Korona Kielce znalazła się w dramatycznej sytuacji, o czym pisaliśmy wczoraj. Niemieccy właściciele chcą jak najszybciej ulotnić się z klubu, który od dłuższego czasu znajduje się na krzywej opadającej i dąży do pierwszej ligi. Do tego stanu doprowadził między innymi szereg absurdalnych decyzji personalnych, które pochłonęły spore koszty, a sportowo nie dały zbyt wiele. Jednym z obszarów, na których Korona spaliła pieniądze w piecu, jest obsada lewej obrony.
W meczu z Lechią wystąpił na tej pozycji Erik Pacinda, czyli nominalny skrzydłowy. Powiedzieć, że eksperyment nie wypalił, to jakby stwierdzić, że Patryk Vega nie jest najlepszym obserwatorem rzeczywistości. Ale jak miał wypalić, skoro Pacinda to urodzony skrzydłowy? Skoro w swojej karierze występował tylko na bokach pomocy albo na środku ataku?
W pozostałych meczach na lewej obronie zaczynał Grzegorz Szymusik, nominalny prawy obrońca. I o ile w defensywie prezentował się w miarę solidnie, o tyle w ataku brakowało mu atutów, lewej nogi. Ciężko sobie wyobrazić, że na tym etapie kariery będzie to na lewej stronie piłkarz spełniający rolę nowoczesnego obrońcy – podłączającego się do akcji, stwarzającego zagrożenie wrzutkami. Jesienią na tej pozycji najczęściej występował Michal Gardawski – zawodnik uniwersalny, który w Kielcach gra tam, gdzie akurat pojawia się dziura.
Eksperymenty to z zasady nic złego, każdy klub musi prędzej czy później szyć, gdy zmusi do tego sytuacja w postaci problemów kadrowych. No właśnie – z zasady. W przypadku Korony należy zadać jednak pytanie: czy klub, który na przestrzeni 2019 roku ściąga TRZECH LEWYCH OBROŃCÓW, może dopuścić do sytuacji, w której musi zaczynać wiosnę eksperymentami?
Nasze zdanie jest jasne – oczywiście, że nie.
Gdyby Korona mądrze dobierała piłkarzy, miałaby obecnie nie tylko nominalnego lewego obrońcę, ale i jego zastępcę i zastępcę zastępcy. Stało się jednak tak, że dwa transfery na tę pozycję należy ocenić jako fatalne strzały, a trzeci jeśli robi gdzieś furorę, to tylko w kieleckich gabinetach lekarskich.
Najbardziej spektakularne pudło to Aleksandar Bjelica, którego pozyskano zeszłoroczną zimą. CV miał całkiem niezłe – znajdziemy w nim i holenderskie Zwolle, Utrecht czy Spartę Rotterdam, i belgijskie Mechelen czy KV Oostende. Przez długie lata utrzymywał się na poziomie poważniejszym niż polska liga, ale wiele w jego karierze poszło nie tak. Głównie przez charakter – w Sparcie Rotterdam wygrażał na przykład prezesowi, że nie pojawi się w klubie, jeśli nie będzie w pierwszym składzie, a w Mechelen wymuszał transfer opuszczaniem treningów i olewaniem obowiązków. Do pozyskania tych informacji nie trzeba było szeroko zakrojonego skautingu. Wystarczyło poczytać o nim w mediach.
Korona jednak zaufała. Efekt? Po 34 dniach Aleksandar Bjelica… zniknął. W Koronie usłyszeli, że raz na zawsze kończy z piłką, bo nie pasuje mu miasto, liga, trener, klub, wszystko. Trochę trwało, zanim Serb rozwiązał kontrakt. Sportowo nie dał Koronie w zasadzie nic.
Latem Korona przeszła więc do transferowej ofensywy i pozyskała kolejnych dwóch lewych obrońców – Nemanję Mileticia i Daniela Dziwniela. Pierwszemu starczyło sił tylko na 180 minut w ekstraklasie. Przyjechał do Kielc z tajemniczą kontuzją stawu skokowego, a na domiar złego – jeszcze przed podpisaniem kontraktu – doznał urazu kolana. Korona zachowała się po ludzku i nie zostawiła piłkarza na lodzie, mimo perypetii zdrowotnych doszło do podpisania kontraktu. Ciężko więc ją za ten stan rzeczy krytykować. Życiorys piłkarz ma całkiem zachęcający – znajdziemy w nim 70 meczów ligowych w Partizanie, mistrzostwo, trzy puchary Serbii.
Dziwniel z kolei od lat znajduje się na krzywej opadającej. Żeby znaleźć sezon, w którym rozegrał ponad 2000 minut w lidze, trzeba cofnąć się do rozgrywek ekstraklasy 2013/14. Niczym nie przekonywał w ostatnim czasie w Zagłębiu, Korona wydała się dla niego logiczną przystanią. Problem w tym, że cierpliwości do Dziwniela starczyło na pół roku. Został zesłany do rezerw i raczej nie ma widoków, by ten stan rzeczy miał się zmienić. Nawet w obecnej sytuacji kadrowej.
Trzech lewych obrońców, dwa niewypały, jeden wieczny pacjent. Pieniądze znów spalone w piecu. Nie pierwszy, nie ostatni raz.
Bo przecież skauting jest zakazany, a za robienie transferów z głową można nadziać się na komisję dyscyplinarną, prawda?
Fot. FotoPyK