Reklama

Nakamura ma 41 lat i nadal gra?! Przecież gość palił jak smok!

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

29 lutego 2020, 00:14 • 21 min czytania 1 komentarz

Mało jest w polskiej piłce tak oryginalnych zagranicznych piłkarzy jak Cillian Sheridan. Jedni – jak jego byli trenerzy – powiedzą, że jego myśli zaprząta zbyt wiele rzeczy poza piłką. Ale właśnie dzięki temu, że, jak sam mówi, kocha życie i nic na to nie poradzi, jest postacią tak kolorową. Pierwszym półroczem w Jagiellonii rozbudził apetyty, rundę kończył z 8 bramkami i 3 asystami. Później było coraz słabiej, aż wreszcie w Białymstoku z niego zrezygnowano. Teraz chce o sobie przypomnieć jako napastnik płockiej Wisły.

Nakamura ma 41 lat i nadal gra?! Przecież gość palił jak smok!

Na stadionie im. Kazimierza Górskiego rozmawiamy o oscarowych filmach, weganizmie, pasożytach, twitterowym bajkopisarstwie, lojalności. A także oczywiście o znakomitych piłkarzach, na jakich Sheridan musiał trafić w swojej karierze, będąc między innymi przez kilka lat piłkarzem Celticu.

Przeglądając twojego Twittera widziałem, że bardzo przypadł ci do gustu oscarowy film „Parasite”.

— To prawda. To było coś innego. W tym roku postanowiłem zobaczyć wszystkie nominowane do głównej nagrody filmy. „1917”? Kolejny typowy film o wojnie. „Joker”? Wszyscy się nim zachwycali, ale mnie nie urzekł. Świetne było „Pewnego razu… w Hollywood”, ale znów – to był po prostu kolejny film Tarantino. „Parasite” był czymś zupełnie innym. Aktor grający w nim rolę ojca wypadł fenomenalnie. Na tyle mi się to spodobało, że później obejrzałem jeszcze kilka filmów tego reżysera, złapał mnie.

Moim zdaniem wszystkie inne nominowane dzieła na głowę bił w tym roku „Jojo Rabbit”.

Reklama

— Doskonały, bardzo mi się podobał. Oglądałem go w swoim mieszkaniu, gdy grałem jeszcze w Izraelu. Nieduże mieszkanko, bardzo cienkie ściany, gdy sąsiedzi oglądali głośno telewizję, słyszałem dokładnie, jaki program. Kiedy odpalałem „Jojo Rabbit” po raz pierwszy, nie wiedziałem jeszcze, o czym on jest. Ustawiłem laptopa na stole, głośność na maksimum… Pamiętasz, jaka była pierwsza scena?

Hitler uczy głównego bohatera, małego nazistę, jak powinien heilować.

— Dokładnie tak. Krzyczą heil Hitler coraz głośniej i głośniej. Pomyślałem sobie, że to nie jest najlepszy pomysł, by ten film oglądać przy tak cienkich ścianach mieszkając w Izraelu. Uznałem, że dokończę go innym razem. W słuchawkach (śmiech).

W „Parasite” jest taka scena, kiedy ojciec, syn i córka nocują w sali gimnastycznej i ojciec wypowiada chyba najbardziej charakterystyczny monolog w całym filmie. „Wiesz, jaki plan nigdy nie zawodzi? Brak planu. Jeśli coś planujesz, życie nigdy nie działa tak, jakbyś chciał. Bez planu nic nie może pójść źle, a jeśli coś wymknie się spod kontroli, to nie ma znaczenia”.

— Nie zgadzam się z tym tak do końca. Ja, zamiast nie mieć planu, wolę być przygotowanym na każdą ewentualność. Że coś może pójść nie dokładnie tak, jak sobie wyobrażam. Nastawiam się tak, by sobie z tym poradzić.

Do filmu „Parasite” (ang. „Pasożyt”) nawiązałem też dlatego, że w kilku tekstach na twój temat z końcówki w Jagiellonii wynika, że kibice postrzegali cię jako pasożyta właśnie. Pokazał przez chwilę, że jest niezły, a potem żerował na klubie biorąc duże pieniądze i nie dając wiele w zamian.

