Sebastian Milewski jest dziś pewniakiem w składzie Piasta Gliwice i na pewno nie narzeka na przepis o młodzieżowcu w Ekstraklasie. Z drugiej strony, być może przez niego został wyrwany ze środka pomocy na skrzydło i musi odnajdywać się w zupełnie nowej dla siebie rzeczywistości. Rozmawiamy z nim o wszystkich aspektach zmian z ostatnich miesięcy, a także o trudnej drodze, którą musiał przejść, by grać w zespole aktualnego mistrza Polski.
Co mu dało wykładanie towaru w markecie i chodzenie przebranym za św. Mikołaja? Za co dostał ochrzan związany z dorabianiem poza boiskiem? Kiedy miał zakupowy wyrzut sumienia? W czym pomogli mu rodzice kolegów z Legionovii? Jak to jest mieć cztery siostry? Zapraszamy.
***
Wbrew pozorom, przyjście do Piasta Tymoteusza Klupsia to dla ciebie chyba dobra wiadomość.
W jakim sensie?
Wrócisz do środka pomocy.
Na razie Tymek dopiero wrócił do treningów po kontuzji. Na tę chwilę rozegrałem wiosną oba mecze na skrzydle i raczej nie zapowiada się, żebym wrócił na starą pozycję. Ale dobrze, że Tymek do nas przyszedł, wzrośnie rywalizacja wśród młodzieżowców. Zobaczymy, jak trener będzie to widział, czy będę rywalizował dalej na boku, czy ponownie w środku.
Dopuszczałeś wcześniej myśl, że kiedykolwiek zagrasz jako boczny pomocnik?
Nie. Gdyby ktoś mi po transferze do Piasta powiedział, że za dwa miesiące będę tu grał na skrzydle, to bym go wyśmiał.
Za pierwszym razem, gdy awizowano cię na boku, byłem pewny, że doszło do błędu w grafice ze składem.
Tak samo myślałem, kiedy przed treningiem trener wysłał mnie na skrzydło. Patrzyłem na niego i czekałem, aż zaraz się zreflektuje i skoryguje ustawienie. Zostałem tam jednak do końca zajęć i przez cały tydzień trenowałem w nowej roli. Początkowo zaskoczenie było duże, pierwsze mecze na boku nie były zbyt dobre, musiałem znacznie bardziej analizować swoją grę. Dużo rozmawiałem z naszym analitykiem o szczegółach dotyczących ustawiania się, podchodzenia do pressingu i tak dalej. Dość szybko jednak oswoiłem się z faktami i uznałem, że skoro już jestem na tej pozycji, muszę starać się być jak najlepszym bocznym pomocnikiem.
Wydaje się jednak, że wiele pozostałości ze “starej” pozycji w twojej grze nadal widać.
Trudno było się przestawić, z zawodnika raczej defensywnego stałem się zawodnikiem ofensywnym. Widzę postępy, choć mam świadomość, że pewnej zachowawczości w grze prawdopodobnie nigdy się nie pozbędę. Nie będę typowym skrzydłowym, który się rozpędzi, minie dwóch rywali i wykreuje koledze sytuację. Jeśli już, mogę stwarzać zagrożenie wymieniając podania na małej przestrzeni, schodząc do środka, szukając wolnych stref. Całe życie grałem w środku pola, przez lata wyrabiałem pewne automatyzmy dotyczące choćby tego, że nie mogę przesadnie ryzykować w rozegraniu, bo w mojej strefie straty są bardzo kosztowne. I ciągle gdzieś z tyłu głowy takie podejście siedzi, ciężko się przestawić. Przełamanie obawy przed odważniejszą grą jest chyba największym wyzwaniem. Co nie zmienia faktu, że idę do przodu. Dość surowo oceniam swoje występy i jednak postęp dostrzegam.
Czyli generalnie wolisz, jak gracie pozycyjnie niż kontrujecie, kiedy dostajesz piłkę na dobieg i musisz się ścigać z rywalami?
To akurat trochę mnie zaskoczyło. Zawsze mi się wydawało, że nie jestem szczególnie szybkim zawodnikiem, ale gdy zaglądałem w statystyki, w wielu meczach okazywało się, że byłem jednym z najszybszych w drużynie.
U skrzydłowych często liczy się depnięcie na pierwszych metrach.
