Reklama

Dariusz Mioduski: – W Europie jesteśmy nikim

redakcja

Autor:redakcja

21 sierpnia 2014, 09:38 • 20 min czytania 0 komentarzy

Kontaktowaliśmy się z prezesem PZPN Zbigniewem Bońkiem, który starał się pomóc. Ale na przykładzie Legii okazało się, jak słaba w strukturach UEFA jest Polska. Nie mamy żadnego wpływu, jeśli chodzi o decyzje UEFA. Przerażające, ale brakuje osób, które potrafią się tam poruszać i rozumieją, jak ta organizacja funkcjonuje. Nie tylko Legia, ale wszystkie polskie kluby nie mają dobrej reputacji w Szwajcarii. Zgadzam się, że kartoteka naszych wykroczeń jest długa. Ale w UEFA brakuje osób, które zmieniłyby postrzeganie Polski. Dlatego m.in. postanowiliśmy walczyć do końca. Chcieliśmy pokazać, że w Legii pracują normalni ludzie, z którymi można komunikować się w cywilizowany sposób – mówi dziś w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Dariusz Mioduski. To naszym zdaniem najciekawszy materiał, jaki możecie znaleźć dziś w prasie. Zapraszamy na nasz przegląd sześciu różnych tytułów.

Dariusz Mioduski: – W Europie jesteśmy nikim

FAKT

Niewątpliwie tematem numeru będzie dziś właśnie rozmowa ze współwłaścicielem Legii Dariuszem Mioduskim. Tytuł w Fakcie: W Europie jesteśmy nikim. Cytujemy fragment:

Wie pan już, w którym momencie został popełniony błąd?
– Sprawa nie jest jednoznaczna. Nałożył się splot zdarzeń. Ktoś przygotował listę, ktoś wpisał – albo nie – nazwiska, ktoś to czytał, ktoś zaakceptował i wysłał. Uważaliśmy, że skoro Bartek Bereszyński jest zdyskwalifikowany i nie może grać z St. Patrick’s, to nie ma sensu wpisywać go na listę. Zostało puste miejsce. Niestety, ale w klubie, zabrakło osób z doświadczeniem, jak postępować przy zgłaszaniu drużyny do kolejnych rund w Europie. Dotąd te osoby były dobrze zorganizowane i dobrze wypełniały obowiązki. Słusznie obwinia się nas za za brak profesjonalizmu. To efekt zmian w klucie, wprowadzamy świeżą krew, osoby z inną mentalnością i podejściem do pracy. To skutkuje błędami. Zwykle są one wybaczalne. Ta niewielka pomyłka spowodowała ogromne konsekwencje. Wydaje mi się, że ten przepis UEFA jest niedostosowany do realiów, a kara nieadekwatna do przewinienia.

Jeszcze się nie zdarzyło, by wystawienie piłkarza zdyskwalifikowanego za czerwoną kartkę, nie skończyło się walkowerem.
– Tu tkwi problem. Piłkarz odcierpiał karę, nie grał w trzech meczach, a przepis został wymyślony dla innej sytuacji.

Reklama

Kto ponosi za to odpowiedzialność personalną? Kierownik drużyny Marta Ostrowska jest na urlopie, ale wiemy, że zawodnicy nie chcą z nią dłużej współpracować.
– Zarząd spotyka się w piątek, ale już wiadomo, że Legia będzie miała nowego kierownika.

Konrada Paśniewskiego, który pracował w reprezentacji Smudy i Fornalika?
– Trwają rozmowy.

Ruch jest bez szans na awans – twierdzi tymczasem Seweryn Gancarczyk.

– Szczerze? Nie wiem, jak to zabrzmi, ale Ruch nie ma żadnych szans na awans – mówi polski obrońca Seweryn Gancarczyk. Dziś jest piłkarzem Górnika Zabrze, ale w klubie z Charkowa spędził 4 lata. Nawet słowacki trener Ruchu nie próbuje udawać optymisty. – Już sama rynkowa wartość piłkarzy Metalista to jakieś 80 mln euro. Co tu w ogóle porównywać. Ale oczywiście będziemy twardo walczyć, bo… pieniądze nie grają – szybko zastrzega Jan Kocian. Gancarczyk przyznaje, że Metalist pewnie nie jest tak mocny jak wtedy, gdy z nim w składzie świetnie sobie radził ówczesnego Pucharu UEFA, ale jego zdaniem to i tak marne pocieszenie dla Niebieskich. – Główny problem Metalista polega na tym, że jego właściciel uciekł do Rosji, więc nie wiadomo, jak będzie przyszłość klubów, już teraz trzeba sprzedawać piłkarzy. Ten oligarcha był człowiekiem Janukowycza. Wiadomo, że tak naprawdę w klubie za sznurki pociągał syn byłego prezydenta Ukrainy – mówi polski obrońca, Ów uciekinier to 29-letni Siergiej Kurczenko, potentat na rynku gazowym, który robi potężne interesy z Rosją i Białorusią. Na Ukrainie poczuł się niepewnie po wybuchu rewolucji na Majdanie. W ramach międzynarodowych sankcji zostało zablokowane jego konta.