Reklama

— Słyszałem kilka razy takie słowa wypowiadane w moim kierunku. Faktycznie w drugim sezonie przez 9-10 meczów nie potrafiłem zdobyć gola. Ale w kilku z tych meczów czułem, że pomagam zespołowi w inny sposób. No ale nie było z tego bramek, wypadłem z jedenastki, potem do niej wróciłem, ale akurat gdy znów strzeliłem parę goli, skończył się sezon. Fakt, nie utrzymałem formy w dłuższym okresie, ale liczyło się dla mnie, co myśli trener, właściciel. Ja wiem, że ludzie myślą o mnie: „leń, niezainteresowany meczem”. To bzdura. Może tak wynika z mojej mowy ciała, może powinienem nad nią popracować. Ale mogę zapewnić, że nawet jak czuję, że gram źle, to staram się chociaż wybiegać mecz, włączyć do walki o każdą piłkę. Wkurza mnie, gdy słyszę, że się obijam, bo nawet jak staram się to wyprzeć, zostaje to z tyłu głowy.

Masz pomysł, co takiego zmieniło się, że nigdy już w Jagiellonii nie nawiązałeś do formy z pierwszego półrocza?

— Na pewno nie chciałbym wykorzystywać zmiany trenera jako wymówki. Z Mamrotem miałem bardzo dobrą relację. Widział, jak pracuję i nie miał problemu z tym, by dać mi kolejną szansę. Taka jest piłka. Wiesz, gdybym strzelał w każdym meczu, pewnie nie trafiłbym do polskiej ligi, do izraelskiej, do bułgarskiej. Ludzie też chyba za bardzo przyzwyczaili się do osiągów Messiego i Ronaldo. Wymagają przez to, by każdy mecz napastnik kończył z trafieniem. Jasne, chciałbym tego. Ale jestem zawodnikiem pomiędzy tymi z kategorii „nie strzelamy bramek” a „nie potrafimy przestać strzelać”. Jak sobie policzysz, na przestrzeni całej kariery zdobywałem bramkę średnio raz na cztery spotkania.

Na pewno czymś, co przeszkadzało mi w złapaniu formy strzeleckiej było też to, że w Jagiellonii wiele razy występowałem jako zmiennik. Na koniec sezonu patrzysz w statystyki i mówisz: 33 mecze, 7 goli, no mało. Ale niewielu zerknie głębiej i sprawdzi, że z tych 33 meczów, w aż 14 wchodziłem z ławki. Moim zdaniem, gdyby spojrzeć tylko na mecze, które zaczynałem w pierwszym składzie, to i ten drugi sezon w Jadze pod względem statystyk nie był taki zły.

85243206_1425468577624085_8233288517854167040_n

Jak Michał Probierz podchodził do twojego weganizmu? Sebastian Madera wylądował w rezerwach, bo stosował dietę bezglutenową, co miało negatywnie odbijać się na jego dyspozycji.

— Weganinem jestem od prawie czterech lat. Słyszałem tę historię, sam Probierz przytaczał w rozmowie ze mną właśnie ten przykład. Ale bardziej chciał wiedzieć, czy wszystko robię właściwie, a nie wybijać mi weganizm z głowy. Bo mimo, że wiele osób zrównuje weganizm ze zdrową dietą, wciąż da się jeść niezdrowo.

Nawet w McDonald’s pojawiają się opcje wegańskie.

— No więc widzisz. Ja staram się jeść tak dobrze, jak tylko mogę. Weganizm, w przewrotny sposób, daje mi też motywację. Kiedy robimy testy sprawnościowe, szybkościowe, to sam na siebie nakładam presję, żeby popchnąć organizm do granic możliwości. Żeby udowodnić sobie, że dieta nie wpływa na moje osiągi w negatywny sposób. Ostatnim, czego chcę, to by stała się ona wymówką. Dla mnie, bo widzę, że inni bardzo łatwo dopasowują narrację. Jak szło mi dobrze, mówiono: „oho, to pewnie ta wegańska dieta”. Każdy chciał wiedzieć, co i jak jem. Gdy zaczęło iść gorzej? „Gdyby jadł normalnie, a nie cudował, byłoby lepiej”.

Śpiewanie – umiem czy tylko lubię?