W tym kontekście nie wiem, co mówiły liczby. Ale przed sezonem mieliśmy tego typu testy szybkościowe i wypadłem całkiem nieźle. Pościganie się z rywalem czy wejście w kontakt to jeszcze nie taki problem. Na razie najcięższa do przełamania jest właśnie ta obawa przed odważniejszymi dryblingami i bardziej ryzykownymi zagraniami. Muszę pracować, żeby nie zwieszać głowy w razie straty. A to mi się zdarzało w środku pola. Po stracie wracałem wtedy do prostego grania, by ponownie złapać pewność i często tak samo mam grając na boku. To niekoniecznie jest dobre, bo na tej pozycji mogę pozwolić sobie na więcej, mogę częściej ryzykować. Nadal oswajam się z tą myślą.
Paradoksalnie jednak jedyną asystę jako boczny pomocnik zaliczyłeś bardzo szybko, w wygranym meczu z Legią.
Udało się fajnie dośrodkować do Piotrka Parzyszka. Miałem też dogranie do Tomka Jodłowca strzelającego z Górnikiem Zabrze, ale uznali to samobója Przemka Wiśniewskiego i asysta przepadła. Na pewno przydałoby się więcej ofensywnych konkretów.
Asysty asystami, ale ty jak dotąd przez całą seniorską karierę strzeliłeś zaledwie jednego gola.
Trochę mi ta statystyka zaczyna ciążyć, zwłaszcza że ostatnio coraz częściej dochodzę do sytuacji. Z Zagłębiem Lubin było już bardzo blisko, ale obrońca stojący przed bramką wybił piłkę. Przed tym sezonem zakładałem, że zdobędę trzy bramki w Ekstraklasie, więc… na razie brakuje mi tylko trzech (śmiech). Zostało kilkanaście kolejek, może się uda. No i liczę także na więcej asyst, choć tutaj konkretnych celów przed sobą nie stawiałem.
Trenerzy zwracają uwagi na te liczby czy ty po prostu masz trochę inne zadania na boisku niż klasyczny skrzydłowy?
Myślę, że sztab szkoleniowy jest świadomy, że nie dam na tej pozycji tego samego co Felix czy Badia i trudno mieć takie oczekiwania. Co do zadań, mamy pewne schematy treningowe, ale generalnie w grze do przodu dostajemy dużo swobody. Są zawodnicy, którzy korzystają z niej lepiej ode mnie. Ja najbardziej lubię zejść do środka, robiąc miejsce na wbiegnięcie dla bocznego obrońcy. Czasem wtedy schodzę niżej i zaasekuruję go. Wielu skrzydłowych nie lubi takiej roboty, dla mnie nie jest to problem.
Z tego co mówisz, wynika, że pomysł ze zmianą pozycji narodził się w głowach trenerów z tygodnia na tydzień. Nie byłeś długo przygotowywany do nowej roli.
Tak było. Pojawiła się taka koncepcja, dwa treningi taktyczne w środku tygodnia, występ w meczu i już poszło. Jedynym wcześniejszym sygnałem była sytuacja ze spotkania z Wisłą Płock. Przerwa na picie, stoimy przy linii bocznej, podchodzi trener i pyta, czy grałem kiedyś na skrzydle. Odpowiedziałem, że nie i do końca meczu zostałem w środku. Minęło jednak kilka tygodni i po tych treningach już wiedziałem, co się święci. Dużo rozmyślałem, czy dam radę, jak powinienem grać. Próbowałem wyobrazić sobie pewne zachowania w sytuacjach meczowych, co będę robił w danym sektorze boiska, gdy już dostanę piłkę.
Masz nadal poczucie tymczasowości jako boczny pomocnik?
Trochę mam, nie ukrywam. Zawsze będę środkowym pomocnikiem, byłem nim całe życie i na tej pozycji mogę się najbardziej rozwijać. Jak już mówiliśmy, na skrzydle niektórych zachowań nie zmienię. Mogę się przełamać w kwestii odważniejszego próbowania dryblingów, ale pewnych parametrów nie poprawię, sprinterem nigdy nie zostanę. Na środku mam wyrobione automatyzmy, wiem, kiedy doskoczyć do przeciwnika i odebrać piłkę, na skrzydle takich momentów jest znacznie mniej. Ale z drugiej strony, granie na boku może pomóc mi się rozwinąć jako środkowy pomocnik, szczególnie w grze ofensywnej. Już widzę, że tu patrzenie mi się zmieniło, teraz pierwszą myślą po otrzymaniu piłki jest szukanie podania do przodu, czego wcześniej nie miałem.
