Reklama

Wisła będzie mieć nowego prezesa. Porządny – mówią. A tu trzeba być trochę bandytą…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

02 września 2014, 16:49 • 5 min czytania 0 komentarzy

Kojarzony z klubem, obyty, wykształcony, a jednocześnie z czystą kartą. Z jednej strony – z przeszłością w piłce, z drugiej – już z sukcesami i pozycją w biznesie. Wszystko wskazuje na to, że właśnie tak od stycznia ma prezentować się nowy zarządca krakowskiego bałaganu albo inaczej mówiąc – prezes Wisły Kraków. Tak ma… A przynajmniej w takich słowach mówią o nim ludzie, którzy pamiętają go z boiska. Zanim do tego wszystkiego jednak dojdzie, Wisłę czeka kilka miesięcy przejściowych – z Ludwikiem Mięttą-Mikołajewiczem za sterami.

To w sumie paradoks, bo ile w Krakowie trudno znaleźć drugiego człowieka równie mocno kojarzonego z Wisłą, podobnie jej oddanego, o tyle nic nie wskazywało na to, że jeszcze kiedykolwiek wróci akurat do zarządzania w piłce. Nawet on sam nie mógł tego oczekiwać. Kiedyś już to robił, zresztą w Wiśle występował niemal w każdej roli. Najpierw sam grał w koszykówkę, później przez lata był świetnym trenerem żeńskiej sekcji, zdobył z nią 14 mistrzostw kraju (prowadził również reprezentację Polski), był kierownikiem wyszkolenia w klubie, dyrektorem. Krótko mówiąc: człowiek – instytucja. Zna wszystkich, wszyscy znają jego, szanują i kojarzą jednoznacznie. Rzecz w tym, że sam ma już 82 lata i od 1990 roku bez przerwy szefuje Towarzystwu Sportowemu Wisła. A to zupełnie odrębna instytucja, która przez lata spółce Cupiała – najdelikatniej rzecz ujmując – za bardzo nie wchodziła w drogę.

Wisła będzie mieć nowego prezesa. Porządny – mówią. A tu trzeba być trochę bandytą…

Tak czy inaczej…

Miętta-Mikołajewicz dziś po raz pierwszy spotkał się z pracownikami i przez najbliższe cztery miesiące ma awaryjnie łączyć swoje funkcje w Wiśle SA oraz TS Wisła. Nikt o zdrowych zmysłach nie oczekuje, że będzie to okres przełomowy czy szczególnie rozwojowy. Trudno o to z góry wcielając się w rolę „tymczasowego”. Zresztą, lata lecą, czasu też nie da się oszukać – tak więc raczej czas uspokojenia.

Wisła momentalnie pozamiatała wszystkie kwestie pozostałe po Bednarzu. Jego zadania przejął najpierw Tadeusz Czerwiński (lat, swoją drogą, 74), teraz dołączy do niego Miętta-Mikołajewicz. – Bardzo szanuję Ludwika, nie dziwię się, że się zgodził, bo on tą Wisłą od lat żyje, ale nie wiem czy do końca fair postąpiono z Jackiem – sam zastanawia się Andrzej Iwan. – Tu najchętniej zostawiłbym znak zapytania, choć jak znam właściciela to Bednarz nie robił nic innego, tylko wypełniał jego wolę – dodaje. W sporze kibice vs Bednarz jednogłośnie wygrywają ci pierwsi i trzeba mieć świadomość, że dzisiaj ich pozycja w klubie zdecydowanie się umacnia. Czerwiński to honorowy prezes SKWK, pierwszy, który w czasie protestu podejmował negocjacje, a i Miętta-Mikołajewicz żyje z nimi bardzo dobrze. Dość powiedzieć, że ludzie jednoznacznie kojarzeni z tym środowiskiem kibicowskim znaleźli się w zarządzie TS Wisła.

Niedawno, tuż po usunięciu Bednarza, na oficjalnej stronie Wisły pojawiło się oświadczenie, w którym klub de facto przepraszał swoich sympatyków za działania byłego prezesa, czyli zablokowanie im kart kibica. Oświadczenie, które ponoć wywołało duży gniew „na górze”, po kilku godzinach usunięto. Ale można sobie wyobrażać, komu było ono najbardziej na rękę i kto mógł je inspirować.

