Arsenal wygrał swój mecz z Olympiakosem Pireus. I to właściwie już wszystkie z pochwał, które możemy dzisiaj sformułować pod adresem londyńskiego klubu. Chyba nikt, nawet najbardziej optymistyczny fan z Grecji, nie spodziewał się, że Kanonierów czeka tak trudna przeprawa. Gdyby jeszcze goście wpadli rezerwowym składem, ale gdzie tam – od pierwszej minuty na murawie pojawili się Lacazette czy Aubameyang, a po godzinie dołączył do nich jeszcze Ceballos.
Można było się spodziewać łatwego zwycięstwa gości, bo przecież ta grecka liga taka skorumpowana, rządzona przez typów spod ciemnej gwiazdy, bezustannie zmagająca się z problemem chuligaństwa. Właściciel wicemistrzów z Olympiakosu aktualnie jest na górze, bo grube oskarżenia formułowane są przeciw włodarzom PAOK-u, ale przecież i na nim samym wciąż ciąży sporo zarzutów, również dotyczących narkobiznesu. W teorii w takich warunkach dowolny poukładany angielski klub wpada, bierze kilka bramek zaliczki przed rewanżem i wraca myśleć o pierwszej szóstce w Premier League.
Sęk w tym, że przyjechał Arsenal. Najwięcej o jego występie mówi fakt, że gol w 80. minucie był, jeśli dobrze liczymy, dopiero drugim celnym strzałem gości w meczu. Jasne, “Kanonierzy” mieli swoje sytuacje, choćby tą Lacazette’a koło 20. minuty, gdy fantastyczną kombinacyjną akcję skończył strzał obok słupka. Ale jakości w wykończeniu było w tym tyle, co pustych miejsc na szczelnie wypełnionym stadionie w Pireusie. Arsenal na potęgę marnował zwłaszcza nieźle zapowiadające się kontrataki, gdy skrzydłowi kompletnie nie radzili sobie z bocznymi obrońcami gospodarzy. Zresztą, Olympiakos ogólnie był całkiem dobrze zorganizowany – a w pierwszych minutach był po prostu dużo lepszy.
Tylko pierwszy kwadrans to niezłe sytuacje Valbueny, Tsimikasa, dwukrotnie Masourasa. Przytomna gra z tyłu, dość odważna z przodu, a po przerwie przecież było jeszcze lepiej. Arsenal tak naprawdę uratował Leno, który po centrze z rzutu wolnego wyjął czyste uderzenie z paru metrów. Gdyby Olympiakos wtedy trafił – sądzimy, że dzieciaki z Arsenalu mogłyby się podłamać, zwłaszcza że i tak w tym meczu szło im jak po grudzie. Wtedy jednak zareagował też Mikel Arteta, za Willocka na murawie pojawił się Pepe, co oznaczało, że Kanonierzy atakują już kwartetem Lacazette-Aubameyang-Ceballos-Pepe. Nie strzelić ani jednego gola w takim składzie na obiekcie greckiego klubu – to byłby po prostu wstyd.
Przed tą gorzką pigułką uratował ich przede wszystkim Saka, który odważnie wszedł w pole karne Greków i obsłużył Lacazette’a fantastyczną asystą. Francuz po raz pierwszy uderzył w światło bramki i od razu ustalił wynik spotkania. Choć trzeba dodać – dopiero wtedy Arsenal się przebudził. Chwilę później zdobywca pierwszej bramki oddał bardzo groźny strzał z dystansu, w końcówce podwyższyć prowadzenie mógł jeszcze Sokratis. Olympiakos już nie odpowiedział.
Kanonierzy wywożą z Pireusu zwycięstwo 1:0 – losy awansu jeszcze przesądzone nie są, ale plan-minimum został wykonany. Przed Artetą i jego ludźmi jest jednak jeszcze bardzo daleka droga, by odbudować zaufanie kibiców, mocno nadszarpnięte ostatnią serią remisów, która spowodowała spadek na dziesiąte miejsce w ligowej tabeli…
Olympiakos – Arsenal 0:1 (0:0)
Lacazette 80′
***
Wyniki pozostałych spotkań:
Alkmaar – LASK Linz 1:1 (0:1)
Koopmeiners 86′ – Raguz 26′
APOEL – Basel 0:3 (0:1)
Petretta 16′, Stocker 53′, Arthur 66′
AS Roma – Gent 1:0 (1:0)
Perez 13′
Leverkusen – FC Porto 2:1 (1:0)
Alario 29′, Havertz 57′ – Luis Diaz 73′
Rangers – Braga 3:2 (0:1)
Hagi 67′, 82′, Aribo 75′ – Fransergio 11′, Ruiz 59′
Wolfsburg – Malmoe 2:1 (0:0)
Brekalo 49′, Thelin (sam) 62′ – Thelin 47′
Wolves – Espanyol 4:0 (1:0)
Jota 15′, 67′, 81′, Neves 52′
Fot.Newspix