Reklama

Pierwsza liga odmrożona? Nie widać. Festiwal bryndzy na zapleczu Ekstraklasy

redakcja

Autor:redakcja

02 czerwca 2020, 20:56 • 5 min czytania 9 komentarzy

Cholernie czekaliśmy na powrót Ekstraklasy i choć zdawaliśmy sobie sprawę, że z poziomem może być różnie, zresztą – było różnie, to jednak nie możemy być po pierwszej kolejce specjalnie rozczarowani. Piłeczka wróciła, kilka meczów stało znośnie z jakością, no, bywało gorzej i przed pandemią. Dzisiaj natomiast wróciła pierwsza liga, na którą czekali jeszcze więksi zapaleńcy niż ci od Ekstraklasy i… Cóż, nie ukrywajmy: ten początek jest taki sobie.

Pierwsza liga odmrożona? Nie widać. Festiwal bryndzy na zapleczu Ekstraklasy

Najwięcej bramek na przestrzeni pierwszych trzech spotkań padło w Bełchatowie, bo trzy, ale nie można powiedzieć, że dostaliśmy w tym spotkaniu emocje, jazdę bez trzymanki i będziemy je wspominać jeszcze przez tydzień. Nie, raczej zapomnimy jeszcze przed pójściem spać, ponieważ zawodnicy zabrali nas na przejażdżkę rowerem, który nie był w serwisie 10 lat. A powinien, skoro ma przebite opony.

To znaczy – pierwszy kwadrans zapowiadał, że łatwiej będzie sobie palnąć w łeb niż wytrzymać do końca, później, przynajmniej przez pół godziny, było lepiej, w końcu padały bramki, ale też trzeba mieć świadomość z czego one wynikały. Okej, po części z inicjatywy Sandecji, natomiast gracze z Bełchatowa dodawali bardzo dużo od siebie.

Przeanalizujmy trafienie po trafieniu.

  • Idzie długie podanie, Kołodziejski niepotrzebnie czeka na kozioł, korzysta z tego Klichowicz i – oddajmy – zgrabnie, piętą, przerzuca sobie piłkę. Tyle tylko, że Klichowicz gasi mu to zagranie… ręką, futbolówka jest łatwiejsza do opanowania, więc Klichowicz strzela bez problemu.
  • Najpierw Małachowski wykonuje dramatyczny wślizg, coś jak Wojtkowski z Piastem i piłka trafia do Chmiela. Ten nawija na najprostszy zwód świata Wołkowicza, dodatkowo Kołodziejski zasłania bramkarzowi pole widzenia, więc można sieknąć po krótkim i jest 2:0.
  • Grzelak stwierdza, że fajnie jest blokować ręką piłkę w polu karnym, a Grzelak to nie bramkarz, więc sędzia wskazał na wapno. Karnego wykorzystał pewnie Małkowski, który trochę w stylu Lewandowskiego (no, Lewandowskiego obudzonego o trzeciej rano i nakarmionego wbrew woli kebabem), pokonał Lenarcika.

Jeśli robi się takie błędy, nie ma czego szukać nawet na poziomie pierwszej ligi. I rzeczywiście. Po przerwie Bełchatów miał takie szansę na remontadę, jak Karol Krawczyk na tytuł najspokojniejszego człowieka roku. Okej, swoją okazję miał Golański, jednak świetnie zebrał się Bielica, lecz to byłoby na tyle.

Reklama

Pierwsza rozstrzygnęła, otworzyła i jednocześnie zamknęła nam ten mecz.

Efekt jest taki, że Sandecja zgłasza chęć powalczenia o baraże. A Bełchatów, jeśli Odra ogra Radomiaka, znajdzie się w strefie spadkowej.

GKS Bełchatów – Sandecja 0:3

Klichowicz 17’ Chmiel 26’ Małkowski 44’

***

No dobra, a co działo się w pozostałych meczach? Ligę odmrożono w Niepołomicach, jednak jeśli marudziliśmy na poziom meczu w Bełchatowie, to i tu peanów nie będzie. Puszcza, jak to Puszcza, mogłaby obdarować stałymi fragmentami gry całą ligę. Chojniczanka także odrobiła pracę domową i próbowała zaskoczyć gospodarzy ich własną bronią. A skoro tak, to domyślacie się już zapewne, że najwięcej w tym meczu było fauli, a nie groźnych strzałów, efektownych zwodów czy nagłych zwrotów akcji.

Być może to spotkanie wyglądałoby nieco inaczej, gdyby arbiter uznał gola Chojniczanki w 24. minucie gry (oczywiście po rzucie rożnym). Sędzia dopatrzył się jednak faulu, więc na bramki przyszło nam czekać aż do 68. minuty spotkania. Wtedy to „Żenia” Radionow przypomniał sobie stare dobre czasy z ŁKS-u, gdy jeszcze jego zespół wygrywał trafiał do siatki. Między tymi dwoma zdarzeniami, kluczowymi dla przebiegu spotkania, w główne role wcielili się bramkarze. Złośliwie możemy powiedzieć, że dlatego…

https://twitter.com/jankoWKS/status/1267828506244689922

Reklama

Ale uwagi trenera Tułacza, który przypomniał młodemu Karolowi Niemczyckiemu, gdzie jest boisko, to wszystko. Bramkarz Puszczy w drugiej części meczu świetnie wyjął uderzenie głową, które większość drużyny z Chojnic widziała już w siatce. Obronił też groźny strzał z ostrego kąta. A Radosław Janukiewicz? Nie był gorszy. Błysnął tuż przed zejściem do szatni, gdy świetnie wybronił uderzenie z woleja, mniej więcej z linii szesnastego metra.

I to by było na tyle. Poza tym częściej do głosu dochodziły lokalne zwierzaki – albo psy z Niepołomic są wyjątkowo głośne, albo zakosiły operatorom Polsatu jeden mikrofon. Doping czworonogów był momentami tak donośny, że zagłuszał boiskową komunikację. W zasadzie wpasowało się to w mecz, bo było to spotkanie na psią łapę.

Puszcza – Chojniczanka 1:0

Radionow 68’

***

Chcielibyśmy tutaj przytoczyć jakąś dłuższą relację z Olsztyna. Chcielibyśmy powiedzieć, że wynik nas oszukał, bo tak naprawdę był to spektakl w wykonaniu obydwu stron.

Ale nos urósłby nam tak, że w pięć minut ptaki zaczęłyby sobie na nim wić gniazda.

Zagrożenie pod obiema bramkami istniało tylko teoretycznie. Z akcji, które naprawdę mogły coś zmienić, czy wnieść trochę polotu, odnotujemy głównie dwa przypadki. Pierwszy, gdy olsztynianie oddali całkiem niezły strzał z pogranicza pola karnego. Drugi, kiedy Szymon Sobczak mając przed sobą tylko bramkarza, wybrał najmniej zaskakujące go rozwiązanie – strzał wprost w niego. Na siłę możemy tu jeszcze podciągnąć niecelny strzał Stomilu po rzucie rożnym. Naprawdę na siłę.

I to by było na tyle. 90 minut gry i dwie groźne akcje. Panowie, szanujmy się. Wiemy, że lockdown, że ciężko tak z marszu wrócić. Ale więcej niż w Olsztynie dzieje się czasami na kamerkach z podglądem na to, co akurat dzieje się w Puszczy Kampinoskiej.

Ech, jeśli taki był początek, to możemy tylko liczyć, że piłkarze znają cytat z Leszka Millera. Że mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy.

Stomil – Chrobry 0:0

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...