Paryż w kwestiach piłkarskich jest jedną z najdziwniejszych stolic świata. Choć trudno w to uwierzyć, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, od początku I wojny światowej aż do połowy lat osiemdziesiątych, miasto widziało… dwa tytuły mistrza Francji, oba zdobyte jeszcze w międzywojniu. W dodatku Paris Saint Germain to prawdopodobnie jeden z najmłodszych stołecznych klubów z tak wysokiej półki, który w przeciwieństwie do wszystkich londyńskich czy madryckich potentatów powstał bardziej z rozsądku, niż z pasji ludzi przełomu XIX i XX wieku.
Nic dziwnego, że pierwsze kroki w kierunku dzisiejszej potęgi paryżanie wykonywali w sposób nieszablonowy i unikalny w skali świata. Spróbujmy zresztą sobie to wyobrazić. Znajdujemy się w państwie, które ma naprawdę interesujące tradycje piłkarskie. W 1958 roku Just Fontaine ustala niepobity do dziś rekord goli strzelonych na pojedynczym mundialu, reprezentacja przywozi z imprezy brązowe medale. Dwa lata później, w 1960 roku to właśnie Francja staje się pierwszym gospodarzem mistrzostw kontynentu. Gwiazdy z tego państwa, wśród nich Raymond Kopaszewski, robią furorę w klubowych rozgrywkach. Stade de Reims dwukrotnie dochodzi do finału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych, nagroda France Football staje się jednym z najbardziej prestiżowych wyróżnień w świecie piłkarskim.
Zdaje się, że to idealne miejsce, by robić wielki sport i faktycznie, francuskie kluby zaczynają pisać swoje piękne historie. Poza wspomnianym Reims wielką drużynę zaczyna montować AS Saint-Etienne, do głosu coraz częściej dochodzi też Nantes czy Bordeaux. Białą plamą jest jedynie stolica. Miejsce, które w 1960 roku gościło finał Mistrzostw Europy, w ligowym futbolu praktycznie nie istniało. W latach 1945-1970, Paryż miał tylko cztery niezłe sezony Racingu, który zdobył dwukrotnie trzecie i dwukrotnie drugie miejsce, a chwilę później zbankrutował.
Lukę widział każdy, kto posiadał oczy. Ci, którzy w towarzystwie oczu posiadali kapitał, widzieli również niespotykaną okazję.
Mówimy o mieście, które w 1970 dobijało powoli do 9 milionów mieszkańców w gigantycznej aglomeracji. Mówimy o mieście, którego największym klubem w końcówce lat sześćdziesiątych był walczący o utrzymanie Red Star. Mówimy o mieście, w którym wybierało się rokrocznie najlepszych piłkarzy świata. No kurczę, mówimy o Paryżu. Przecież brak poważnego klubu w PARYŻU to jakiś totalny błąd w systemie.
A kapitalizm ma to do siebie, że potrafi takie błędy zręcznie naprawiać.
ZWYCIĘSTWO PSG BEZ STRATY GOLA? KURS 2,10 W ETOTO!
***
Zaczęło się i trwa to do dzisiaj na zasadach czysto biznesowych. Grupka trzech ambitnych przedsiębiorców, za nimi 20 tysięcy podpisów w akcji quasi-crowdfundingowej, duże naciski na ligę i miasto, by dopuściły do fuzji Paris FC oraz Stade Saint-Germain. Legendy mówią o poradach od samego Santiago Bernabeu oraz oczywiście o spragnionym piłki paryskim społeczeństwie, które od razu przyjęło PSG jako swój własny, unikalny i jedyny klub.
Nie ma jednak sensu szydzić, bo trzeba przyznać, że paryżanie naprawdę wdarli się do świata futbolu z wyjątkowym impetem. Drużyna powstała w 1970 roku, już rok później grała w najwyższej lidze. Okres docierania się trwał tak naprawdę zaledwie pięć lat – za przełom należy uznać połowę lat siedemdziesiątych, gdy PSG awansowało na najwyższy szczebel rozgrywkowy pod wodzą legendarnego Justa Fontaine’a. Zastąpiło na tym poziomie relegowany stołeczny PFC (wcześniej anulowano fuzję), a w dodatku przeprowadziło się na Parc de Princes, na którym do tamtego momentu swojego mecze grał reaktywowany Paris FC.
