służenia nowym barwom zakłada opaskę kapitana – to się prawie nie zdarza. W dodatku obcokrajowiec ledwie 25-letni, przybyły do ligi z tłumem weteranów, tradycyjnie traktowanych tutaj z olbrzymim szacunkiem. Obrońcy reprezentacji Polski się zdarzyło. Latem 2013 roku został najmłodszym kapitanem w całej Serie A. I jedynym zagranicznym kapitanem obok Javiera Zanettiego, 40-letniego wówczas żywego pomnika, który wrastał w Inter Mediolan przez ponad dwie dekady. Argentyńczyk z boiska już zszedł, dziś jedynym oprócz Glika uhonorowanym opaską cudzoziemcem jest Marek Hamš~k, słowacki pomocnik Napoli. W ogóle stał się nasz obrońca bohaterem – mniej lub bardziej zamierzonym – zdarzeń niezwyczajnych. W Polsce wszyscy pamiętają mu, że w sezonie 2012/2013 wyleciał z boiska w obu derbach z Juventusem. Najpierw po czerwonej kartce za brutalny faul, w rewanżu za sumę żółtych kartek. Ale raper Willie Peyote – autor muzycznego utworu “Glik”, który był wiosną moim przewodnikiem po Turynie – jako najważniejszy dla podbicia serc kibiców wspomina inny mecz. – To była trzecia kolejka przed końcem poprzednich rozgrywek, graliśmy z Genoą. Obie drużyny broniły się przed spadkiem, obie urządzał remis. Nie chciały się krzywdzić, więc padł bezbramkowy remis. Krzyczeliśmy nawet, żeby wykopali piłkę z boiska, bo im niepotrzebna. Potworny wieczór. Dlatego po ostatnim gwizdku z trybun poszedł przeszywający gwizd, a wrzaski: “Wstydźcie się!” i “Sprzedaliście się!” były najłagodniejszymi, innych nie da się zacytować. Do szatni natychmiast uciekli wtedy wszyscy piłkarze. Wszyscy poza Glikiem. Jemu było chyba autentycznie przykro, zachowywał się, jakby chciał nas prosić o wybaczenie. A nie był jeszcze nawet kapitanem, nie miał powodu, żeby brać na siebie więcej niż koledzy! Nigdy nie zapomnę tamtej chwili. To wtedy mógł zasłużyć na opaskę.
Do stołecznej też zajrzeliśmy, ale tam tylko koszykówka.
SPORT
Adam Nawałka, okazuje się, ma z czego wybierać. Tak utrzymują w Sporcie.
Dziś ogłosi kadrę.
Adam Nawałka ma problem z lewą stroną obrony i w tej sytuacji zdecyduje się na powołanie Sebastiana Boenischa. Adam Nawałka, selekcjoner reprezentacji Polski, ogłosi w piątek kadrę piłkarzy występujących w zagranicznych klubach na mecze eliminacji EURO 2016 z Niemcami i Szkocją. Sporym problemem jest obsada lewej strony obrony. W ciągu rocznej pracy wypróbował w ośmiu meczach aż siedmiu zawodników na tej pozycji. Wszystko wskazuje na to, że w kadrze znajdzie się Sebastian Boenisch, który odgrywa jedną z wiodących ról w Bayerze Leverkusen. Piłkarz “Aspiryn” zagrał w 26 meczach ligowych, dwóch Pucharu Niemiec oraz siedmiu Ligi Mistrzów.
Później same ligowe zapowiedzi. Pojedynkiem kolejki wybrano: Michał Żyro vs Szymon Pawłowski. Trochę nudy. Paradoksalnie, najchętniej zacytowalibyśmy tekst ze strony internetowej, którego nie widać w wydaniu papierowym. Alberto Cifuentes potwierdza, że jest niezłym specjalistą.