Trener tłumaczył ci, skąd przeniesienie na skrzydło? Nie mam wrażenia, że nie było alternatywy, w wielu meczach mógł grać na przykład Pietrowskim i Rymaniakiem na jednej stronie.
Nie wiem, czy to była potrzeba chwili, czy dostrzegli we mnie jakieś predyspozycje na dłuższą metę. Po prostu tak się stało. Tak mnie ustawili na treningu i nie dociekałem. Robiłem, co należało.
[etoto league=”pol”]
Nie czułeś, że przechodząc na bok stałeś się trochę zapchajdziurą ze względu na przepis o młodzieżowcu i w normalnych okolicznościach zamiast na nową pozycję trafiłbyś na ławkę?
Trochę się nad tym zastanawiałem i czasami takie odczucie się pojawiało. Mam świadomość tego, że nowy przepis chwilami mógł mi nieco ułatwić granie i na nim korzystałem. Dla młodych zawodników to duży plus i musimy jak najlepiej wykorzystać te okoliczności. Panuje duża rywalizacja w środku pola, do obsadzenia dwóch miejsc byłem ja, Tom Hateley, Tomek Jodłowiec i Patryk Sokołowski. Ale nie wiadomo, czy to by się bardziej nie tasowało, może decydowałaby dyspozycja na treningach w danym tygodniu.
Z jednej strony zyskiwałeś regularne granie, ale z drugiej…
…nie chodziło o występy na mojej nominalnej pozycji. I tak na pewno więcej zyskuję niż tracę, granie tydzień w tydzień w Ekstraklasie nie może cię cofnąć w rozwoju, ale jeśli chodzi o rozwój tylko jako środkowy pomocnik, być może chwilowo stanąłem w miejscu i dopiero za jakiś czas zobaczę efekty grania gdzie indziej.
Jesienią po odejściu Patryka Dziczka stałeś się w zasadzie pewniakiem do gry jako młodzieżowiec Piasta. Od czwartej kolejki występujesz zawsze, tylko dwa razy zacząłeś na ławce. Nie czułeś się przemęczony w pewnym momencie? Krzysztof Mączyński w FootTrucku martwił się o zbytnie eksploatowanie Przemysława Płachety w Śląsku Wrocław, gdzie sytuacja jest podobna.
Nie czułem się przemęczony, naprawdę. Gdybym był, to zacząłbym się obawiać, że coś jest nie tak. Po odpadnięciu z pucharów przeważnie chodziło przecież o granie raz w tygodniu. Być może byłoby inaczej, gdybym ciągle grał po 90 minut w rytmie sobota-środa-sobota, ale jeśli zdarza się to raz czy dwa razy na rundę, a tak mamy mecz tygodniowo, no to bez przesady. Wiadomo, zaraz po spotkaniu każdy jest zmęczony, ale po dwóch, maksymalnie trzech dniach wracasz do punktu wyjścia i możesz znów grać. Pod koniec tamtego roku dwa razy usiadłem na ławce. Ze Śląskiem dostałem tylko pół godziny, za to potem w środku tygodnia wyszedłem w pierwszym składzie na Legię w Pucharze Polski. No i akurat w tamtym czasie zaczęliśmy więcej przegrywać, więc może trenerzy szukali nowych rozwiązań.
Od przyszłego sezonu już młodzieżowcem nie będziesz.
I w sumie dobrze. Trochę mi ten przepis pomógł, ale nie będzie to trwało latami i zobaczymy, czy nadal będę grał tyle samo. Trzeba będzie udowodnić, że wiek nie był moim głównym atutem.
Łatwiej ci docenić to, co masz? Czujesz, że już daleko doszedłeś? Nie jesteś typowym piłkarskim produktem z akademii, musiałeś wiele przejść, żeby się wybić.
Sądzę, że sodówka mi nie grozi bez względu na to, co się wydarzy. Taki już mam charakter. Dużo pracowałem, żeby być tu, gdzie jestem teraz i wiem, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym zawalił sprawę z piłką. Mam ten punkt odniesienia, dlatego z jednej strony czuję, że już sporo osiągnąłem będąc regularnie grającym zawodnikiem aktualnego mistrza Polski, ale z drugiej, nie jestem nasycony. Skoro już się tu znalazłem, chcę osiągnąć jak najwięcej, nie zadowalam się tym co jest, to jeszcze nie mój sufit.