— Chyba słychać, że nigdy nie ćwiczyłem. To fajna okazja, żeby przełamać lody ze wszystkimi w zespole. Można się zrelaksować. Kiedy wchodzisz do nowej szatni, nie możesz pierwszego dnia od razu żartować ze wszystkimi, zagadywać każdego. Gdybym ja był w szatni i zobaczył nowego chłopaka, który zachowuje się w ten sposób, zastanawiałbym się, kim on do cholery jest. Śpiewanie to lepszy początek (śmiech). A że wiem, że śpiewam fatalnie, to nie czuję zażenowania występując przed kolegami.

Śpiewanie to najbardziej oczywisty sposób chrztu w nowym zespole. Doświadczyłeś jakichś bardziej oryginalnych?

— Zwykle było śpiewanie. W Wielkiej Brytanii bardzo popularnym zwyczajem jest, że cały zespół wychodzi gdzieś razem na cały dzień, na przykład na imprezę do pubu. Wszystko po to, by nowi wyluzowali, by każdy mógł siebie poznać. W Jagiellonii poszliśmy z kolei na strzelnicę, pierwszy raz w życiu miałem broń w rękach!

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Wisla Plock - Pogon Szczecin. 09.02.2020

Opowiedziałeś ostatnio na Twitterze anegdotę o tym, jak Patryk Klimala zawziął się, by trenować tak bardzo, że gdy na obiektach Jagiellonii zrobiło się ciemno, podjechał pod boisko i oświetlił je reflektorami swojego samochodu. Akumulator padł, musiał nocować w aucie, ale – jak pisałeś – dziś, gdy trafił do Celtiku, pewnie tego nie żałuje. Jeden z dużych polskich portali sportowych zrobił nawet z tego newsa, choć brzmi to nieprawdopodobnie. To jak było?

— Zmyśliłem całą tę historię, od początku do końca. To mogłaby być prawda. Kiedy piszę takie rzeczy na Twittera zawsze staram się, by brzmiały absurdalnie, ale jednocześnie były w miarę prawdopodobne.

Grałeś w swojej karierze z kilkoma sporego formatu piłkarzami. Pierwsze nazwisko, jakie przychodzi na myśl – Boruc. Gordon Strachan stwierdził, że to byłby najlepszy bramkarz na świecie, gdyby tylko więcej trenował i nie lubił tak bardzo imprezować.

— Możliwe. Pamiętam sezon, w którym zdecydowanie można go umieścić na półce z najlepszymi bramkarzami w Europie. W Lidze Mistrzów był moim zdaniem naszym najbardziej wartościowym piłkarzem. Gdy w kolejnych latach nie było już tak dobrze, zaczęto dużo mówić o jego stylu życia. Ale kiedy był najlepszy, prowadził się dokładnie tak samo. Tak jak mówiłem – gdy nie żyjesz w stu procentach jak sportowiec, dajesz ludziom punkt zaczepienia.

Boruc zapracował sobie jednak na szczególny status wśród kibiców Celticu.

— Trzeba mieć jaja, by wyjść do kibiców Rangers w koszulce z papieżem, prowokować fanów z tego samego miasta. Do dziś jest kochany przez kibiców Celticu, ale to było szaleństwo, co on wyprawiał. Nie byłbym w stanie zrobić czegoś takiego, po prostu bym się bał. Glasgow potrafi być bardzo trudnym miejscem do życia, gdy zapracujesz sobie na status wroga kibiców jednego z dwóch największych zespołów.

Fani Rangers dali ci się we znaki?

— Nieszczególnie. Nie sądzę, że wszyscy kibice Celticu poznaliby mnie wtedy na ulicy, to co dopiero mówić o fanach Rangers. Nie wyróżniałem się też wyglądem tak jak dziś, miałem krótsze włosy, nie nosiłem brody.

ekstraklasa-2020-02-28-14-02-48

Miałeś okazję nauczyć się czegoś od Macieja Żurawskiego?

— Nie bardzo. Przez moich pierwszych sześć miesięcy spędzałem bardzo mało czasu z pierwszym zespołem. W tamtym czasie znaczył w zespole coraz mniej, rok po moim przyjściu odszedł do Grecji, więc nie miałem okazji spędzić z nim więcej czasu.

Pamiętam, jak za dzieciaka wielkie wrażenie robił na mnie Shunsuke Nakamura. Nie wiem, czy widziałem wielu lepszych wykonawców stałych fragmentów od tego gościa.

— Nakamura praktycznie każdego dnia zostawał po treningach razem ze swoim tłumaczem. Stawiał go na bramce i strzelał dziesiątki rzutów wolnych. Nie ma w tym przypadku, że był tak świetny w tym elemencie.