Cifu trafił do Piasta na prośbę trenera Angela Pereza Garcii, który ręczył za rodaka. Początek sezonu miał słaby, podobnie jak cały zespół. Były reprezentant Polski Grzegorz Szamotulski nazwał Hiszpana siatkarzem. – Takie jest życie piłkarza, krytyka to coś normalnego. Jak do tego podchodzę? W każdym meczu staram się zagrać tak, żeby nie mieć do siebie zastrzeżeń i pomóc w drużynie. Jeśli będę grał dobrze, to nie będzie powodów do narzekań – przekonuje 35-latek. Dla wielu obserwatorów nieporozumieniem jest fakt, że w Piaście dopiero trzecim bramkarzem jest 22-letni Jakub Szumski. – Pozostajemy w dobrych relacjach, staramy się pomagać sobie na treningach. Uważam, że Kubę czeka wielka kariera. Ma duży talent, ale ma także jeszcze czas, by zacząć grać regularnie i jestem przekonany, że tak się stanie w niedalekiej przyszłości – mówi Cifuentes, który w ostatnich dniach zmagał sie z bólem w kolanie. – W meczu z Cracovią musiałem poprosić o zmianę. W ostatnich dniach przechodziłem rekonwalescencję i z każdym dniem było lepiej.
Jest rozmówka z Marcinem Malinowskim. Można ją streścić tak:
– Co się z wami dzieje?
– Nie wiemy.
– Ale postaracie się to zmienić?
– Zmienimy na pewno!
– Zawisza jest w trudnej sytuacji.
– Jest, ale to dla nas bez znaczenia.
Tymczasem Emil Drozdowicz znów straszy na boiskach pierwszej ligi.
Tęskni pan za ekstraklasą?
– Przyzwyczaiłem się już do gry w I lidze, więc chyba… nie tęsknię za ekstraklasą. Z drugiej strony fajnie byłoby jeszcze zagrać w elicie. To i większy splendor, i lepsza promocja drużyny i piłkarzy.
Przeciwko komu najlepiej się panu gra?
– Myślę, że przeciwko Arce Gdynia. W pewnym momencie mojej kariery zostałem przez ten klub skrzywdzony, więc bardziej się koncentruję przed starciem z nim. No i udało mi się strzelić gdynianom kilka bramek. Ostatnią niedawno, w wygranym 4:2 meczu w Gdyni.
Ta krzywda to moment, gdy przechodził pan z Lechii Zielona Góra do Arki? To wiązało się ze zmianą dyrektora sportowego w Arce, gdy Burlikowskiego zastąpił Czyżniewski?
– O zmarłych dobrze, albo wcale. Dlatego nie będę rozwijał tego wątku.
Efekt był taki, że Arka nie zapłaciła Lechii kwoty za pana wypożyczenie i przez kilka miesięcy był pan bezrobotny.
– To prawda. Do równowagi fizycznej i psychicznej doprowadził mnie trener Maciej Murawski, z którym trenowałem indywidualnie w Zielonej Górze.
Michał Trela również zauważa zaś, że w derbach Krakowa ma szansę zagrać tylko jeden rodowity krakowianin.
Czy właśnie przez to derby zatraciły trochę swój krakowski charakter, na co często narzekają starsi kibice oraz piłkarze obu klubów? – Według mnie wcale go nie zatraciły, bo ten mecz nadal ma gorętszą atmosferę niż wszystkie inne – twierdzi były gracz Wisły Krzysztof Bukalski. – Taka już jest dzisiejsza piłka i dzisiejszy świat, że są duże migracje. W Wiśle wielu zawodników gra od wielu lat, więc nawet jeśli pochodzą c z innych rejonów Polski, to już są prawie „krakusami”. A jeśli chodzi o młodych, którzy muszą wyjeżdżać gdzie indziej, to też normalne. W 1985 roku Hutnik Kraków był mistrzem Polski juniorów, a do pierwszej drużyny przebiło się tylko dwóch zawodników – przypomina Bukalski.
SUPER EXPRESS
Wreszcie parę piłkarskich wątków na łamach Superaka. Na początek tekst, którego nie zacytujemy, bo już lekko się przeterminował – to kilka oczywistych zdań o sześciu bramkach Arka Milika.
Ale później jest ciekawiej. Maciej Wandzel, wcześniej jednoznacznie kojarzony z Lechem, opowiada, że zaangażowania się w Legię gratulowali mu nawet poznaniacy. Cytujemy fragment:
W środku zamieszania wokół meczów z Celtikiem postanowił pan zainwestować w Legię?
– Lubię walczyć o coś, co moim zdaniem ma sens. A to, co się działo w Legii i wokół niej przy okazji tej sprawy z Celtikiem, było niesamowite. Po takim ciosie można było zakładać, że klub się załamie, podda, odpuści. A było wręcz przeciwnie. Gdy widziałem determinację prezesów, piłkarzy, trenerów, walkę z okrutną niesprawiedliwością, to upewniłem się, że Legia jest potężną siłą. Zawsze wiedziałem, że to wielka marka, ale sprawa z Celtikiem przekonała mnie, że jest jeszcze większa niż myślałem.
