Po czterdziestu pięciu minutach zastanawialiśmy się, czy z tego meczu powstanie podobna kompilacja, jak dzieło Pana Zdzicha z wczorajszego starcia Śląska z Cracovią. Po sześćdziesięciu, gdy wjechała statystyka celnych strzałów, w której po stronie GKS-u wciąż widniało zero rozważaliśmy możliwość stworzenia prawnej możliwości zakończenia meczu w przypadku zagrażania zdrowiu psychicznemu widzów. A potem…
A potem się rozegrali. I nie ma w tym cienia ironii – ostatnie trzydzieści minut oglądało się z przyjemnością, a świetne podania Malinowskiego (!), gol Patejuka (!!) czy wyśmienite interwencje obu bramkarzy tylko potwierdzały, że najrozsądniej było włączyć telewizor dopiero po godzinie gry spacerowania po murawie.
Piąty “grany” poniedziałek, czwarty remis, po raz trzeci 1:1. Co napisać o takim meczu, w którym warte obejrzenia było zaledwie ostatnie trzydzieści minut? Cóż, na pewno musimy docenić Podbeskidzie, które niezmiennie udowadnia, że w pewnych okolicznościach nawet Malinowski może wyglądać na solidnego skrzydłowego, a Patejuk na faceta, który potrafi podjąć dobrą decyzję. Sami przyznajcie, choćby za te dwa osiągnięcia należą się Podbeskidziu i samemu Leszkowi Ojrzyńskiemu duże brawa. Bełchatów? Ten brak celnych strzałów po godzinie gry dość dobrze recenzuje ich dyspozycję, podobnie zresztą jak tytuł “plusa meczu” dla Malarza.
Jemu zresztą warto poświęcić kilka słów, podobnie jak Peskoviciowi. Otóż obaj, gdy już piłkarze z obu stron stwierdzili, że mecz to nie tylko wślizgi, wybijanie piłki i straty, na przemian popisywali się naprawdę klasowymi interwencjami. Robinsonady kolejno Malarza przy próbie lobowania z boku pola karnego i Peskovicia po strzale Maka (tuż przed tym, gdy gola zdobył Komołow) to jedne z najfajniejszych obrazków meczu.
Słowa uznania również dla Kieresia, który zawstydził nieco Kazka Węgrzyna. Tuż po haśle “te trzy zmiany raczej nic nie zmienią”, Komołow zdobył wyrównującego gola. Generalnie jednak – wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby mecz zaczął się w 60. minucie, już bez Kołodzieja i Korzyma, bez Wrońskiego i Rachwała, za to z Patejukiem, Malinowskim i Komołowem. Tak, też nie spodziewaliśmy się, że kiedyś zaapelujemy o wcześniejszą możliwość oglądania Patejuka i Malinowskiego.
Aha, jeszcze słówko o pierwszej połowie, jedna sytuacja, która opisuje całe czterdzieści pięć minut. Dwadzieścia sekund z zegarkiem w ręku. Trzy straty i faul. Kurtyna.