W ramce na kolejnej stronie: Michał Globisz przygotowuje się do operacji w Chinach, która może mu pomóc odzyskać wzrok. Jest po wstępnych badaniach, zabieg w czwartek.

Reklama

Dalej w ramkach:

– Królewskie nie opuszcza Legii
– Wisła bierze Stępińskiego

Jakub Błaszczykowski trenuje już na pełnych obrotach.

Skrzydłowy reprezentacji Polski ponad pół roku przechodził rehabilitację po tym jak w styczniu zerwał więzadła krzyżowe w meczu Bundesligi z Augsburgiem. Niedługo po operacji wziął się ostro do roboty, żeby jak najszybciej wrócić do wyczynowego uprawiania sportu. – Kuba w tym tygodniu powinien już trenować z nami na sto procent. Z tego, co widzę, na zajęciach i tak już teraz prezentuje się bardzo dobrze. Mam nadzieję, że szybko złapie formę i wskoczy do składu – mówi PS Łukasz Piszczek, który sam niedawno przechodził długą rehabilitację po operacji biodra. – Dopiero po kilku miesiącach gry wróciła u mnie wytrzymałość. Nie jest łatwo po tak długiej przerwie złapać odpowiedni rytm. Nogi nie niosą – opowiada obrońca, który od początku sezonu błyszczy formą. W dwóch oficjalnych meczach, Superpucharze i Pucharze Niemiec, zaliczył aż trzy asysty! Mimo wznowienia treningów z pełnym obciążeniem dla Błaszczykowskiego jest za wcześnie na powołanie do reprezentacji na mecz eliminacji EURO 2016 z Gibraltarem (7 września). Trudno przewidzieć, ile czasu zajmie mu wywalczenie miejsca w podstawowym składzie Borussii. – Neven Subotić również miał zerwane więzadła krzyżowe, ale dwa miesiące przed Kubą. Wrócił wcześniej do treningów i do gry, ale jest jeszcze daleko od optymalnej formy. Brakuje mu szybkości, zwrotności – ocenia w rozmowie z “PS” dziennikarz…

Na koniec słowo o Muhamedzie Keicie. Skrzydłowy z Norwegii miał być dużym wzmocnieniem Lecha, ale na razie całkowicie zawodzi. Krzysztof Chrobak twierdzi, że brakuje mu gracza, z którym złapałby dobry kontakt. Do tego nie rozumie filozofii gry Lecha. Wszystko brzmi to dość słabo.

RZECZPOSPOLITA

Z Rzeczpospolitej nie ma dziś czego cytować. Tylko jeden tekst, w zasadzie krótka notka.

Drużyny z Warszawy i Chorzowa zaczynają walkę o fazę grupową Ligi Europejskiej. Legia z Aktobe w Kazachstanie, Ruch z Metalistem w Gliwicach. Do Kazachstanu mistrz Polski poleciał w najsilniejszym składzie. W Warszawie został tylko kontuzjowany Inaki Astiz. Na pokładzie samolotu znaleźli się Jakub Kosecki i Igor Lewczuk, ale ich występ jest niepewny. Pierwszy ucierpiał w starciu z Markiem Wasilukiem z Jagiellonii Białystok, drugi doznał urazu na poniedziałkowym treningu. – Nie możemy się doczekać meczu. To będzie dla nas wyzwanie, zdążyliśmy już poczuć, że jest tu naprawdę gorąco. Ale upałów się nie obawiamy. W ostatnich spotkaniach pucharowych i ligowych pokazaliśmy, że jesteśmy w wysokiej formie – przypomina trener Legii Henning Berg, a Marek Saganowski dodaje: – Spodziewamy się twardej walki, ale wiemy, jak mamy grać. Jesteśmy bardzo silni, również psychicznie. Po decyzji UEFA się nie załamaliśmy. Udowodniliśmy, że to, co się dzieje poza boiskiem, nie wpływa na nas negatywnie. Dla Legii – po wykluczeniu z Ligi Mistrzów – Liga Europejska to rozgrywki pocieszenia, dla Ruchu szansa na duże pieniądze i odbudowę marki. Klub zyskał już nowego sponsora głównego, będzie nim Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. – Mamy nadzieję, że wspólnie uda nam się zarazić miłością do futbolu kolejne pokolenia młodych ludzi – mówi Donata Chruściel, dyrektor klubu ds. marketingu i PR.