Nie wierzę, że z Poznania nie płyną uszczypliwości pod pana adresem
– Płyną, ale.. Prawie połowa SMS-ów z gratulacjami, które dostałem po kupieniu akcji Legii, była właśnie z Poznania. I to od ludzi historycznie lub aktualnie związanych z Lechem. A co do moich związków z tym klubem: byłem w radzie nadzorczej, ale zrezygnowałem 1,5 roku temu. Owszem, reprezentowałem Lecha w strukturach Ekstraklasy, jednak to nie ma znaczenia, bo Ekstraklasa SA działa dla dobra wszystkich klubów.
W malutkich ramkach:
– Tarasiewicz gra o życie
– W Lechii kłócą się o Hajtę
– Krychowiak piłkarzem totalnym.
A na koniec ciekawostka: Ewa Kopacz z czwartej ligi na fotel premiera. “Nie tylko orientuje się, co to jest spalony, ale potrafi nawet wyłapać błędy i zrugać słabego sędziego. Wiedzą coś o tym w Szydłowiance, klubie z podradomskiego Szydłowca, gdzie pani premier dbała o opiekę medyczną”.
– Przez te wszystkie lata Ewunia nigdy nie wzięła od nas nawet grosza, a czuwała nad prawie 200 piłkarzami różnych roczników naszego klubu. Przeprowadzała wszystkie badania, była na każdym meczu w Szydłowcu – opowiada były prezes Szydłowianki Jerzy Jurczak (79 l.). – Z panią doktor nie było przeproś – mówi bramkarz Paweł Wieczorek (22 l.). – Mierzyła ciśnienie, osłuchiwała, badała kręgosłup, sprawdzała, czy nie mamy wad postawy, ważyła. Udzielała pierwszej pomocy jeszcze na boisku – dodaje. Kopacz zaangażowała się w sprawy klubu przez ówczesnego męża, nieżyjącego już Marka. – Prokurator z zawodu, zapalony działacz i kibic z powołania. Był u nas wiceprezesem, radcą prawnym i sekretarzem klubu. Pani Ewa tak się wciągnęła, że kiedyś nawet zasponsorowała kibicom wyjazd na mecz do Warki – wtrąca kierownik Szydłowianki Adam Jasik (61 l.). Na obiekcie w Szydłowcu czas jakby stanął w miejscu w latach 70. Szeregowy budynek klubowy, dwa rzędy trybunek okalających boisko. – Stadion to nasza największa bolączka. Ewa zrobiła bardzo wiele, by powstał nowy na 3500 widzów. Zapłaciła za projekt, załatwiła wizytę w Ministerstwie Sportu, gdzie mieliśmy ubiegać się o środki na budowę. Plany storpedował ówczesny burmistrz miasta. Na złość, bo był z innej formacji politycznej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Siatkarska okładka Przeglądu.
A potem dużo piłki. Najpierw nieszczęsny „Kownaś”. Nigdy nie zagram w Legii. Clue zacytowaliśmy już z Faktu, więc można skupić się na Skorży – trenerze po legijnej lekcji. Teraz wraca na Łazienkowską.
To było jakieś kilka tygodni po rozpoczęciu pracy z Legią. Zjazd trenerów w PZPN, Maciej Skorża jednym z uczestników. Spotkanie, rozmowy kuluarowe. Nagle słyszy od jednego z prominentnych działaczy: “Ty to Maciek, po Legii długo pracy w lidze sobie nie znajdziesz”. Szok. Ledwie zaczął, a już dostał przepowiednię na kolejne lata. I to taką, której najwyżej notowana wróżka by się nie powstydziła. Nie poprowadził polskiej drużyny dokładnie przez 27 miesięcy. W końcu wrócił. Już w trzecim meczu jako trener Lecha Poznań, zawita na stadion przy Łazienkowskiej. W miejsce, w którym wzbudzał tylko skrajne odczucia: triumfował lub leżał na łopatkach. – Trzeba w życiu mieć trochę szczęścia – uśmiechał się tuż po objęciu stanowiska. Dostał wszystko: nowy stadion, wzmocnienia za 10 mln zł, świetną pensję. Miał być zbawcą, osobą, która wprowadzi Legię na szczyt, przede wszystkim odzyska dla niej mistrzostwo Polski. Rozpoczął od okopania się. Warszawska rzeczywistość go przerosła, choć przecież się już z nią mierzył, pomagając Pawłowi Janasowi w okresie gry legionistów w Lidze Mistrzów. Zbudował wokół siebie mur, nikomu ze swojego sztabu, oprócz Rafała Janasa i Paolo Terziottiego, w pełni nie zaufał. Przeprowadził wywiad w klubie, wypytywał o pracowników, starał się wszystkich poznać, nieoficjalnymi kanałami. W korytarzach szybko to się rozniosło, już na starcie miał więcej wrogów, niż przyjaciół.
