Reklama

Pro Vercelli – zapomniani królowie Piemontu

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

22 grudnia 2019, 13:45 • 10 min czytania 0 komentarzy

„Będę grał we Włoszech, w zespole, który ma wspaniałą historię i musi znów wygrywać” – powiedział niedawno Zlatan Ibrahimović. „To pasuje do Pro Vercelli” – skwitował to dziennikarz Gene Gnocchi w swoim cyklu „Il Rompipallone” na łamach La Gazzetta dello Sport. O siedmiokrotnych mistrzach Italii zrobiło się na moment głośno. Takie żarty to dziś jedyne pocieszenie dla klubu, który rozdawał karty w Italii zanim do gry weszli bogacze z Mediolanu i Turynu. Dziś służą za ciekawostkę czy zabawną ripostę, a 80 lat temu wychowywali piłkarzy tak dobrze, że ci przynieśli Italii dwa tytuły mistrzów świata.

Pro Vercelli – zapomniani królowie Piemontu

Kibice, którzy zerkają w zestawienie najbardziej utytułowanych klubów we Włoszech bywają mocno zdziwieni. Zaraz za klubami z Mediolanu i Turynu znajdują Genoę, Bolognę i właśnie Pro Vercelli. Dwie pierwsze ekipy wciąż grają w Serie A i nie stanowią zagadki, ale ostatnia z nich to – nie ukrywajmy – zupełny no name. „Leoni” dawno już zniknęli z horyzontu wielkiej piłki. Dziś jedyną radością klubu z Vercelli są momenty, kiedy żartobliwie wspomina się o nich w kontekście innych klubów Serie A. Nie ma się co dziwić, bo dla nich samych brzmi to dumnie. A to ktoś przypomni, że „Le Bianche Casacche” mają na koncie tyle samo tytułów co oba rzymskie zespoły i Fiorentina, kto inny zażartuje, że Pro Vercelli zebrało więcej mistrzostw Włoch niż Napoli triumfów w Serie A, B i C razem wziętych. Zawsze to jakaś pociecha, ale prawda jest taka, że czasów rywalizacji z najlepszymi w 50-tysięcznym miasteczku nie pamięta już nikt, bo piemoncka drużyna ostatni sezon w Serie A rozpoczęła 85 lat temu.

Jedynym nawiązaniem do lat świetności jest obecnie… nazwisko trenera. Pro Vercelli po spadku do Serie C objął Alberto Gilardino, dla którego jest to pierwsza poważna praca w klubie. Na razie idzie mu średnio – jego drużyna dzieli 11. miejsce w tabeli z… młodzieżowcami Juventusu. A był przecież czas, kiedy to oni, a nie „Bianconeri” byli najlepszą drużyną Piemontu.

***
Reklama

O „Starej Damie” wspominamy nieprzypadkowo, bo to ona dała początek klubowi z Vercelli. Marcello Bertinetti pewnego dnia wybrał się do Turynu na mecz Juventusu i tak zachwycił się grą tej drużyny, że postanowił założyć jej konkurencję. W 1903 roku podpiął się pod gimnastyczny klub Pro Vercelli, dając początek sekcji piłkarskiej tego klubu. „Leoni” zawdzięczają Juventusowi istnienie, a nawet klubowe barwy, choć te wyłoniono w dość pokraczny sposób. Piłkarze początkowo grali w białych koszulach z pionowym czarnym pasem, ale… stroje zafarbowały podczas prania. Poza tym tworzenie dwukolorowych strojów było dość drogie i czasochłonne, więc aby oszczędzić sobie wydatków, postawiono na białe koszule z kołnierzykiem, które wkrótce stały się symbolem rozpoznawczym ekipy z Piemontu.

Pierwsze mecze „Le Bianche Casacche” rozegrali na początku sierpnia 1903 roku. Ekipa robiła błyskawiczne postępy i rok później została zaproszona do udziału w turnieju w Casteggio, który rozsławił drużynę także z powodu nietypowej podróży. Pro Vercelli na zawody dotarło… rowerami. Nie obyła się bez tzw. „przygód na trasie”, a najsłynniejsza z dotyczy przejazdu przez most w Ticino. Piłkarze ominęli budki strażnicze, chcąc uniknąć opłaty za podróż, jednak strażnikowi udało się dorwać pechowca – Giuseppe Sessę. Młody napastnik nie umiał zbyt dobrze jeździć rowerem, więc znalazł się w ogonie „peletonu”. Dozorca nie miał dla niego litości: Sessa z własnej kieszeni pokrył bilety przejazdowe dla całej drużyny.

