To nie był futbol wyrachowany, pragmatyczny, wycofany. To był futbol z prawdziwego zdarzenia. Godny hiszpańskich rozgrywek. Szybki, intensywny, spektakularny. Oglądając go czuliśmy wręcz delikatny dyskomfort i małomiasteczkowość, że wywodzimy się z podwórka, gdzie największe ligowe hity i szlagiery nie dorastają nawet do pięt takiemu w sumie losowemu spotkaniu. Co takiego zobaczyliśmy, że z zazdrości czerwieniały nam oczy? Ano na Santiago Bernabeu przyjechał Real Sociedad i żadna z drużyn nie chciała oddać inicjatywy drugiej. Było nad czym mlaskać z zachwytu.
Zaczęło się jednak dosyć niepozornie, bo Sergio Ramos postawił pod wątpliwość swoje relacje z Thibaultem Courtois. I to tak na poważnie. Nie przesądzamy, czy utytułowany stoper trzymał się blisko z Keylorem Navasem, ale jeśli ktoś spytałby nas o to tylko na podstawie tej jednej sytuacji, to z pełnym przekonaniem stwierdzilibyśmy, że byli najlepszymi kumplami z szatni. Był sam początek spotkania. Luzik, jakieś pierwsze podchody, piłka przy nodze Hiszpana i nagle wielkie zaskoczenie, bo wpadł on na pomysł, żeby na pamięć wycofać futbolówkę do swojego golkipera. Nawet się nie spojrzał i zrobił to tak niefortunnie, że ta powędrowała pod nogi Jose, który wyprowadził Real Sociedad na prowadzenia. No, no, panie Ramos, to, że ty rozegrałeś ponad czterysta meczów w białych barwach, to nie oznacza, iż zwalnia cię to z chociaż minimalnej koncentracji.
Od tego momentu skończyły się jednak wszelkie niefrasobliwości. Przyjezdni nie zamierzali na tym poprzestać. Imponował ich sposób wychodzenia spod wysokiego pressingu Realu. Jedno podanie, drugie, trzecie na jeden kontakt i już ruszali z kolejnym atakiem. Rozpędzał się raz Odegaard, raz Portu, raz Oyarzabal. Podobać mogła się przede wszystkim postawa pierwszej wymienionej dwójki. Błyskotliwy Norweg za wszelką cenę chciał pozytywnie zaprezentować się przed madrycką publicznością, a starszy od niego Hiszpan nie dawał ani chwili spokoju defensorom faworyta. Zresztą, co będziemy strzępić jęzorem po próżnicy, w konstrukcji uczestniczył każdy zawodnik ekipy Imanola Alguacila i wyglądało to naprawdę składnie, ale…
***
***
Real rozkręcał się z każdą minutą. Fascynująca jest ewolucja Karima Benzemy. Francuz, po odejściu Cristiano Ronaldo, stał się liderem pełną gębą. Podpowiada, pomaga i fenomenalnie gra w piłkę. To w tej chwili dojrzały, doświadczony i zwyczajnie skuteczny napastnik. W tym meczu zdobył swoją dziesiątą bramkę w tegorocznej kampanii La Liga, a przy tym jedną z dziwniejszych, bo nie wiadomo, jaką częścią ciała w ogóle strzelał. Poza tym asystował też przy przepięknym woleju Modricia. Jak wino – im starszy, tym lepszy.
Starcie z Realem Sociedad stanowi zresztą niezłą metaforę tegorocznej postawy piłkarzy Zinedine Zidane. Gorszy początek, zależność od gry rywali, ale przy tym powolne odzyskiwanie panowania nad sytuacją. Gospodarze utrzymują dobrą passę. Grali szybko, bez przestojów, dokładnie, rozciągali defensywę, błyskawicznie rozgrywali akcje dwójkowe, szukali okazji do strzałów z daleka i nie wykorzystywali wszystkie swoje przewagi. Powoli rozkręca się też Eden Hazard, którego gra od jakiejś pięćdziesiątej minuty zasługiwała na brawa od zapełnionych trybun. Zdaje się, że Belg odnajduje swój rytm i można się spodziewać, że niedługo zacznie wchodzić w – oczekiwaną – rolę gwiazdy, zapełniającej lukę po CR7.
No właśnie, co do tej luki to kandydatem do tej roli mógłby być również Gareth Bale, który zaliczył powrót na boisko po czterdziestu dziewięciu dniach absencji od gry. W tym czasie wolał sobie pograć w golfa, deklarować brak możliwości występów, a przy tym pojechać na zgrupowanie reprezentacji Walii z szerokim uśmiechem na twarzy. Chyba nie trzeba nikomu mówić, że trochę podpadł tym fanom Realu. Dobra, wcale nie trochę. Podpadł bardzo, bardzo, bardzo. Tak bardzo, że odkąd wszedł na boisko przy każdym jego kontakcie z piłką był bezlitośnie wygwizdywany przez siedemdziesiąt tysięcy kibiców, ale on sam nic sobie z tego nie robił. Zaliczył kilka sprintów, kilka ambitnych powrotów do obrony, kilka dobrych podań, czarował dryblingiem i zaliczył kluczowe podanie przy ostatniej bramce. Wielkiego bum nie było, ale pod koniec spotkania na widowni gwizdy były już mniejsze, a część osób wspierała go oklaskami.
Tak czy inaczej, Real wychodzi na prostą. Znów widać pomysł. Jest dynamika, jest intensywność, jest jakość, są wykonawcy i choć taki Real Sociedad zaprezentował się tutaj naprawdę solidnie, to nie miał szans przy takiej klasie rywala. I to już nie są ci sami Królewscy, którzy dostali 0:3 w plecy od PSG we wrześniu. O nie, we wtorek zobaczymy zupełnie inny mecz.
Real Madryt 3:1 Real Sociedad
37′ Benzema, 47′ Valverde, 74′ Modrić – 2′ Jose
Fot. Newspix