Na pewno lepszy niż w nauce angielskiego.

— Mówił, że nie uczy się angielskiego, ale moim zdaniem rozumiał, co się do niego mówi. Mimo to cały czas chodził z tłumaczem. Ale mniejsza o to – zauważ, że gra po dziś dzień. Każdy powie pewnie: no, on to musiał dbać o swoje ciało. Dobrze się prowadzić, zdrowo jeść, unikać używek. Co jest bzdurą, bo pamiętam go jako nałogowego palacza! Gdybyś zobaczył innego piłkarza, który jeszcze nie ma wyrobionej marki, z papierosem, od razu pomyślałbyś, że jest nieprofesjonalny. Patrzę na Nakamurę i myślę: “On nadal gra?! Przecież palił jak smok!”.

Wielu spotkałeś piłkarzy-nałogowych palaczy w swojej karierze?

— Nie, nie znam wielu piłkarzy, którzy palą regularnie. Sporo jest takich, którzy zapalą sobie jednego czy dwa papierosy gdy wyjdą na miasto, kilka razy w roku.

Jeśli Nakamura zostawał po treningu, Giorgios Samaras pewnie był tym, który pierwszy pakował się do domu.

— Nigdy nie widziałem gościa na siłowni. Typowy Grek. Bardzo zrelaksowany. Nawet podczas meczów jego mowa ciała wyglądała tak, jakby się lenił na boisku. Zasuwał, pressował, biegał. Można powiedzieć, że miał to samo, co ja.

Kiedy byłeś w Ceticu, sztab szkoleniowy z Godronem Strachanem na czele był jednym z najciekawszych w brytyjskiej piłce – Strachan został zresztą jednym z bohaterów książki “Tales From The Dugout” wypełnionej anegdotami właśnie z ławki rezerwowych.

— Trener Tommy Burns lubił podchodzić do Gordona Strachana i gdy wszyscy myśleli, że przekazuje mu na ucho taktyczne uwagi, opowiadał mu żarty. Podczas meczu z Manchesterem United na Celtic Park, moim debiucie w Lidze Mistrzów w podstawowym składzie, na dziesięć minut przed końcem Strachan zastanawiał się, co ma zrobić, by utrzymać korzystne 1:1. Nie miał już zmian, więc powiedział do Tommy’ego, że ma problem. Tommy odpowiedział: “To nie jest najgorsze. Zobacz, ktoś na trybunie za naszą ławką obraża twojego psa”.

1335892

Jaką relację miałeś ze Strachanem?

— Byłem jeszcze piłkarskim dzieciakiem, kiedy wchodziłem do zespołu Celticu. Bałem się jakiejkolwiek rozmowy z nim. Kiedy mnie o coś pytał, stawałem na baczność. Stresowałem się tym, żeby odpowiedzieć we właściwy sposób. Wiele razy było tak, że mówił mi coś w żartach, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy, bo tak się go bałem. Z jednej strony był niezwykle bystry, potrafił być zabawny w bardzo inteligentny, nieoczywisty sposób. Z drugiej – potrafił się wkurzyć tak, że przebywanie w pobliżu było zagrożeniem dla życia (śmiech). Zawsze nosiłem w sobie obawę, że dziś nie będzie w nastroju do żartów. Nie robiłeś tego, co od ciebie wymagał? Wiedziałeś, że da ci o tym znać w bardzo bezpośredni sposób.

Pamiętasz największą zjebkę od Strachana?