GAZETA WYBORCZA

Co Legii nie zabiło, to ją wzmocni?

– Wyrzucenie nas z eliminacji Ligi Mistrzów wszystkich w klubie zjednoczyło. Cała drużyna trzyma się razem, podobnie jak pracownicy administracji. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. To była lekcja, z której wyciągniemy wnioski – opowiadał większościowy właściciel Legii Dariusz Mioduski przed odlotem do Kazachstanu. Dziś gdzieś w pobliżu granicy Europy z Azją mistrz Polski rozegra pierwszy mecz IV rundy eliminacji Ligi Europy z Aktobe. Gdyby o miejscu rozegrania tej rundy spotkań miała decydować tylko postawa na boisku, Legia przebywałaby w innej szerokości geograficznej i przede wszystkim grała o Ligę Mistrzów. Mistrz kraju – przez błąd formalny w dwumeczu z Celtikiem – zepchnięty został jednak do tych mniej prestiżowych rozgrywek i znów musi walczyć o wdarcie się do fazy grupowej LE. Legia miałaby zapewnione w niej miejsce – przy czym wciąż szansę na LM – gdyby UEFA nie przyznała Szkotom walkowera. – Nigdy nie byłem w Kazachstanie i chociaż decyzja UEFA ma niewiele wspólnego z fair play, jesteśmy przygotowani na to, żeby tam grać. Po całym zamieszaniu staliśmy się silniejsi mentalnie, to nas połączyło. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze raz wylosujemy Celtic… – dodawał lider Legii Miroslav Radović. – Był szok, frustracja z powodu nieproporcjonalnej kary dla Legii. Ale na jej bazie udało nam się zbudować coś pozytywnego – zapewnia Mioduski. – Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek w historii dyskusja na temat znaczenia polskiego głosu w futbolu czy też polskiej drużyny była tak głośna. Zbudowaliśmy inny wizerunek Legii niż ten, który miała w przeszłości. Zyskaliśmy. Może nas nie kochają w UEFA, ale chyba nas tam już szanują. W sądach pokazaliśmy się z profesjonalnej strony. W przyszłości nam się to przyda – zapewnia właściciel klubu. Awans do LE po meczach czwartej rundy eliminacji tych rozgrywek gwarantuje 1,3 mln euro. Przejście do fazy grupowej LE po odpadnięciu w czwartej rundzie eliminacji LM (z której Legia została wycofana) dałby jej dodatkowe 2,1 mln euro. Straty są ewidentne, mistrz Polski będzie się jeszcze sądził o odszkodowanie przed trybunałem CAS.

Tymczasem jeżeli Ruch Chorzów wyeliminuje Metalista Charków i zagra w fazie grupowej Ligi Europy, zarobi więcej, niż wynosi jego roczny budżet. Dziś pierwszy mecz.

Ruch ma o co grać. Jego szefowie policzyli, że na awansie do fazy grupowej LE klub zarobiłby minimum 15 milionów złotych. To więcej niż roczny budżet, który oscyluje wokół tej kwoty. Ukraińscy dziennikarze, którzy przyjechali na Śląsk, twierdzą, że w porównaniu z poprzednim sezonem Metalist stracił aż sześciu graczy. – Nie sądzę, żeby ta informacja była do końca prawdziwa – mówi Kocian. – Wiem, że ostatnio odszedł do Szachtara Donieck lewy obrońca [Azevedo – przyp. red.]. To jednak bardzo mocny zespół. Edmar, Torres, Jajá, a do tego kilku reprezentantów Ukrainy. Jakość tej drużyny to jednak przede wszystkim obcokrajowcy: Brazylijczycy i Argentyńczycy. To nie jest typowy ukraiński zespół nastawiony na walkę. To drużyna grająca ciekawą, kombinacyjną piłkę. Jestem pod wrażeniem ofensywnej gry obrońców. Generalnie Metalist jest lepszy w ataku niż w obronie – analizuje Kocian. Metalist rzeczywiście ma problemy, ale zapracował na nie Serhij Kurczenko – właściciel i prezes klubu (patrz ramka ). Aleksander Notczenko, dyrektor Metalista, zapewnia jednak, że sytuacja finansowa klubu jest stabilna. – Wszystko funkcjonuje jak należy. Samoloty latają, akademia piłkarska pracuje, pensje są wypłacane na bieżąco. W klubie jest spokojnie, właściciel wywiązuje się ze swoich zobowiązań – mówił w programie telewizji 2+2. Obie drużyny zostały pozbawione atutu w postaci własnego stadionu. Ruch rozegra mecz w Gliwicach, bo stary obiekt w Chorzowie nie nadaje się do organizacji spotkania w IV rundzie eliminacji Ligi Europy. Metalist przyjmie niebieskich w Kijowie, gdyż Charków leży zbyt blisko rejonu objętego wojną. Kocian na razie nie myśli o rewanżu. – Koncentrujemy się na pierwszym meczu, wiedząc, że wyjazd nas nie ominie. Monitorujemy sytuację na Ukrainie. Z własnej woli nikt tam teraz nie pojedzie. To nie jest kierunek na wczasy. My pojedziemy tam do pracy i trzeba się z tym pogodzić – opowiada.