Nigdy nic łatwo mi nie przychodziło, co na dłuższą metę kształtowało charakter. Już w gimnazjum byli w drużynie zawodnicy wyglądający lepiej ode mnie, jeździli na zgrupowania młodzieżowych reprezentacji i dobrze się tam prezentowali. Ja zacząłem dopiero od U-18. Wydaje mi się, że przeszedłem odpowiednią drogę, może nawet lepszą niż takie szybkie wybicie się z akademii dużego klubu. Pokonywałem szczebelek po szczebelku. Najpierw II liga z Legionovią, później I liga w Sosnowcu i awans do Ekstraklasy, a dziś mistrzowski Piast. Pamiętam rozmowę z kolegą z Legionowa po jednym z treningów, gdy mieliśmy 15 czy 16 lat. Mówiliśmy sobie, że gdyby tak do 27. roku życia udało się zagrać w Ekstraklasie, to bylibyśmy naprawdę zadowoleni. Udało mi się znacznie szybciej, ale wiem, ile potu i wyrzeczeń mnie to kosztowało.
Wspomniałeś, że masz punkt odniesienia, jak wyglądałoby twoje życie bez piłki. Czasami musiałeś zarabiać w inny sposób.
Na pewno takie wspomnienia jeszcze zwiększały motywację, żeby zasuwać na boisku. Cieszę się, że dziś mogę zarabiać grą w piłkę i nie muszę szukać innych źródeł dochodu. W Legionowie miałem 900 zł stypendium, z czego 800 szło na mieszkanie. Mam czwórkę rodzeństwa, rodzice nie zawsze mogli pomagać tyle, ile by chcieli, ale chyba byłem całkiem zaradnym chłopakiem, jakoś sobie z kolegą Kubą Bawołem dorabialiśmy. W gimnazjum rozwiązywaliśmy chłopakom testy z historii za 10-15 zł. Podawali login z hasłem do konta i działaliśmy. Nie tylko trochę kasy wpadało, ale przy okazji utrwalaliśmy wiedzę. Do tego zawsze dobrze czułem się w zajęciach technicznych, a mieliśmy ich dużo. Robiłem origami czy różne wyplatanki z muliny. Kumple chcący poprawić sobie ocenę z takich zajęć wiedzieli, do kogo przyjść. Pani od techniki musiała się domyślać, że to ja robię wszystkie rzeczy. Widziała, jak niektórzy męczyli się na zajęciach, a potem przynosili prace na piątkę. Pamiętam nockę w bursie, mieliśmy mnóstwo zamówionych origami. Zeszło nam do 5 rano. Zakładaliśmy nawet zarwanie całej nocy, w końcu jednak padliśmy. Lekcje w szkole zaczynały się o 8, ale tego dnia trening był dopiero po południu, więc mogliśmy później odespać. Za takie bardziej wymyślne origami raz dostałem nawet 50 zł.
Ile najwięcej zarobiłeś poza boiskiem?
Niecały tysiąc złotych za miesiąc pracy w markecie podczas wakacji. Robiłem na nocki, wykładałem towar na półkach i tym podobne. Grałem już wtedy w drugiej lidze dla Legionovii u trenera Macieja Bartoszka. Pewnego razu przysnąłem podczas odprawy na obozie przygotowawczym. Wróciłem do domu przed 7, a zbiórka w klubie była o 9 i w końcu głowa sama opadła. Trener to zauważył i mocno mnie ochrzanił, ale poza Kubą Bawołem nikt nie wiedział, że tak dorabiałem. W markecie wytrzymałem miesiąc, po wakacjach nie dałbym rady łączyć pracy tam z treningami i lekcjami w szkole. Później ograniczałem się do jakichś dorywczych zajęć w luźniejsze weekendy. Stałem na promocji tuszu do drukarek, a kiedyś w galerii przez sobotę i niedzielę chodziłem po osiem godzin przebrany za św. Mikołaja. Rozdawałem cukierki, stawałem do zdjęć. Wpadała dyszka za godzinę. Modliłem się tylko, żeby nikt ze znajomych mnie nie rozpoznał, bo byłaby ostra szyderka (śmiech).