— W Lidze Mistrzów graliśmy na wyjeździe z Aalborgiem, prowadziliśmy 1:0. Wydaje mi się, że gdybyśmy wygrali lub zremisowali, gralibyśmy w Lidze Europy na wiosnę. Po 65 minutach Strachan zdecydował się zdjąć Samarasa. Już siedząc na ławce myślałem sobie: “błagam, tylko mnie nie wpuszczaj”. Nie patrzyłem na to jak na szansę, by się pokazać. Zamiast tego byłem przerażony, że coś spieprzę. Chciałem wejść i po prostu rozegrać te dwa kwadranse maksymalnie bezpiecznie. Tego dnia było przeraźliwie zimno, moje stopy były zdrętwiałe. Wiedziałem, jak złe wyniki osiągaliśmy wcześniej w Europie, gdy graliśmy poza domem. “Błagam, tylko nie ja” – powtarzałem w myślach. No ale wybrał mnie. Pamiętam, że zanotowałem kilka strat, oni odwrócili losy meczu, wygrali 2:1, wyeliminowali nas. Po spotkaniu Strachan oszalał. Przeklinał, wyzywał mnie. “Będziesz miał szczęście, jeśli po tym, co dziś odjebałeś, czeka na ciebie jakakolwiek przyszłość w piłce”. Wiedziałem, że poszło mi źle, ale nie miałem pojęcia, że aż tak źle. W samolocie powrotnym kilku starszych piłkarzy pomogło mi się wyluzować, żartowali z tej sytuacji, ale mi nie było do śmiechu. Przy okazji kolejnego meczu, gdy nie byłem nawet na ławce, Strachan wziął mnie na bok i powiedział, że spokojnie, że to nie jest mój koniec w Celticu i że wciąż na mnie liczy. Potrafił wzbudzić strach, ale jednocześnie można było z nim później normalnie porozmawiać.

W APOEL-u miałeś okazję grać między innymi ze zwycięzcą Champions League, Johnem Arne Riise.

— Podpisaliśmy z nim kontrakt dzień po tym, jak zakwalifikowaliśmy się do Ligi Mistrzów. Jakoś pod koniec sierpnia. W maju odszedł z Fulham, więc przez jakieś trzy-cztery miesiące był bez klubu, nie trenował z żadnym zespołem. Nie był w pełni formy, było to widać. Ale nadrabiał zaległości tak szybko, że błyskawicznie znów był zawodnikiem, o którym można było powiedzieć: “wiadomo, dlaczego grał dla Liverpoolu, dla Romy”. Świetny piłkarz i naprawdę niezły golfista. Jeden z najlepszych zawodników, z jakimi grałem. W obu sportach.

Z innym znanym piłkarzem-golfistą, Garethem Balem, łączy cię agencja, która prowadzi twoje interesy.

— Ale to ja miałem długie włosy jako pierwszy, więc wiemy już, kto kopiuje czyj styl.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Jagiellonia Bialystok - Legia Warszawa. 21.05.2017

Mark McGhee opowiadał o tobie na łamach “Przeglądu Sportowego”: “Nie chcę mówić, że Sheridan nie był profesjonalistą, ale zajmował się zbyt wieloma rzeczami poza piłką”.

— Kiedy byłem w Motherwell u McGhee, byłem młody i trochę głupi. Za często wychodziłem na miasto. Nigdy nie robiłem tego przed treningami, przed meczami. Po prostu zawsze, gdy nadarzała się okazja, by wyskoczyć na miasto po meczu, ja z niej korzystałem. Kocham życie, cóż mogę rzec?

Giorgios Donis powiedział o tobie kilka lat później: “Potrafi być zdyscyplinowany na treningu, ale poza nim jest zabawnym gościem, który kocha życie”.

— Cypr jest bardzo mały, więc nietrudno, by trener dowiedział się, że nocą byłeś na mieście. Mało tego – po dwóch latach tam przeżyłem coś nieprawdopodobnego. Byłem wieczorem w jednej z restauracji. Kilku gości podeszło do mnie i woła: “Sherry, Sherry, musimy ci coś pokazać! Nasz przyjaciel wygląda zupełnie jak ty”. Poszedłem z nimi i mnie zamurowało. Gość był i-den-ty-czny. Jakbym patrzył w lustro. To było cholernie dziwne.

Brzmi jak twoje historie z Twittera.

— Tylko że to zdarzyło się naprawdę! Miesiąc wcześniej trener wziął mnie na rozmowę i pytał, co robiłem poprzedniej nocy. “Nic, byłem w domu”. “Nie, byłeś w barze, mój przyjaciel mówił, że cię widział”. Byłem w szoku, wtedy naprawdę spędziłem wieczór w domu.

Takie wypowiedzi byłych trenerów mogą jednak zaszkodzić. Ty wiesz o tym najlepiej. Podobno kiedyś niekorzystna opinia twojego byłego menedżera “położyła” twój transfer do Stanów Zjednoczonych.