Nieco lepiej piemonckie lwy spisały się na boisku, zajmując sensacyjne drugie miejsce po porażce z naszpikowanym gwiazdami i zagranicznymi piłkarzami Milanem. Zawodników czekało teraz kolejne 70 km podróży do domu, gdzie zostali przywitani jak bohaterowie.

PAMIĘTAJCIE O PROMOCJACH W ETOTO!

[etoto league=”ita”]

Tak zaczął rodzić się kult „Leonich”, których przydomek jest mocno związany z nacjonalistycznymi ideami. W czasach gdy futbol w Italii szerzyli głównie starsi panowie z Anglii, Pro Vercelli było pierwowzorem Athletiku Bilbao. W zespole grali młodzi Włosi, a wstęp do szatni mieli tylko obywatele Vercelli. Z jednym wyjątkiem – Felice Berardo choć urodził się w Turynie, dostał zgodę na grę dla „Le Bianche Casacche”. Towarzyszyły temu burzliwe dyskusje, ale zawodnikowi zależało tak bardzo, że zadeklarował rezygnację z wszelkiego wynagrodzenia, czym zyskał aprobatę „lokalsów”.

Reklama

Drużyna z niewielkiego miasteczka radziła sobie coraz lepiej i w końcu dołączyła do rozgrywek ligowych. Szybka wygrana w drugiej lidze i drugie miejsce w prestiżowym Coppa Bona, rozbudziły apetyty kibiców. „Leoni” je zaspokoili – zdobyli Scudetto jako beniaminek, a rok później powtórzyli sukces. Rozpędzającego się kopciuszka zatrzymał dopiero Inter Mediolan, ale sporą rolę odegrał w tym podstęp. Obydwa zespoły zgromadziły równą liczbę punktów, dlatego o tytule miał zdecydować mecz barażowy. Wyznaczono go na termin, w którym piłkarze Pro Vercelli grali w turnieju wojskowym. Klub się temu sprzeciwił, federacja sprzeciwu nie uznała, a „Le Bianche Casacche” w ramach protestu wystawili do gry zespół złożony z juniorów w wieku od 10 do 15 lat. „Nerazzurri” finał wygrali 10:3, co pokazuje, że młode lwiątka mimo ogromnej różnicy wieku, potrafiły się odgryźć. Nie ma w tym przypadku, bo Vercelli jako pierwsze mocno postawiło na szkolenie. Średnia wieku mistrzowskiej drużyny to zaledwie 20 lat. Podobny trend utrzymywał się także, gdy „Leoni”, już na równych zasadach, królowali w lidze w 1911, 1912 i 1913 roku.

Młodość była wtedy ogromną przewagą. W ligowych kronikach znajdziemy wzmianki o tym, że klub z Piemontu często wygrywał mecze w końcówkach, kiedy młodzi atleci wyraźnie dominowali nad doświadczonymi piłkarzami innych zespołów. Składnikiem sukcesu był też oryginalny pomysł. „Szybki rozwój drużyny był możliwy głównie dzięki nowoczesnym metodom treningowym oraz wykorzystaniu zaawansowanych schematów taktycznych” – tłumaczy w książce „Calcio” John Foot.

Mówiąc bardziej szczegółowo: w Vercelli skumano, że granie długich podań mija się z celem, a lepsze efekty daje kontrolowanie piłki. W tamtych latach była to innowacja i element zaskoczenia. Poza tym, jak wspomina Foot, klub ten wyćwiczył do perfekcji rozgrywanie stałych fragmentów gry. To o tyle zabawne, że zespół w zasadzie nie miał trenera. Nieoficjalnym szkoleniowcem był kapitan drużyny, Giuseppe Milano, jeden z czołowych piłkarzy zespołu. Technika i taktyka swoje, ale ważnym elementem sukcesu była też bezpardonowość. „Leoni” grali ostro, dlatego nie dziwi, że gwiazdor Guido Ara, zasłynął stwierdzeniem: futbol to nie jest sport dla małych dziewczynek. Brutalny styl w końcu obrócił się przeciw niemu, bo w 1920 roku podczas meczu z Genoą został zaatakowany przez kibiców rywali, którzy wtargnęli na boisko. Tercet liderów dopełniał Carlo Rampini, najlepszy strzelec w historii klubu, który swoimi trafieniami wywołał… skandal obyczajowy. Mówiło się, że za każdego gola Rampini otrzymywał od prezydenta klubu, Luigiego Bozino, drogie cygaro. Jeśli tak było, to autor 106 bramek dla Pro Vercelli trochę w swoim życiu wypalił…