SPORT

Ten sam akcent na łamach Sportu. Gra o miliony.

Przed meczem z Metalistem – w nim nadzieja: Krzysztof Kamiński jest w tym sezonie wyróżniającym się zawodnikiem „Niebieskich” – pisze Sport. Okazuje się, że bramkarz Ruchu przygotowywał się do dzisiejszego meczu między innymi przy pomocy Football Managera.

Kamyk szczególnie udane występy zaliczył w meczach z Esbjergiem, Wisłą Kraków i Piastem Gliwice. Wielu obserwatorów uznało, że to właśnie dzięki jego postawie Ruch osiągał korzystne wyniki. Nic więc dziwnego, że że pochwały w jego kierunku płyną szerokim strumieniem. – Dwa lata temu, gdy debiutowałem w lidze, przeżyłem coś podobnego. Szczególnie po meczu z Legią. Zagrałem wtedy dobry mecz, wszyscy zaczęli mnie chwalić, zrobił się niepotrzebny szum, a potem… moje losy układały się różnie. Dlatego teraz do wszystkich pochwał podchodzę ze spokojem – wyjaśnia golkiper Ruchu. Z chłodną głową zamierza też podejść do meczu z Metalistem. – Na pewno przed pierwszym meczem z FC Vaduz nerwy były większe, bo to był debiut pucharowy. Z każdym spotkaniem i rundą jest lepiej. Zdajemy sobie sprawę, jak silny jest Metalist, więc spokój jest bardzo potrzebny – podkreśla Kamiński. I zaniedbuje żadnej formy przygotowania do meczu. – Osobiście szukam informacji w Internecie o schematach gry rywali; o tym, jak wykonują rzuty karne i inne stałe fragmenty – zdradza.

Sport pisze też o nowej umowie sponsorskiej Ruchu z PGNiG, donosząc że tajemnicą poliszynela jest, że ostatnie „energetyczne” kontrakty załatwiał mu sympatyzujący z klubem Jerzy Buzek. Brakuje tylko konkretnej informacji, jaką kwotą zasili to budżet klubu – dziennik pisze o „niemałej”.

Słabi, ale wciąż silni? Tak można powiedzieć o Metaliście Charków.

– Obecny zespół jest inny niż ten sprzed sezonu czy dwóch. To słabsza drużyna, gdyż wielu najlepszych piłkarzy odeszło. Sytuacja na Ukrainie wpływa na nastoje wśród obcokrajowców. Kilku już wyjechało, a obecny tutaj Cleiton Xavier szykuje się do transferu do Szachtara Donieck – mówi nasz rozmówca. – Obecny trener ma niezbyt wielkie doświadczenie, bo do niedawna był tylko asystentem. Poza tym Rachajew ma problem na lewej obronie, gdyż nie w pełni sił są dwaj zawodnicy, którzy grali na tej pozycji. Liderem defensywy jest za to Papa Gueye – opowiada nam ukraiński dziennikarz. Czego więc można spodziewać się po Metaliście? – Liga Europy nie jest już tak ważna, bo klub ma kłopoty. Właściciela nie ma na miejscu, przebywa w Rosji. Ostatnio telefonował do dyrektora i zapewniał, że pieniądze dla piłkarzy będą i nie mają się czym martwić. Ale w lidze drużynie idzie średnio – dodaje Pechno.