— Tak, chodziło o transfer do Chicago Fire. Jako 20-letni chłopak poszedłem na wypożyczenie do Plymouth, klubu który w sezonie kiedy tam trafiłem spadł z Championship do League One. To nie był dobry wybór, by tam iść. Nie przykładałem się do treningów. Miałem wszystko gdzieś. Gdy menedżer nie brał mnie do składu, obrażałem się i zniechęcałem jeszcze bardziej. Później, kiedy grałem w CSKA Sofia, zainteresowane moim sprowadzeniem było wspomniane Chicago Fire. Działacze odezwali się jednak do Paula Marinera, menedżera Plymouth w okresie, kiedy tam grałem. Mariner swego czasu sam był w MLS. Spytali go o mnie. Powiedział prawdę i to nie było dla mnie za dobre. “To dobry zawodnik, ale nie zależy mu, jest miękki”. Wtedy uznałem, że się na mnie mści, byłem wkurzony. Ale doszło do mnie, że gdyby skłamał, ktoś mógłby mieć później problem z zaufaniem mu. Gdybym był w jego sytuacji, zrobiłbym to samo.

Wpłynęło to na twoje podejście w kolejnych klubach?

— Tak, ta sytuacja mi pomogła. Wiedziałem już, że nigdy więcej nie pozostawię po sobie złego wrażenia, by każdy kolejny menedżer, u którego będę grać, mógł o mnie mówić tylko w dobrych słowach. Cieszę się, że stało się to w młodym wieku, że miałem okazję, by nad tym pracować.

b8b92020-c0bc-403c-b55b-25f948092bc2

Można powiedzieć, że jesteś mistrzem przeprowadzek. Pół roku tu, pół roku tam.

Ostatnich kilka było naprawdę łatwych, brałem ze sobą dwie walizki, pakowanie i rozpakowywanie wszystkiego szło bardzo szybko.

Rozpakowywałeś się w ogóle?

Aż tak krótko tam nie byłem! (śmiech) Ale te przeprowadzki to jedna z rzeczy, o jakich ludzie mówiąc o piłkarzach nie wspominają. Musisz przeorganizować całe swoje życie, to bywa wręcz bolesne. Mam nadzieję, że w Płocku będę dłużej niż w Izraelu i Nowej Zelandii. Wiesz, w ostatnich kilkanaście miesięcy grałem już dla czterech klubów. Ktoś powie: “zmienia kluby jak rękawiczki, pewnie jest z nim jakiś problem, to wygląda źle”.

“Nie jest lojalny”.

Kluby po prostu unikają oferowania długich kontraktów. Przez całą moją karierę nie zapłacono mi za odejście z którejś z moich drużyn. Odchodziłem, gdy nie grałem i dochodziliśmy do wniosku, że rozwiązanie umowy będzie najlepsze. Dla mnie fakt, że za każdym razem znajduję nowy zespół to dowód, że w poprzednich pozostawiłem po sobie dobre wrażenie. Że gdy ktoś z Wisły Płock zadzwoni do Jagiellonii, to usłyszy dobrą rekomendację. Jestem przekonany, ze pojawiły się takie pytania.

W jednym ze swoich podcastów mówiłeś, że fakt gry w dużym klubie jest w stanie zagwarantować ci pięć-sześć kolejnych transferów. Odczułeś to jako były piłkarz Celtiku?

— Z pewnością mi to pomogło. Moje wypożyczenia do Anglii, w Szkocji, myślę że każde z nich było zagwarantowane właśnie dzięki temu, że po prostu byłem graczem Celtiku. Dopiero kiedy odszedłem do Bułgarii, przestało to mieć wpływ na kolejne ruchy. Widziałem wielu takich piłkarzy, którzy skaczą po klubach ze wschodu Europy tylko dlatego, że mają w CV jeden duży klub. Zresztą zobacz, jakie są reakcje fanów, kiedy polski klub ściąga gościa, który grał w jakichś mniejszych zespołach, a jakie, gdy przez rok był w Barcelonie, w akademii Arsenalu. Fani na pierwszego zareagują: “kto to do cholery jest?”. Drugi zaś wzbudzi ekscytację. “Musi być niezły, skoro był w tak mocnym klubie”.

Masz poczucie, że dziś młodzi zawodnicy mają mniej szacunku do starszych piłkarzy? Wchodzą do szatni bardziej pewni siebie niż powinni?