Reklama

Jako prezes tymczasowy rozważany był również, już nie po raz pierwszy, Ireneusz Reszczyński. Sciśle związany z TeleFoniką, niegdyś nawet prezes jej zarządu – ale ponoć funkcja strażaka tym razem nie bardzo mu się uśmiechała. Wszystko i tak doprowadzić ma do tego, by z początkiem stycznia fotel szefa zarządu objął Robert Gaszyński. W latach 80-tych bramkarz Wisły, później kierownik drużyny i menedżer, ostatnio związany z zupełnie inną branżą. Co o nim wiadomo, zapytaliśmy kilku jego kolegów z boiska, którzy – trzeba przyznać – w paru kwestiach są szczególnie jednomyślni.

Jaki był? Grzeczny, inteligentny. Od początku wiedział, czego chce w życiu, studiował na AGH, uczył się angielskiego. W naszych czasach to nie była norma. Większość zawodników interesowało to, żeby wtedy im się dobrze żyło. Robert patrzył do przodu, wiedział, że piłka będzie przygodą tylko do jakiegoś czasu i później z bardzo dobrym skutkiem przeszedł do biznesu – mówi Dariusz Wójtowicz.

Andrzej Iwan: – Panuje taka opinia, że bramkarz i lewoskrzydłowy to największe świry w drużynie, ale „Gaszka” był absolutnym przeciwieństwem – całkowicie poukładany. Uchodził za chłopaka utalentowanego, chociaż nie miał wielkich papierów na granie. Do mojego stylu bycia w tamtych czasach trochę nie pasował, ale generalnie to był fantastyczny chłopak. Potrafił być normalny, nie odstawał.

– Postać, jakich w piłce nie było wtedy wiele. Wiedzą przebijał nas bezwzględnie – dodaje Marek Motyka. – Mieszkaliśmy po sąsiedzku. Lubił czytać, uczył się, ale też nie był jakimś ministrantem. W karty zagrał – zwykle na drobne stawki, w remika, tysiąca albo kierki. Skala talentu piłkarskiego dość ograniczona, ale fajnie się nim grało, bo miał gruby, donośny głos, zawsze dyrygował, podpowiadał. Później został uznanym menedżerem w świecie biznesu, rzadziej można było spotkać go w Krakowie.

Pochodzi z wykształconego domu. Na AGH zrobił inżyniera organizacji przemysłu. Jeden z jego braci jest profesorem na Akademii Medycznej w Łodzi. Drugi mieszka w RPA, dokąd niegdyś i on sam na jakiś czas wyjechał. Tu zresztą pojawia się ciekawy sportowo wątek, choć niełatwy do zweryfikowania…

Niektóre źródła podają, że to właśnie Gaszyński stał za sprowadzeniem do Wisły Noela Sikhosany – pierwszego czarnoskórego zawodnika, jaki pojawił się na boiskach pierwszej ligi w Polsce. Gazeta Wyborcza w wydaniu z 2001 roku pisała: – Spektakularny i niepowtarzalny był występ Noela Chamy Sikhosana, którego z RPA sprowadził na początku lat 90. ówczesny menedżer Robert Gaszyński. Chama był raczej reklamowym fajerwerkiem wypuszczonym przez szefa piłkarzy Piotra Voigta i wkrótce po meczu został wysłany do domu. Media podawały na zmianę, że pochodził z Zambii bądź z Zimbabwe, przy czym twierdziły, że przed przyjazdem do Krakowa mieszkał i grał w piłkę w Johannesburgu.

Reklama

Dokładnie jak Gaszyński i jeden z jego braci.

Robert to jest facet, który liznął trochę piłki w tym pozawodniczym wydaniu. Później zajmował stanowiska w bankowości, był jednym z ważniejszych dyrektorów w Telekomunikacji – dopowiada Andrzej Iwan. Ostatnie trzy lata Gaszyński spędził na Węgrzech w roli country managera firmy SC Johnson. Właśnie z tego względu nie jest w stanie wrócić do Wisły od zaraz, ale dopiero w nowym roku. – Powinien dać sobie radę, ma przygotowanie, chociaż do końca nie wiem jak odnajdzie się w tej rzeczywistości. Tutaj trzeba być trochę bandytą, a „Gaszka” to przeporządny człowiek – puentuje Iwan.

PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
7
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów
Ekstraklasa

Rocha: W Brazylii jest ciężko. Byłem na testach, a trenerzy na mnie nie patrzyli

Kamil Warzocha
0
Rocha: W Brazylii jest ciężko. Byłem na testach, a trenerzy na mnie nie patrzyli

Komentarze

0 komentarzy

Loading...