Wrogie przejęcie, nie da się tutaj uciec od typowo biznesowych określeń. PSG w pięć lat przejęło stolicę, stając się pełnoprawnym klubem z własną bazą kibiców, obiecującymi piłkarzami, ugruntowaną pozycją w najwyższej lidze oraz świetnym stadionem. Pomysłodawcy całego przedsięwzięcia wiedzieli już, że skoro podbicie stolicy było tak banalne, to czas ruszać dalej. Zakup Mustaphy Dhaleba oznaczał pobicie dotychczasowych rekordów transferowych we Francji, a to był przecież ledwie początek zbrojeń. W 1982 roku PSG zdobyło pierwsze trofeum, Puchar Francji. Finał przeciw Saint-Etienne obejrzało na żywo 46 tysięcy widzów i był to mecz, po którym z pewnością można było się zakochać w stołecznym klubie. Remis po 90 minutach, dramatyczna dogrywka, w której najpierw trafił Platini, by na sekundy przed końcem do wyrównania doprowadził Rocheteau. W karnych sześć serii, wynik 6-5.
Gdy rok później PSG trafiło do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów i obroniło Puchar Francji, jasnym zaczęło się stawać, że klub zaczyna potrzebować rywala.
KYLIAN MBAPPE Z KOLEJNYM GOLEM? KURS 1,68 W ETOTO!
***
Jak wyglądał w tamtym okresie Olympique Marsylia?
Olympique wegetował. Najpierw spadł z najwyższej ligi, potem powrócił głównie po to, by bić się o utrzymanie w atmosferze niekończących się sporów. Dobrym określeniem na stan klubu, który jeszcze dekadę wcześniej potrafił zdobyć dwa mistrzostwa z rzędu byłoby słowo: “dryf”. L’OM dryfował sobie spokojnie w kierunku wiecznej bylejakości, bezsensownie trwoniąc potencjał tkwiący w południowej części kraju. Z bezpiecznego dystansu, z wysokości paryskich wieżowców, śledził to Bernard Tapie, wzięty biznesmen, showman, osobowość telewizyjna i oczywiście wielki mecenas sportu.
Pisaliśmy o tym w ten sposób.
To właśnie wtedy w głowie pisarki, Edmonde Charles-Roux, żony prezydenta Marsylii, Gastona Defferre, zaczął kiełkować nieco szalony pomysł. Szanowana artystka postanowiła namówić francuskiego Króla Midasa, złotorękiego i jednocześnie złotoustego Bernarda Tapie do postawienia na nogi chluby miasta, aktualnie wałęsającej się w dole ligi.
Tapie wówczas był już znany całej Francji jako człowiek sukcesu. Kolarstwo? Ledwo się tego dotknął, a jego team zaczął odnosić kolejne zwycięstwa. Restrukturyzacja spółek? Na każdej, nawet najbardziej zadłużonej udało mu się zarobić. Telewizja? Widzowie go pokochali. Zarówno Charles-Roux, jak i jej mąż rządzący Marsylią musieli głęboko wierzyć, że mariaż z l’OM okaże się kolejnym wielkim zwycięstwem playboya o czarującym uśmiechu. Jasne, były pewne wątpliwości – Tapie pochodził przecież ze znienawidzonego Paryża, a „człowiekiem marsylskim”, czyli oddanym, zaradnym, cwanym i niesamowicie związanym z regionem uczyniły go dopiero prowadzone w mieście interesy. Do tego dochodziły zarzuty o nieuczciwe reklamy, o „bezduszność”, gdy zwalniał setki pracowników. To wszystko jednak ginęło, gdy pojawiał się na konferencji prasowej i roztaczał swój legendarny urok.
– Jego sukcesy wynikały w głównej mierze z tego, jak zjednywał sobie całe otoczenie – przekonywała Marina Zenovich, autorka filmu „Kim jest Tapie?”.