Na koniec można przeczytać rozmowę z Sewerynem Gancarczykiem o Metaliście, ale chyba za dużo już na dziś tego Ruchu, idziemy dalej. „Czekając na gotowość”. Dlaczego Armando Nieves, w którym widziano nadzieję na uszczelnienie obrony Piasta, wciąż czeka na debiut?

Wciąż nie jest jeszcze gotów do gry – odpowiada na powyższe pytanie trener Angel Perez Garcia. – Ale ciężko pracuje na treningach – zapewnia. Gdy Armando Nieves trafił do Gliwic, przez sztab szkoleniowy Piasta był określany mianem nowego pewnego punktu defensywy klubu z Okrzei. Trener Angel Perez Garcia od początku zapowiadał, że Nieves to zawodnik, który uszczelni obronę Piasta i którego mu bardzo brakowało. Hiszpański szkoleniowiec nie ukrywał co prawda, że Kolumbijczyk nie jest jeszcze gotowy do gry, ale… mija miesiąc, a Kolumbijczyk wciąż nie zaliczył w ekstraklasie ani minuty! Przed spotkaniem w Szczecinie Hiszpan przyznał, że rozważa wystawienie Nievesa na środku obrony. Do zmiany składu personalnego defensywy w meczu z Pogonią doszło, niespodziewanie jednak zagrał nie Kolumbijczyk, a Kornel Osyra. Nieves natomiast od chwili przyjazdu do Polski wystąpił w trzech spotkaniach trzecioligowych rezerw Piasta. W ostatnim, z Polonią Bytom, przegranym 0:2, Kolumbijczyk starał się nawet dyrygować obrońcą gliwiczan, głośno pokrzykując. Widać, że czuje się już coraz pewniej. Trudno jednak spodziewać się, że środkowy obrońca dostanie szanse debiutu w ekstraklasie w najbliższym meczu z PGE GKS Bełchatów.

Aha, podczas dyskusji o zagranicznych trenerach mocno sceptyczny Zbigniew Koźmiński nazywa Angela Pereza Garcię… babą z brodą. Obrywa się też Beenhakkerowi.

– W większości wypadków sprowadzamy do nas trenerski szrot – mówi Zbigniew Koźmiński, sięgając nawet do przykładu… Leo Beenhakkera, niegdyś trenera roku w Polsce. – Więcej szkód narobił, niż dobrego. Swymi opowieściami o drewnianych domkach tylko powiększył nasze kompleksy. I dlatego do dziś łykamy jak gęsi każdą mądrość, jeśli tylko wypowiedziana jest w obcym języku. To oburzające! Koźmiński negatywnie ocenia fakt zatrudniania zagranicznych trenerów, dziś pracujących w polskiej ekstraklasie. Nie przekonują go zwłaszcza kwalifikacje Angela Pereza Garcii, pracującego przy Okrzei. – Piast zafundował sobie babę z brodą – obrazowo mówi były działacz również gliwickiego klubu.

SUPER EXPRESS

Super Express na pierwszy rzut oka wygląda dziś całkiem nieźle. Mamy okazję rzucić okiem na dwie rozmowy. Najpierw Jakub Rzeźniczak: Mam z Kazachami rachunek do wyrównania.

Myślicie już o Lidze Europejskiej czy wciąż o utraconej szansie na Ligę Mistrzów?
– Jesteśmy profesjonalistami, więc skupiamy się na najbliższym zadaniu, a tym jest przejście Kazachów. Wiadomo jednak, że pozostaje żal. Do mnie bardzo długo nie mogło dotrzeć to, co się stało. Wierzyłem, że uda się jakoś to rozwiązać.

Co wiecie o Kazachach?
– Że nie są chłopcami do bicia, co pokazali w dwumeczu ze Steauą (2:2 i 1:2). Są mocniejsi w ofensywie, ale słabsi w defensywie. To dobry znak, bo my w trzech ostatnich meczach o Ligę Mistrzów strzeliliśmy 11 goli. Nasi ofensywni gracze powinni sobie poradzić.

Długa podróż, piekielne temperatury w Aktobe… To może mieć znaczenie?
– Nie sądzę. Podróż to około 3,5 godziny lotu, więc nie jest tak źle. Temperatura też nie powinna być problemem. Nawet w Polsce grałem w gorszych upałach.

Rozmowa jest zupełnie bezwartościowa, ale dobrze się sprzedaje w tabloidzie z dużym, zachęcającym tytułem. Na stronie obok wypowiada się nowy zawodnik Korony – Olivier Kapo.