Sukcesy niewielkiego klubu szybko przełożyły się na reprezentację Włoch. W 1910 roku „Squadra Azzurra” rozegrała pierwszy międzynarodowy mecz, na który wyszła w białych strojach. Rzekomo miał być to hołd dla „Leonich”, których cały kraj podziwiał za to, że narodowym składem potrafią stawić czoła zespołom z zagranicznymi gwiazdami w składzie. W 1913 roku doszło natomiast do historycznego wydarzenia. W spotkaniu z Belgią w składzie reprezentacji Italii wybiegło dziewięciu zawodników Pro Vercelli, z czego ośmiu urodzonych w samym Vercelli. Rekord ten przetrwał 30 lat, aż pobili go piłkarze Torino. Nigdy później jednak w meczu krajowym nie wystąpiło tylu zawodników pochodzących z jednego miasta.

Znamienne, że w prasie triumf Włochów nad Belgami zatytułowano: „Pro Vercelli – Belgia 1:0”. Zwycięskiego gola zdobył oczywiście zawodnik „Le Bianche Casacche”, Guido Ara.

piola

Na kolejne sukcesy „Leoni” czekali do zakończenia I wojny światowej, która rozbiła zespół. W Vercelli wciąż pracowano jednak z młodzieżą, co szybko przyniosło efekty. Pod wodzą Guido Ary drużyna zdobyła dwa kolejne Scudetto, a sława włoskich czempionów dotarła nawet za ocean. Efektem tego był udział Pro Vercelli w turnieju w Brazylii, gdzie mistrzowie mogli się sprawdzić w rywalizacji z Flamengo czy Botafogo. Była to już druga taka wyprawa, bo w 1914 roku „Le Bianche Casacche” udali się do kraju kawy wspólnie z Torino. Ciekawostką jest też fakt, że najlepsza włoska drużyna wzięła udział w czymś w rodzaju Ligi Mistrzów. Europejskie rozgrywki jeszcze nie istniały, ale mistrz Anglii Liverpool udał się w tournée po Starym Kontynecie. Anglicy golili wszystkich jak leci, aż trafili na Pro Vercelli, z którym udało im się tylko zremisować 0:0.

Był to jednak początek końca kopciuszka z Piemontu. Z biegiem lat we włoskiej piłce pojawiały się coraz większe pieniądze, więc co lepsi zawodnicy „Leonich” otrzymywali oferty nie do odrzucenia od krajowych potentatów. Jedną z nich otrzymał Virginio Rosetta, czołowy defensor zespołu, wokół którego wybuchnął ogromny skandal. Za obrońcę wpłynęła oferta 50 tys. lirów od Juventusu, która na tamte czasy była ogromna. Nie wszystkim przypadło do gustu, że jakiś klub chce tyle wydać na transfer jednego piłkarza. Tym bardziej że wiązało się to również z osobą prezydenta Pro Vercelli i całej włoskiej federacji, Luigim Bozino, w ręce którego trafił ten pokaźny czek. Sam Rosetta był z zawodu księgowym, więc „Stara Dama” załatwiła mu świetnie płatną posadę w tym zawodzie w Turynie. Jak wspomina John Foot w książce „Calcio” wywołało to ogromne protesty i masowe dymisje, doprowadzając niemal do rozłamu we włoskiej piłce.

Afera dotknęła też Juve, które zostało ukarane walkowerami za trzy mecze, w których zagrał Virginio, nim federacja anulowała transfer. Ruch doszedł do skutku dopiero rok później, a według badaczy jest on uważany za jedną z przyczyn społecznej niechęci do „Bianconerich” wśród innych klubów.