Ligowych tematów nie brakuje. Miroslav Radović wypowiada się przed Lechem, takie mecze go napędzają. W Krakowie Podoliński nagle stawia na czwórkę defensorów, Smuda chwali Guzmicsa, a jedynym wiślakiem urodzonym w Krakowie, który zagra w derbach, będzie Alan Uryga.
Teraz jest więcej Polaków. – Za naszych czasów było zupełnie inaczej. W derbach grali praktycznie tylko ludzie z Krakowa. Ja byłem obcy, bo byłem z Nowej Huty – mówi były piłkarz Wisły Andrzej Iwan. – Zmieniło się to, bo kluby w pewnym momencie postawiły na sprowadzanie zawodników zamiast na szkolenie młodzieży – dodaje. W takiej sytuacji trudno oczekiwać, by zawodnik spoza regionu czuł atmosferę towarzyszącą takim spotkaniom. – Cracovia? To dla mnie normalny mecz. Derby to są dla mnie z Legią – mówił kiedyś Nikola Mijailović, który trzy lata był zawodnikiem Białej Gwiazdy. W tej chwili nikt takich deklaracji nie składa. – Bo w Wiśle są piłkarze, którzy grają tu od lat. Arek Głowacki czy Paweł Brożek dobrze wiedzą, o co chodzi w meczach z Pasami – mówi Uryga, wyczuwając jednak pewną różnicę. – Wszyscy moi znajomi i cała rodzina kibicuje Wiśle. Skoro jestem z Krakowa, to odczuwam przed derbami dodatkową odpowiedzialność. Chodzi o to, by ci wszyscy ludzie byli po niedzielnym meczu w dobrych humorach. Taka jest różnica między przyjezdnymi, a urodzonymi…
W Gdańsku trwa awantura o Hajtę.
Tomasz Hajto w środę poleciał do Niemiec, gdzie rozmawiał z Rogerem Wittmannem, jednym z udziałowców gdańskiego klubu oraz Adamem Mandziarą, pełniącym rolę prokurenta zarządu na temat swojej posady w Lechii. Dialog łatwy nie był. Dziennikarz Polsat Sport Mateusz Borek informował na swoim Twitterze, że Hajto początkowo otrzymał propozycję asystentury u boku niemieckiego szkoleniowca Uwego Rapodlera, który od 2011 roku jest bez pracy. Później sprawy przybrały inny przebieg, korzystniejszy dla Polaka. Doszło do porozumienia, ale nominacja Hajty nie została oficjalnie ogłoszona, bo do uzgodnienia są pewne szczegóły. Niemniej były reprezentant Polski wstępnie ustalił warunki swojej pracy w Lechii. W piątek miałby poprowadzić piątkowy trening z piłkarzami biało-zielonych, a w roli pierwszego trenera zadebiutować w niedzielę w Zabrzu w meczu z Górnikiem. Kontrakt obowiązywałby do czerwca 2016 roku z opcją przedłużenia. Razem z Hajtą do sztabu szkoleniowego miałby dołączyć w roli asystenta trener z Niemiec. W Lechii szykuje się jednak niezła przepychanka, bo zarząd klubu nie wyraził zgody na kandydaturę Hajty. Taką informację w imieniu swoim, a także wiceprezesa ds. sportowych Andrzeja Juskowiaka oraz wiceprezesa ds. finansowych Artura Waśkiewicza przekazał Przeglądowi Sportowemu” prezes Lechii Dariusz Krawczyk. – Dalsze forsowanie kandydatury Tomasza Hajty na trenera może spowodować poważny kryzys w klubie.
Z mniejszych rzeczy:
– Presja spętała nogi graczom Ruchu
– Pylypczuk wraca do łask w Koronie
– Wroński udanie zastępuje kontuzjowanego Maka
Ale warto zacytować jeszcze najobszerniejsze materiały. Jest tekst o tym jak karuzela trenerska strąca młodych. Na razie nie idzie Podolińskiemu, wcześniej z obiegu wypadli Bartoszek, Ulatowski, Kasperczyk czy Skowronek. Ale mamy też wiślackie wspominki Tomasza Frankowskiego.
