Wyobraźcie sobie, że dwóch mocnych chłopaków na osiedlu wychodzi na ustawkę dla sportu – klasyczne jeden na jednego. Nie ma publiczności. Nie mają nic do siebie. Są dobrze przygotowani, dopiero co pokonali słabszych przeciwników w podobnych warunkach i teraz chcą udowodnić swoją wyższość. Przebieg starcia? Jeden huknął, drugi oddał. Jeden huknął, drugi oddał. Poza tym klincz i podchody. Efekt? Remis i brak rozstrzygnięcia.
Tak właśnie wyglądał mecz Herthy i Lipska. Ostrzyliśmy sobie na to spotkanie zęby, bo oba zespoły po odmrożeniu Bundesligi prezentowały naprawdę wysoką formę, ale szału nie było. Poza miłym smaczkiem: z karnego przełamał się Krzysztof Piątek.
Gdyby dwa miesiące temu ktoś powiedział nam, że po meczu Herthy z Lipskiem będziemy spodziewać się fajerwerków, to odpalilibyśmy internet i poszukalibyśmy numeru do dobrego specjalisty od zdrowia psychicznego. No dobra, chyba, że ten ktoś zastrzegłby, że lubi oglądać jednostronne masakry, w których jedni szaleńczo atakują, a drudzy irytują pasywnością. Ale wszystko płynie: po wznowieniu Bundesligi Hertha rozbiła już Hoffenheim (3:0) i Union (4:0), więc siłą rzeczy nie stała na straconej pozycji z faworyzowanym Red Bullem, który w niedzielę dał spektakl fenomenalnej piłki, roznosząc Mainz (5:0). Miało iskrzyć.
Czy iskrzyło? Nie był to zły mecz, choć bardzo ciasny. Takie wielkie szachowanie się, choć w ekspansywny sposób. Więcej konkretów oferowali goście. Lukebakio ma naprawdę długie nogi i kilkoma susami dystansuje każdego defensora. Cunha to pierwszorzędny magik, a Ibisević to walczak i wytrawny snajper, który na niemieckich boiskach zjadł zęby. Ale wcale nie indywidualności, i wcale nie atak pozycyjny decydują o wiosennej skuteczności Starej Damy. Przeważnie decydują bowiem stałe fragmenty gry. Plattenhardt dośrodkował z rzutu rożnego, uwagę defensorów ściągnął wielki jak dąb Boyata, a za jego plecami znalazł się Grujić, który z łatwością wpakował piłkę do siatki.
Szybko stracona bramka nie podcięła skrzydeł Lipskowi, ale też nie dodała. Po prostu grali swoim rytmem. Naprawdę nieźle wyglądał do tej pory trochę zawodzący Dani Olmo, który kilka razy szarpnął skrzydełkiem, kilka razy uciekł defensorom, kilka razy spróbował poszukać w dwójkowej akcji Wernera, ale niemiecki napastnik grał zwyczajnie słabo, kończąc zresztą mecz bez zdobyczy strzeleckiej, co może tylko ucieszyć Roberta Lewandowskiego. Po tej kolejce ich rywalizacja stoi w miejscu – 27 Lewy, 24 Werner.
Remis przyniosło dośrodkowanie mistrza asyst – Nkunku. Gość jest jednym z większych objawień tego sezonu Bundesligi. Wcześniej wszyscy wiedzieli, że ma potencjał, że ma ułożoną stopę, że potrafi dośrodkować. Ale dopiero teraz, w Lipsku, są z tego naprawdę wymierne efekty. Cztery gole, 15 asyst, to naprawdę bardzo dobry wynik. Tym bardziej że chłopak ma 22 lata i fajne perspektywy przed sobą. Tym razem dał piłeczkę wprost na twardą łepetynę Klostermanna i zaniepokojony niemocą swoich podopiecznych Nagelsmann mógł odetchnąć z ulgą.
Dali sobie po razie. Bach, bach, wszystko na razie tutaj jasne.