Takie doświadczenia pozwalają nabrać szacunku do pieniędzy?
Zdecydowanie. Wiem, ile ludzie tak pracujący muszą się narobić, żeby mieć na utrzymanie. Bywały tygodnie, że musieliśmy się wyżywić za parędziesiąt złotych. Na śniadanie, obiad i kolację jedliśmy tylko parówki lub chleb z pasztetem z Biedronki. Ale takie doświadczenia naprawdę się przydają, bo trudniej odlecieć, gdy pojawiają się większe pieniądze.
Zdarzyło ci się za mocno zaszaleć z wydawaniem?
Parę razy po fakcie miałem takie odczucie. To już jednak sytuacje sprzed paru lat, głównie z początków w Sosnowcu. Najbardziej zaszalałem kiedyś przy kupowaniu ciuchów. Poniosło mnie i naprawdę sporo na nie wydałem. Potem zacząłem się zastanawiać, czy na pewno tyle ich potrzebowałem, pojawił się zakupowy wyrzut sumienia. Tyle dobrze, że do teraz je noszę, nie kurzą się w szafie. Dziś rozsądnie zarządzam pieniędzmi, każdy poważniejszy wydatek dokładnie analizuję, zestawiam sobie plusy i minusy. Niektóre rzeczy są kosztowne, ale potrzebne. Nie oszczędzałem na telefonie i tu nie żałuję, bo na co dzień jest mi potrzebny i super się sprawuje. Ogólnie sądzę, że nie potrzebuję nad sobą finansowego bata, raczej rozsądnie zarządzam budżetem.
W Legionovii była też sytuacja, w której rodzice kolegów złożyli się na twoje pozostanie w bursie.
To prawda. Kilka razy brakowało systematyczności w opłatach, groziło mi zawieszenie w juniorach Legionovii przez mazowiecki związek. W klubie wiedzieli, jak wygląda sytuacja i rodzice kolegów z drużyny sami z siebie uzbierali potrzebną kwotę. Często też mnie i Kubie oferowali nocleg w weekendy, żebyśmy nie musieli spać w bursie. Do dziś jestem im wdzięczny za tę pomoc, podobnie jak trenerowi Tomaszowi Wawrzyniakowi. Kiedyś zrzekł się większości swojej wypłaty, żebym mógł pojechać z nimi na obóz. Wysyłam mu koszulkę każdego klubu, w którym jestem. Gdyby nie pomoc tych ludzi, możliwe, że nie byłoby mnie dziś w Gliwicach.
To sytuacja wręcz nieprawdopodobna. Przeważnie każdy patrzy na siebie, jest rywalizacja i prędzej podłoży komuś nogę, gdy nadarzy się okazja.
Miałem wyjątkowe szczęście do życzliwych ludzi, trzeba przyznać. W Legionowie panowała wtedy bardzo dobra atmosfera, grupa była zżyta ze sobą. Wobec niektórych osób nadal mam dług wdzięczności do spłacenia.
Masz cztery siostry – dwie starsze i dwie młodsze. To wywarło na ciebie jakiś wpływ?
Na pewno dzięki temu jestem bardziej wrażliwy i empatyczny niż przeciętny facet. Od małego taki byłem, a być może siostry jeszcze to spotęgowały. Absolutnie nie traktuję tego jako wady. Tata pracuje na budowie, czasami przebywał za granicą, więc zostawałem z mamą i czwórką sióstr. Mam też siostry cioteczne, byłem przyzwyczajony do obecności wielu kobiet w moim otoczeniu. Nigdy jednak nie groziło mi jakieś zniewieścienie czy coś. Szybko wyjechałem z domu, w gimnazjum miałem z kolei samych chłopaków w klasie. Wiek dojrzewania przechodziłem już w typowo męskim gronie (śmiech). Świetnie wspominam gimnazjalne czasy, jedne z lepszych w moim życiu.
Największe plusy i minusy dzieciństwa z czterema siostrami?
Większych minusów nie widzę. Nie kłóciliśmy się o telewizor i tak dalej, zawsze mogliśmy się dogadać. Plusy to ta wspomniana empatia, umiejętność funkcjonowania w większej grupie i liczenie się z potrzebami innych. Wzajemnie się wspieraliśmy. Nawet jak nie miałem z kim pograć, a chciałem postrzelać, zawsze któraś z sióstr stawała na bramce i dzielnie broniła.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/400mm.pl