Tapie więc przyjechał do Marsylii jako ratownik tonących spółek i… zabrał się do ratowania tonącej spółki. Ludzie wspominają go w bardzo różny sposób – część jako fałszywego machera z wiecznie przyklejonym ściemnionym uśmiechem, część jako geniusza przedsiębiorczości i zarządzania, część jako bohatera wielkiej afery korupcyjnej. Jakkolwiek oceniać jego poczynania poza boiskiem – trzeba się zgodzić, że miał oko do tego, co działo się na nim. Większość jego transferów to strzały w dziesiątkę, na których Maryslia korzystała najpierw sportowo, a potem również finansowo. To on, klocek po klocku, transfer po transferze, konstruował skład, który miał już wkrótce walczyć o mistrzostwo Francji, a w dalszej kolejności – o triumf w Lidze Mistrzów.
OBIE STRZELĄ W WIECZORNYM LE CLASSIQUE? KURS 1,86 W ETOTO!
***
Mamy więc po jednej stronie nastoletni klub ze stolicy, który rozwija się w tak dynamiczny sposób, że 15-lecie PSG świętuje zmierzając po pierwsze mistrzostwo. Po drugiej stronie jest posiadający o wiele dłuższe tradycje Olympique Marsylia – reprezentant biedniejszego południa, który właśnie szuka pomysłu na powrót do dawnej chwały. Oba kluby to świeżość, nowe pomysły, innowacje oraz potężne pieniądze, gotowe popłynąć do kolejnych piłkarzy. Oba kluby to pretendenci do walki o tytuł. Oba kluby to przede wszystkim projekty komercyjne, które – jak w każdej innej dziedzinie – trzeba bezustannie rozwijać.
Jeśli to nie jest żyzny grunt, by stworzyć od podstaw futbolową wojnę, to my się nie znamy na interesach.
Glasgow ma religię. Hamburg politykę. Mediolan historię. Zagłębie Ruhry względy ekonomiczne.
Derbowe starcia pod różnymi szerokościami geograficznymi często mają dziesiątki, jeśli nie setki podtekstów pozapiłkarskich. Gdzieś na murawie mierzą się Chorwaci z Boszniakami, gdzieś Serbowie z Albańczykami, gdzieś grają biedni z bogatymi, lojaliści z separatystami, prawaki z lewakami. Zazwyczaj w tych miejscach spory można określić mianem tradycyjnych. Klub tradycyjnie katolicki gra z klubem tradycyjnie protestanckim, klub tradycyjnie lewicowy z klubem, którego działacze i fani działali w organizacjach prawicowych.
We Francji? Cóż, gdyby wskazać podteksty w połowie lat osiemdziesiątych, trzeba by było stwierdzić wprost: jedna przebojowa firma mierzy się z drugą przebojową firmą. To wszystko. Żadnych kibicowskich historii o zadymach w latach czterdziestych, żadnych ckliwych legend o tym, jak grupa działaczy niechcianych w jednym miejscu, założyła drugi klub, który następnie stał się godnym rywalem. Zresztą, jakich podtekstów oczekiwać, jeśli w tym Klasyku ma uczestniczyć klub założony 15 lat wcześniej?
Znamienne, że najwięcej dla budowy prestiżu meczów Paris Saint Germain z Olympique Marsylia zrobiły… sagi transferowe, podczas których obaj potentaci licytowali się na oferty.
Ale czy to ważne? Przecież pewne fundamenty stworzyły się same, bez udziału klubów piłkarskich. Rywalizacja faworyzowanej stolicy z zaniedbanym portem, centrum towarzyskiego i politycznego z prowincją, bogatej północy i biedniejszego południa. Bleacher Report cytował słowa Christiana Cataldo, legendy trybun Stade Velodrome. – My jesteśmy na południu, oni na północy, oni są stolicą, my drugim największym miastem. To jakby zespół z Manchesteru czy Liverpoolu mierzył się z Londynem. Prowincje kontra stolica. Prowincje kontra siła – tłumaczył. W tym samym reportażu BR wypowiada się również dziennikarz, Jean-Francois Peres. – Marsylia ma dość nieciekawy wizerunek. Uchodzi za miasto biedne, miasto klasy robotniczej. Bardzo długo dało się odczuć, że “centralne siły” pomijają to miasto, a teraz PSG reprezentuje właśnie te “centralne siły”.
Powodów do kłótni Marsylia i Paryż już wcześniej miały bez liku. Teraz po prostu sprytnie wykorzystały to kluby piłkarskie.