Co skłoniło piłkarza, który grał w Juventusie, Monaco i w reprezentacji Francji, do przyjęcia oferty Korony?
– Miałem też propozycje z drugiej ligi francuskiej, angielskiej, a także z innych krajów. Przekonał mnie trener Tarasiewicz, pokazał, jak bardzo mu na mnie zależy. Transfer polecała mi też moja polska menedżerka, Agnieszka Koziarska. Rozmawiałem również z Sebastianem Przyrowskim, z którym grałem w greckim Levadiakosie. Wszyscy mnie zachęcali…

Korona zajmuje przedostatnie miejsce, na twoich oczach przegrała 0:3 z Górnikiem. Nie zniechęciło cię to?
– Nie, to dopiero początek ligi, nie ma co dramatyzować. A nawet w tym meczu zespół pokazał, że ma potencjał. Korona przypomina mi Auxerre. Stadion, rodzinna atmosfera.

Zagrałeś sporo dobrych meczów, strzeliłeś trochę bramek. W Koronie chciałbyś zagrać na poziomie spotkań z……
– …z Arsenalem, któremu strzeliłem moją ulubioną bramkę. To było w Lidze Mistrzów, Auxerre wygrało na wyjeździe 2:1, ja otworzyłem wynik pięknym strzałem. Chętnie wspominam też pierwszy dublet w lidze francuskiej, przeciw PSG. Z kolei w Hiszpanii zdobyłem dwa gole dla Levante w meczu z Deportivo. Miałem też szczęście do Petra Cecha. Dwa razy strzelałem mu gole jako bramkarzowi Chelsea, pokonałem go też, gdy grał we Francji, w Rennes.

Wspaniałe zapowiedzi. Z pewnością zagra jak w Arsenalu, w najlepszych czasach, z pewnością. Ale idźmy dalej: Stanisław Terlecki (tęskniliście?) uciekł z terapii odwykowej.

Artykuły “Super Expressu” o problemach Stanisława Terleckiego (59 l.) poruszyły całą piłkarską Polskę. Były znakomity piłkarz przyznał się na naszych łamach do alkoholizmu i obiecał, że skończy z piciem. Niestety, nałóg okazał się silniejszy… Jak przyznał w rozmowie z nami, jest alkoholikiem i lekomanem. – Najwyższy czas, żeby zabrać się za to wszystko. Pojechać na jakiś odwyk. Muszę się leczyć. Nie chcę już dotykać alkoholu – obiecywał nam. Krótko po rozmowie zgłosił się na detoks do Szpitala Psychiatrycznego w Tworkach. Zapewniał, że nie brakuje mu alkoholu, ale… książek. Poddał się leczeniu, przyjmował specjalne leki, a przede wszystkim wreszcie nie pił. Niestety, nie potrwało to długo. Terlecki wypisał się z odwyku na własne życzenie. I znów pije. – Chyba pan słyszy, że jestem pijany? – zaznaczył na początku rozmowy z “Super Expressem”. – Tak, uciekłem z odwyku. Obawiałem się, że coś złego może się stać mojej mamie. Chciałem ją chronić. No i wróciłem do picia. Alkoholik na zawsze zostanie alkoholikiem. Siedzimy sobie teraz spokojnie z mamą w domu. Ogarniam bałagan w nowym mieszkaniu, no i popijam browarek – opowiada. Terlecki narzeka, że nie ma kontaktu z rodziną. – Mama próbuje dodzwonić się do Maćka, ale on nie odbiera albo ma wyłączony aparat. A po artykułach w “Super Expressie” dostało mi się od rodziny. Mówili, jakim to jestem złym mężem i ojcem. 

PRZEGLĄD SPORTOWY

Legio, pokaż charakter – dzisiejsza okładka PS.

Na wstępie – na dwóch stronach cytowana już przez nas rozmowa z Dariuszem Mioduskim. – Nie mamy żadnego wpływu, jeśli chodzi o decyzje UEFA. Przerażające, ale brakuje osób, które potrafią się tam poruszać i rozumieją, jak ta organizacja funkcjonuje – przekonuje między innymi.

Sądzi pan, że w identycznej sytuacji UEFA nie ukarałaby tak surowo Barcelony, Realu albo Chelsea?
– Wzbraniałem się przed myśleniem, że zawsze jesteśmy pokrzywdzeni. Teraz trudno mi oprzeć się wrażeniu, że nie wszystko odbyło się z duchem sportu i hasłem fair play wypisanym na sztandarach UEFA. Dlatego walczymy o kwestie moralne. Nie wiem jeszcze, jaka ostatecznie będzie nasza dalsza taktyka, ale nie chodzi o pieniądze.