— Za moich czasów w Celticu było tak, że młodzi piłkarze nie przebierali się z pierwszą drużyną, drużyny młodzieżowe i rezerwy miały osobną szatnię. Nawet na treningi z pierwszym zespołem nie chodziłem przebierać się z nimi, tylko do szatni rezerw. Dopiero przed spotkaniami, na stadionie, dzieliliśmy szatnię. To tworzyło dystans pomiędzy seniorami a zawodnikami wchodzącymi do zespołu. Na początku nie czułem się komfortowo w otoczeniu starszych graczy, bałem się odezwać. Na pewno było między nami więcej respektu, czy wręcz strachu, niż jest dziś. Jak na ciebie wrzeszczeli, jak robili sobie z ciebie żarty, nie mogłeś się odezwać, odpyskować, bo byłbyś skończony. Sprawdzali cię. Dopiero z czasem zaczynałeś się czuć swobodniej. To miało też swój cel na boisku – kiedy boisz się popełnić błąd, który zaraz ktoś ze starszych graczy ci wytknie, koncentrujesz się dużo bardziej. Również dzięki temu, gdy zrobiłeś coś dobrze i słyszałeś pochwałę od kogoś ze starszyzny, czułeś się jakbyś urósł o kilkanaście centymetrów. Za byle co po plecach nie klepali, stąd waga dobrego słowa była ogromna. Gdyby po każdym byle jakim zagraniu pocieszali, podnosili na duchu, nie byłoby to takie wyróżnienie.

Któryś z piłkarzy w Celticu budził u ciebie szczególny respekt?

— Neil Lennon. Był bardzo surowy. Kiedy usłyszałeś od niego “dobra robota”, zastanawiałeś się, czy się nie przesłyszałeś. Serio, nic tak nie budowało pewności siebie, jak pochwała od Lennona. Te zdarzały się mu bardzo, bardzo rzadko. Dlatego gdy już coś takiego mówił, to naprawdę miało wydźwięk. Swoją drogą, jedną z najgorszych rzeczy, jakie zrobiłem, to po przyjściu Scotta Browna – zawodnika również mającego wielkie zadatki na lidera, lubiącego ustawiać wszystkich po swojemu – nie potrafiłem rozdzielić jego osobowości na Scotta podczas treningów i Scotta w czasie wolnym. Nie cierpiałem go za rzeczy, które mówił mi na boisku. Mimo że poza nim był świetnym gościem, nie potrafiłem tego oddzielić.

Czujesz, że dziś młodzi piłkarze nie mają już takiego szacunku dla starszych, jak wtedy, gdy ty przebijałeś się w Celticu?

— Nie tylko w piłce. Futbol bardzo dobrze odzwierciedla przemiany społeczne, jakie się dokonują na przestrzeni lat. Jakiś czas temu myślałem jeszcze: “Gdy byłem młodszy, robiliśmy to, to i to, w taki i taki sposób”. Starsi zawodnicy, którzy wtedy wrzeszczeli na mnie co trening, nie byliby w stanie wytrzymać z dzisiejszymi młodymi graczami. Każde pokolenie patrzy na kolejną generację i porównuje. Nie chcę być starym zrzędą, który będzie marudzić, że kiedyś to było. Raz się na tym przyłapałem i natychmiast sam siebie zganiłem. To nie w moim stylu!

Pilka nozna. Ekstraklasa. Legia Warszawa - Jagiellonia Bialystok. 27.02.2018

Co tak bardzo polubiłeś w Polsce, że zdecydowałeś się wrócić?

— To, że niezależnie od tego, co się dzieje, Polacy zawsze są gotowi do pracy. Czy pada, czy wieje, nie ma wymówek, nie ma odwoływania treningów, lżejszych zajęć. Kiedy odszedłem do Izraela, brakowało mi tego podejścia.

Nie uważasz, że przez to gra w ekstraklasie jest bardziej siłowa niż techniczna, co później obnażają rywale w pucharach?

— Moim zdaniem problem z europejskimi pucharami jest inny. Z każdym rokiem, kiedy polskie zespoły odpadają, kolejna kampania jest coraz trudniejsza. Presja staje się coraz większa. Ludzie cały czas przypominają, że rok temu ci się nie udało, dwa lata temu też ci nie wyszło. Siedzi to później w głowach piłkarzy.

Doświadczyłeś czegoś takiego w Jagiellonii?