***
W 1986 roku Bernard Tapie bierze Jean-Pierre’a Papina. Potem idzie już za ciosem – Allofs, Cantona, Sauzee. Paryżanie próbują dotrzymać kroku, w drużynie zaczyna się roić od gwiazd. Xuereb, strzelec gola w finale olimpijskim w 1984 roku, ląduje w Paryżu dwa lata później. Za nim do PSG trafią m.in. Polaniok, Calderon czy Wilkins. Sezon 1988/89 jest przełomowy. Obie drużyny wchodzą w ligę z buta. Wyścig mistrzowski wreszcie przypomina duopol, rywale idą łeb w łeb, konkurencja jest raczej bez szans.
Najważniejszą datą tych rozgrywek był bez wątpienia piąty dzień maja 1989 roku. To właśnie wtedy zaplanowano mecz w Marsylii, który miał praktycznie przesądzić o mistrzostwie Francji. Różnice punktowe minimalne, do końca wprawdzie cztery kolejki, ale nikt nie miał wątpliwości – pokonanie bezpośredniego rywala będzie najtrudniejsze, ale jeśli się uda – w ostatnich trzech kolejkach wypuszczenie z rąk tytułu będzie praktycznie niemożliwe.
Trash-talk? A jakże, jeszcze przed meczem prezydent PSG, Francis Borelli, miał oskarżać Bernarda Tapie o handel meczami. Poza tym – czy naprawdę trzeba tutaj jakiegoś podgrzewania atmosfery, jeśli stawką jest pierwsze mistrzostwo po latach niepowodzeń? Marsylia miała okazję odzyskać tytuł po 17 latach rozłąki. Paryż wprawdzie mistrzem był ledwie trzy lata wcześniej, ale za to stosunek oczekiwań do jakości wypadał licho – zwłaszcza po dużych inwestycjach w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych.
5 maja obie strony rzuciły na murawę wszystko, co tylko miały najlepszego. Minimalnie lepszy – a dokładnie o gola Sauzee z dystansu w 91. minucie lepszy – był Olympique Marsylia.
Oficjalna strona Ligue 1 zaprosiła do wspominek Jean-Pierre’a Papina.
– Szliśmy łeb w łeb cały sezon. Tomislav Ivić ustawił PSG bardzo defensywnie, my atakowaliśmy. Bardzo bliski mecz, bez przewagi jednej ze stron. Dziesięć minut przed końcem paryżanie obili nam poprzeczkę. Potem Sauzee trafił w 90. minucie gola, który przesądził o wyniku. Prawdopodobnie to właśnie wtedy powstało określenie Le Classique – wspomina legendarny napastnik.
Marsylia wygrała, zdobyła tytuł, którego nie oddała przez kolejne cztery sezony. Co istotniejsze – w PSG odważniej zainwestowało Canal+, co było niczym domknięcie systemu.
Były naturalne niesnaski między kibicami z obu miast? Były. Był jakiś głębszy podtekst w rywalizacji klubów? A i owszem, te wojenki transferowe. Był mecz, który mógł stać się symbolem rywalizacji? Był, po stokroć był, takiego scenariusza jak gol Sauzee w ostatnich sekundach nie mógłby wymyślić nawet Tapie. Telewizja, której najmocniej zależało na wypromowaniu meczu jako starcia o całą Francję, po prostu dokończyła dzieła. Canal+ ostatecznie wypromował wizerunek Le Classique jako bitwy o Francję. Dwadzieścia lat po założeniu PSG, jego mecze z marsylczykami stały się “klasyczne”.
Wyobrażacie sobie, że dzisiaj ekscytujemy się “klasykami” np. Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski z Wisłą Kraków? My też nie.
***
Czy trójka biznesmenów tworzących w latach siedemdziesiątych PSG mogła przewidzieć, że za piętnaście lat trzeba będzie “stworzyć” ich klubowi derby? I co więcej: że takie “stworzenie” się uda?
Jeśli ktoś mógł przewidzieć, to właśnie oni. Ludzie świadomi, że każdą niszę na rynku da się wypełnić – czy to założenie klubu piłkarskiego na totalnym stołecznym bezrybiu, czy to zorganizowanie od podstaw derbowej rywalizacji. Dzisiejszy Le Classique to już oczywiście inny wymiar kibicowskich animozji, ale warto pamiętać, że na linii Parc de Princes – Stade Velodrome, wszystko zaczęło się od chłodnej kalkulacji.