Dalej było raczej nudnawo. Niezłą pozycję strzelecką dla Ibisevicia wypracował Lukebakio, ale Bośniak kompletnie przestrzelił. Olmo i Nkunku zaserwowali kilka ostrych dośrodkowań, ale wszystkie wypiąstkował albo wyłapał Jarstein. Generalnie było sporo całkiem składnych akcji, ale w pewnym momencie się urywały. Trudno powiedzieć, na którym etapie, gdzie i co konkretnie szwankowało. Wyglądało to jednak tak, jakby podopieczni Nagelsmanna i Labbadii perfekcyjnie odrobili lekcję o neutralizacji zabójczych broni przeciwnika w ataku pozycyjnym, ale już dużo gorzej lekcję o wykorzystywaniu jego słabości na swoją korzyść.
I wtedy na planszy pojawia się dwóch graczy, dwóch napastników – Patrik Schick i Krzysztof Piątek. Najpierw pierwszy. Czech pałętał się gdzieś pod nogami swoich pomocników i obrońców drużyny przeciwnej. Dosłownie. Wyglądał strasznie nieporadnie. Jak dziecko we mgle. Biegał, szukał, obracał się, lądował na spalonym, jeden solidnie zapowiadający się strzał Laimera nie trafił do celu tylko dlatego, że Schick niefortunnie znalazł się na jego linii. Ale wystarczył jeden moment, żeby odmienić jego występ. Boiskowy rozgardiasz, piłka odbijająca się od kolejnych nóg na osiemnastym metrze, spadająca pod jego nogi… Mocny strzał, bardzo mocny, ale niby wprost w ręce Jarsteina. Niby, bo ten tak fatalnie skiksował, że zaraz musiał znieść upokorzenie wyjmowania futbolówki z siatki.
Piłkarze Herthy wyglądali na załamanych. Serio. Paru nawet rzuciło się na ziemię w rozpaczy. Ale to krótkie wrażenie. Po prostu dostali cios w twarz, po którym musieli się podnieść. Poza tym grali w przewadze, bo wcześniej z murawy wyleciał Halstenberg. W międzyczasie wszedł Piątek, ale nie będziemy rozpisywać się o jego początkowych poczynaniach, bo mieliśmy do czynienia z tym samym zagubienie, jak w przypadku spotkań z Hoffenheim i Unionem. Jakaś strata, jakaś niedokładność, jakaś wygrana główka, jakaś walka, ale generalnie nieznaczący epizod. Aż w końcu przyszła pora na niego. Wszystko dzięki świetnemu ostatnio Cunhy. Brazylijczyk wszedł w drybling w polu karnym Lipska, został sfaulowany, żadna symulka, mądre zachowanie i szansa na wyrównanie – szansa na wyprowadzenie ciosu kontrującego.
Do karnego podszedł Piątek. On to umie. On to ma. 2:2. Przełamał. Zobaczyliśmy pistolety i wojowniczy wzrok, choć tym razem skierowany (wzrok, bo pistolety oczywiście zawsze w neutralnym kierunku) do pustych trybun i bez akompaniujących mu partnerów. Social distance. Ale znów uwolnił naturę rewolwerowca i fajnie – trochę na to czekaliśmy. Co znaczy ta bramka? Właściwie nic konkretniejszego, nie przynosi żadnej większej zmiany. Koledzy doceniają to, że nie myli się z jedenastego metra i są skłonni oddawać mu karne nawet w ważnych momentach, ale czy możemy myśleć, że Bruno Labbadia da mu szansę od pierwszej minuty w kolejnym meczu, bo trafił karnego? Niekoniecznie. Nie będziemy jednak marudzić. Strzelił, super, zrobił to, co miał zrobić i to cieszy.
Wynik bardziej urządza Herthę, nawet dużo bardziej, ale Lipsk też raczej nie powinien narzekać – to goście byli długimi momentami konkretniejsi i sprawiający większe zagrożenie. Remis to idealny konsensus dla takiego spotkania. No, i fajnie, że ten Piona się nam przełamał. Szkoda tylko, że nie z gry, ale może na to jeszcze przyjdzie czas?
RB Lipsk 2:2 Hertha Berlin
Klostermann 24′, Schick 68′ – Grujić 9′, Piątek 82′ z karnego
Fot. Newspix