Newsweek napisał, że list, który wystosował pan do władz Celtiku, był inspirowany przez Platiniego.
– To nieprawda. List wzbudził kontrowersje w Szkocji, co zrozumiałe i, czego nie pojmuję, w Polsce. Część środowiska nie zrozumiała, jaki był jego sens. Przepisy UEFA mówią, że w takich sytuacjach kluby powinny się ze sobą komunikować. Wierzyłem w wartości, którymi chwali się Celtic. Wykonywaliśmy mniej lub bardziej formalne ruchy. Pozostały bez odpowiedzi. Szkoci odwracali głowę, stwarzali wrażenie, jakby sprawa ich nie dotyczyła.

Lepiej, żeby odebrali telefon i powiedzieli: dajcie nam spokój?
– Oczywiście. Nie jestem naiwny, nie miałem złudzeń na porozumienie, choć iskierka nadziei się tliła. Zastanawiałem się, jak w odwrotnej sytuacji zachowałaby się Legia. Jestem pewien, że gdybyśmy w podobnej sytaucji przeprowadzili sondę wśród naszych kibiców, wyszłoby, że nie chcą takiej wygranej. Myślę, że jako klub byśmy nie przyjęli takiego awansu.

Polecamy przeczytać.

Rywalem Legii nie tylko Aktobe, ale też upał.

W trzech ostatnich sezonach mistrzowie Polski dwa razy grali w grupie Ligi Europy. Jesienią 2011 roku wygrali w niej trzy mecze i awansowali do wiosennej fazy pucharowej. Aktobe trzy razy docierało do IV rundy eliminacji, za każdym razem na tym etapie kończyła się ich europejska przygoda. Odpadali z Werderem Brema, AZ Alkmaar i Dynamem Kijów. Pod batutą trenera Henninga Berga – nie licząc walkowera z Celtikiem – Legia nie przegrała żadnego meczu wyjazdowego. Jeśli podtrzyma passę, grupa LE będzie o włos, bo w Warszawie faworytem będą gospodarze. Najpierw jednak muszą przywieźć korzystny wynik z Aktobe. Rywalem warszawian będzie m.in. czterech reprezentantów Kazachstanu oraz dwóch podstawowych zawodników kadry Armenii w tym stoper Robert Arzumanjan, który ma za sobą roczny epizod w Jagiellonii. Trenerem rywali jest 34-letni Władimir Gazzajew, syn Walerego, który w sezonie 2004/05 zdobył z CSKA Moskwa Puchar UEFA. Mecz odbędzie się na zbudowanym 39 lat temu Stadionie Centralnym, który mieści niespełna 14 tys. kibiców. O ile przed meczem ze Steauą kibice koczowali pod kasami przez kilkanaście godzin, o tyle zainteresowanie meczem z Legią duże nie jest. Na trybunach piekła więc nie będzie, żar ma za to lać się z nieba – temperatura sięga 40 stopni C.

Seweryna Gancarczyka nie będziemy jeszcze raz cytować. Jest już dziś w trzeciej gazecie. Przenieśmy się do Krakowa, gdzie w jego pasiastej części w zapomnienie odchodzi tiki-taka.

Tiki-taka po krakowsku” była często wyszydzana, ale gdy piłkarzom wyszedł mecz, to było na co popatrzeć. Cracovii jeszcze zdarzają się przebłyski dawnego stylu. W spotkaniu z Legią (1:3) zdobyła bramkę po akcji składającej się z kilkunastu podań i efektownej asysty Marcina Budzińskiego. Ale to są już nieliczne rodzynki w grze Pasów. Nowy trener Robert Podoliński uprościł sposób atakowania. Obrońcy coraz częściej posyłają długie podania do napastników, co w epoce Stawowego było stanowczo zabronione. Z tego powodu między innymi bierze się irytacja Nowaka, który nie jest przyzwyczajony do walki o górne piłki z roślejszymi stoperami. Trenerów rozlicza się jednak nie za styl, lecz za wyniki. Cracovia Stawowego zabrnęła w pewnym momencie w ślepy zaułek. Zespół przegrywał mecz za meczem, a kibiców irytowały bezproduktywnie akcje obliczone na utrzymanie się przy piłce. W jednym ze spotkań widzowie zaczęli nawet głośno liczyć podania zawodników Cracovii w oczekiwaniu, aż któryś zdecyduje się na oddanie strzału. Podoliński za swój podstawowy cel uznał poprawę gry w obronie i powoli przynosi to efekty. W pierwszych trzech meczach tego sezonu Pasy traciły gole po prostych, indywidualnych błędach, ale w dwóch ostatnich spotkaniach nastąpiła pod tym względem znaczna poprawa. Z Koroną (2:1) rywale zdobyli bramkę z rzutu karnego podyktowanego za przypadkowe zagranie ręką, a we Wrocławiu udało się zachować czyste konto.