— Właściwie to nie, bo Jagiellonia była relatywnie nowa w eliminacjach europejskich pucharów. Nie czytałem, co o nas się pisało, ale słyszałem narzekania ludzi na to, jak słaba jest liga, jak zły jest styl. Mówienie o piłce w ten sposób nie pomaga, ściąga ją jeszcze bardziej w dół.

Jagiellonia była też relatywnie nowa w walce o mistrzostwo kraju. To sprawiło, że w końcówce sezonu 16/17 czegoś wam zabrakło?

— Może gdybyśmy mieli nieco więcej doświadczenia, to by się udało. Tę różnicę między nami i Legią było widać jak na dłoni, kiedy przyjechali do Białegostoku na trzy mecze przed końcem. Wiedzieli, że nie mogą przegrać i zagrali dokładnie tak, jak powinni, by porażki uniknąć. My z kolei mieliśmy problem z korzystaniem z okazji, wykonywaniem decydującego kroku. I nie mówię tu tylko o meczu z Lechem, kiedy wygrana dałaby nam tytuł. Ten sam problem, co my, miało w moim drugim sezonie wiele zespołów, można było odnieść wrażenie, że nikt nie chce wskoczyć na pierwsze miejsce. Lider przegrywał w piątek? No to wicelider z szansami na przeskoczenie go w sobotę nagle również nie potrafił wygrać. Niedziela? To samo dzieje się z 3. zespołem w tabeli. Kiedy ktoś z czołówki wygrywał, inni też wygrywali. Gdy nagle jeden zespół przegrał, resztę to paraliżowało, jakby nikt nie chciał skorzystać z szansy.

87284291_195647591500909_7563344585422798848_n

W meczu z Lechem zjadły was nerwy?

— Nie. Cały ciężar oczekiwań skupiał się na Legii. Oni mogli odczuwać presję. Zadecydowało po prostu doświadczenie. Nie wyszliśmy na ten mecz mentalnie nastawieni, że musimy wygrać.

Mimo to pod koniec miało się wrażenie, że trzeci gol, który da wam mistrzostwo, jest kwestią czasu. Że gdyby dać wam pięć, może dziesięć minut więcej, ta bramka by padła.

— Miałem takie samo wrażenie. Tego jest mi najbardziej żal, gdy myślę o całej mojej przygodzie z Jagiellonią. W drugim sezonie marnowaliśmy zbyt wiele okazji, gdy inne zespoły przegrywały. W tamtym spotkaniu wszystkie karty mieliśmy na ręku.

Wiedzieliście będąc na boisku, jaki był wynik meczu Legii?

— Jestem niemal pewny, że wiedzieliśmy. Znaliśmy rezultat po pierwszej połowie, ale wtedy nie myśleliśmy o 0:0 w meczu Legii, bo sami przegrywaliśmy 0:2. Mieliśmy poczucie, że spieprzyliśmy wysiłek całego sezonu. Druga połowa, strzelamy szybkiego gola i wiara powróciła. Brakło czasu.

Michał Probierz powiedział wam wtedy w przerwie coś szczególnego?

— Nie pamiętam dokładnych słów, ale jego przekaz był taki, żebyśmy jak najszybciej zdobyli pierwszego gola. Niestety, trochę za długo nam to zajęło.

Trudno było cieszyć się z kibicami z wicemistrzostwa, gdy taka szansa wyślizgnęła się z rąk?

— Potwornie trudno. To powinno być świętowanie mistrzostwa. Jak można się cieszyć z tego, że nawaliliśmy? W drugim sezonie było o to już łatwiej, bo Legia wygrała swój mecz, a my swój. Było więc poczucie, że zrobiliśmy, co tylko mogliśmy w tej ostatniej kolejce.

Dziś wielu zawodników z tamtego składu gra już albo za granicą, albo stało się na dobre czołowymi postaciami ligi. Czyjś rozwój szczególnie cię zaskoczył?

— Ivana Runje. Względem tego, jak grał na Cyprze, widziałem ogromną różnicę. Poczynił potężny postęp. Myślę, że polskie podejście do treningu, tak różne od wyluzowanego cypryjskiego, bardzo wiele mu w tej kwestii dało. Nie chcę przez to powiedzieć, że na Cyprze był uważany za słabego, przeciętnego. Ale moim zdaniem wszedł w Jagiellonii na poziom, na jakim tam nie grał. Stał się jednym z najlepszych piłkarzy w lidze.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

1 komentarz

Loading...