Drużynie z Vercelli trafił się jednak jeszcze jeden diament i to nadzwyczajnych rozmiarów. Treningi w Pro Vercelli podjął młody chłopak z Robbio, Silvio Piola. Geniusz czystej wody, najskuteczniejszy snajper w historii ligi włoskiej, szlify piłkarskie zbierał właśnie pod Piemontem. To tam nauczono go profesjonalizmu, z którego słynął do końca życia i który pozwolił mu grać w piłkę przez blisko ćwierć wieku. „Trzyma głowę zawsze o pół metra wyżej niż pozostali, a nogi niosą go dokądkolwiek zechce bez najmnieszego śladu strachu” – cytuje opis Pioli z czasów gry dla „Leonich” John Foot. – „Biegał wielkimi susami, sprawiając wrażenie, jakby zawłaszczał sobie ziemię, po której stąpał” – czytamy dalej. Mówiono, że ma szósty zmysł, a Gianni Mura stał się autorem słynnego dziś powiedzenia, że Piola to synonim gola. „Przodownik pracy, jeśli chodzi o strzały, proletariusz, jeśli chodzi o gole” – to inna opinia wspomnianego dziennikarza.

Silvio Piola zdobył dla Pro Vercelli 51 goli, w tym 6 bramek w spotkaniu z Fiorentiną co do dziś pozostaje rekordem goli strzelonych przez zawodnika w jednym mecz Serie A. Przez lata to on w pojedynkę utrzymywał maleńki klub na powierzchni. Nic dziwnego, że prezydent Pro Vercelli stwierdził: „Nigdy nie sprzedamy Pioli, nawet za całe złoto świata. Jeśli zostaniemy do tego zmuszeni, będzie to początek końca tego klubu.”

Po latach można tylko stwierdzić, że miał rację. W 1934 roku snajper miał przenieść się do Interu, jednak transfer zablokowano z absurdalnych powodów – uznano, że zespół, który będzie miał w składzie i jego i Giuseppe Meazzę będzie poza zasięgiem rywali, a rozgrywanie mistrzostw kraju straci sens. W efekcie tego Piola za rekordowe 250 tys. lirów trafił do Lazio. Dziś wiadomo, że za blokadą transferu do Mediolanu stały też faszystowskie władze, które chciały wzmocnić swój ulubiony rzymski klub. Napastnik nie mógł się sprzeciwić, jak sam przyznał „w tamtych latach zawodnik mógł tylko powiedzieć tak”.

Już rok po jego odejściu „Le Bianche Casacche” spadli z Serie A i nigdy więcej do niej nie wrócili. Przepowiednia prezydenta stała się prawdziwa, ale Vercelli jeszcze przez jakiś czas mogło chwalić się sukcesami byłych adeptów. „Squadra Azzurra” w 1934 i 1938 roku sięgnęła po mistrzostwo świata, a trzon zespołu stanowili byli piłkarze „Leonich”. Natomiast sam Piola wyśrubował rekord 290 trafień we włoskiej ekstraklasie. Gdyby nie wojna i anulowanie jego bramek z rozgrywek przerwanych jej wybuchem, wynik ten – choć już kosmiczny – byłby jeszcze lepszy. Ale i to wystarczyło, by stadion Pro Vercelli nosił właśnie jego imię. On sam z kolei, kiedy w końcu udał się na emeryturę, wrócił do regionu, któremu zawdzięczał piłkarską edukację. Ostatnie lata życia spędził w cieniu, odpoczywając nieopodal miejscowości, z której wypłynął na szerokie wody.

A co działo się z Pro Vercelli po spadku z Serie A?

Przez jakiś czas klub błąkał się po Serie B i Serie C, aż w końcu zatonął na amatorskim poziomie. Klub przeżywał kilka come-backów, upadał i był reaktywowany. Nic dziwnego, że jako wielki sukces świętowano powrót na zaplecze Ekstraklasy po 64 latach nieobecności. Tyle że – jak już wspominaliśmy, „Leoni” spadli z niej z hukiem. Czy Gilardino zdoła przywrócić im dawny blask? Cóż, prędzej zdołałby to zrobić Ibrahimović, ale na to oczywiście nie ma co liczyć. Wygląda na to, że jeden z najbardziej utytułowanych włoskich klubów jest już skazany na wieczną tułaczkę po niższych ligach.

SZYMON JANCZYK

fot. Wikipedia

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
2
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG
Piłka nożna

U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Bartosz Lodko
3
U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...