– Zagrałem jedynie w dwóch spotkaniach derbowych. W Wiśle występowałem siedem lat, ale tylko w jednym sezonie rywalizowaliśmy z Cracovią. Przy Reymonta zremisowaliśmy 0:0. Maciek Żurawski trafił bodajże w słupek, a Mirek Szymkowiak w poprzeczkę. Pasy były beniaminkiem. Na prośbę kibiców wyszliśmy na boisko z włosami pomalowanymi w barwach Wisły, ale w trakcie meczu farba spłynęła razem z potem. Z Cracovią u siebie graliśmy po jakimś spotkaniu pucharowym i w drugiej połowie byliśmy po prostu zmęczeni. Atakowaliśmy, ale bez werwy i pasji. Zmęczenie się nawarstwiło i nogi nie niosły jak trzeba. Skończyło się bez goli. Dla rywali to był duży sukces, dla nas porażka. Wynik 0:0 był wręcz dziwny. Przez siedem lat mojego grania Wisły może ze dwa razy padł taki rezultat.
Gdy grał pan w USA, na pomysł sprowadzenia pana do Cracovii wpadł Artur Płatek.
– Temat nie został przeze mnie w ogóle podjęty. I całe szczęście. Dzisiaj Frank Lampard przechodzi z Chelsea do Manchesteru City, strzela gola byłemu klubowi i jeszcze dostaje od kibiców Chelsea brawa. Zlatan Ibrahimović strzela gole dla Interu, a później dla Milanu, a żeby było śmieszniej – wcześniej grał w Juventusie. Tam inaczej traktowana jest zmiana barw klubowych. U nas nieznany szerzej Bartosz Bereszyński przeszedł z Lecha do Legii i zrobiła się afera. Ale są wyjątki. Kaziu Węgrzyn opędzlował aż trzy krakowskie kluby – Hutnika, Wisłę i Cracovię. Kiedyś wspomniałem mu, że nie podjąłem tematu Cracovii, a on na to „Czym ty się przejmujesz?”. Popatrz gdzie ja grałem”. Akurat on nie miał czego się obawiać ze swoją posturą, nawet o północy w zaułku. Ale ja? Legia też ze dwa, trzy razy podchodziła pode mnie, ale jako wiślak odmawiałem.
Można rzucić okiem na wywiad ze Sławomirem Nazarukiem („Sorry, Śląsku, ale dziś nie wygrasz”), ale już na pewno należy przeczytać bardzo dobry tekst Łukasza Olkowicza i Piotra Wołosika pod tytułem „Trudny żywot ligowca poszkodowanego”. Co dzieje się za kulisami ekstraklasy?
Bezdomna drużyna tuła się po okolicznych wioskach (Jasienica, Dankowice) w poszukiwaniu boisk. Kiedy spadnie rzęsisty deszcz, gospodarz obiektu zabrania im wejścia na murawę, żeby jej nie zniszczyli. Wtedy trzeba odwoływać trening i organizować zajęcia teoretyczne, jak przed meczem z Legią. Czasem Górale dostają do dyspozycji niepełnowymiarowe boisko. NIkt nie narzeka, choć nie można na nim ćwiczyć stałych fragmentów, bo brakuje na nim kilku metrów. – Zawsze uczę zawodników, że szatnia to ich drugi dom. W Podbeskidziu swojej nie mamy, co nie pomaga w scementowaniu drużyny. Krążymy po okolicznych miejscowościach jak Cyganie – opowiada Ojrzyński. Nas uderzył jego beznamiętny ton głosu, kiedy o tym mówił. Tkwi już w tym tyle lat, że znieczulił się na otaczającą go tandetę. Nie jest wyjątkiem. Kiedy piłkarze Podbeskidzia mają dwa treningi dziennie, to żartują z siebie, że wyglądają jak handlarze zza wschodniej granicy, bo chodzą z wypchanymi torbami po mieście. Jedynym szkoleniowcem, który nie miał problemów ze specyficznymi warunkami pod Beskidami, był Dariusz Kubicki. Znalazł proste rozwiązanie – przebierał się i kąpał w domu. Ciekawych wątków jest tu znacznie więcej.