Mariusz Stępiński trafi do Wisły. A tymczasem Dynamo Kijów kusi Łukasza Teodorczyka.

Wiele wskazuje na to, że tym razem sprzedaż najskuteczniejszego napastnik Lecha w poprzednim sezonie (20 goli) stanie się faktem. Tym razem, bo przecież już wcześniej toczyły się zaawansowane rozmowy w sprawie transferu reprezentanta Polski. Najbliżej było porozumienia z RB Lipsk z 2. Bundesligi. Negocjacje zostały zerwane niemal na ostatniej prostej. Niemcy wówczas argumentowali, że powodem były zbyt wysokie żądania finansowe Kolejorza. Potem był wątek włoskiej Genoi, ale tutaj rozmowy toczyły się z udziałem pośredników, a nie bezpośrednio obu klubów i podawana we włoskich mediach kwota 4,5 mln euro nie znalazła odzwierciedlenia w rzeczywistości. Teraz pojawił się temat Dynama Kijów. Jeszcze we wtorek prezes Lecha Karol Klimczak mówił, że trafił na tę informację w jednym z portali. – Nic jednak nie wiem o tym, żeby Łukasz wybierał się na Ukrainę – przekonywał. W środę sytuacja się jednak zmieniła, bo według naszych nieoficjalnych informacji, na Bułgarską dotarła propozycja z Kijowa. Kwota jest objęta tajemnicą, ale oscyluje w granicach 4 mln euro i oczywiście została zaakceptowana przez poznaniaków. Kolejorz nie potwierdza, że to właśnie Dynamo złożyło ofertę. Klub wydał jednak dziś po południu oświadczenie, że prowadzi rozmowy w sprawie transferu piłkarza. – Potwierdzamy zainteresowanie innych klubów Łukaszem Teodorczykiem, natomiast nie chcemy komentować nazw klubów, które pojawiają się w mediach w jego kontekście. Jeżeli dojdzie do sprzedaży Teodorczyka z Lecha Poznań, do końca sierpnia, czyli jeszcze w tym okienku transferowym, będziemy chcieli pozyskać nowego napastnika – czytamy w krótkim dokumencie przesłanym do mediów.

Działacze Śląska są zdeterminowani, by jeszcze w tym miesiącu podpisać kontrakt z nowym napastnikiem. Testują byłego reprezentanta Łotwy Vladimirsa Kamesa.

– Kadra naszego zespołu jeszcze się zmieni. Myślę, że im bliżej do zamknięcia okna transferowego, tak piłkarze i menedżerowie będą schodzić z cen – mówi nam Tadeusz Pawłowski. Śląsk bez Marco Paixao będzie musiał sobie radzić co najmniej do połowy października, tak więc pozyskanie napastnika jest sprawą kluczową. Wczoraj w zajęciach zespołu brał Kamess. Łotysz ma na swoim koncie siedem występów w reprezentacji, a przez ostatnie półtora roku związany był z Amkarem Perm. W klubie rosyjskiej ekstraklasy piłkarz jednak się nie przebił i przedwcześnie rozwiązano z nim kontrakt. Statystyki Kamessa nie rzucają na kolana, choć selekcjoner Łotyszów ceni go bardziej niż wyróżniającego się na polskich boiskach Eduardsa Višnakovsa. Jeśli Kamess jednak nie przekona do siebie trenera, wygląda na to, że Tedi uruchomi swoje kontakty za zachodnią granicą. Działacze Śląska mogą zapewnić nowemu napastnikowi pensję w granicach 8 tys. euro miesięcznie. Taka gaża mogłaby skusić wyłącznie rezerwowych graczy 2. Bundesligi. Kamess to nie jedyna nowa twarz na treningu Śląska. Wczoraj w zajęciach z zespołem brał udział Mateusz Taudul, związany przez ostatnie trzy lata z Evertonem. Przyjazd nowego bramkarza to konsekwencja przesunięcia do drużyny rezerw Wojciecha Pawłowskiego.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...