Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

16 października 2019, 19:14 • 13 min czytania 0 komentarzy

7 października Donald Trump zapowiada na swoim Twitterze, że jeśli jego niezrównana mądrość (w innych okolicznościach to byłby naprawdę uroczy dystans) podpowie mu, że Turcja zaczyna przekraczać pewne granice, zniszczy ją gospodarczo. To zapewnienie dla Kurdów, że pomimo wycofania amerykańskich wojsk z Syrii, znienawidzeni przez Erdogana bojownicy mogą spać względnie spokojnie.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

9 października Recep Tayyip Erdogan informuje o rozpoczęciu operacji “Źródło Pokoju”, podczas której ma zamiar oczyścić północną część Syrii ze znienawidzonych Kurdów, w czym pomocne było wycofanie amerykańskich wojsk z Syrii. Tureckie lotnictwo zaczyna bombardować miasta, sieć obiegają zdjęcia i filmy, których nie może w spokoju obejrzeć żaden rodzic. Niezrównana mądrość Donalda Trumpa na razie mu niczego nie podpowiada.

11 października po strzeleniu gola na 1:0 w meczu z Albanią, tureccy piłkarze podbiegają do swoich kibiców i wykonują gest salutowania. Trzy dni później powtarzają akcję już na Stade de France, w sercu Paryża, wywołując wśród wielu francuskich polityków i komentatorów burzę słyszalną nawet w zakrwawionej Rożawie, wciąż atakowanej przez wojsko Erdogana. Erdogana, który jako wielki fan futbolu z pewnością z zadowoleniem odbiera saluty.

W międzyczasie Cenk Sahin, piłkarz niemieckiego Sankt Pauli, zamieszcza na Instagramie dwie relacje: popierające działania tureckich żołnierzy a później swoich kolegów z reprezentacji. Już po pierwszej wylatuje z klubu, który w całej Europie słynie z lewicowej wrażliwości, a pacyfki ma wymalowane w każdym zakątku stadionu. Kto by mógł pomyśleć, że kibice, których legendą jest kurdyjski zawodnik, wykażą się aż tak małą wyrozumiałością wobec niewinnego fana polityki Erdogana?

Jest 14 października. Dwa dni później Cenk Sahin leci do Ankary, skąd zapewne przedostanie się do Stambułu, by zacząć trenować z Basaksehirem. Prezes klubu, Goksel Gumusdag, mówi dla BBC wyjątkowo szczerze:

Reklama

To jest jego dom. Może trenować z nami kiedy chce. Jestem z niego dumny, nie tylko dlatego, że tu u nas grał, jestem z niego dumny jako z tureckiego piłkarza.

No kto by się spodziewał, że Gumusdag, członek partii Erdogana, ożeniony z jego krewną powie takie słowa.

Kto by się spodziewał, że stadion, na którego inaugurację hat-tricka trzasnął sam Erdogan (serio, wrócę do tego) będzie przytulnym domem dla jego tureckich fanów spod każdej szerokości geograficznej.

Na przykładzie Sahina jak w soczewce widać, dlaczego turecki futbol gra do jednej bramki z prezydentem wysyłającym wojsko na Kurdów. Miesza się tutaj wszystko: osobiste długi wdzięczności, patriotyzm, partykularne interesy, wiara w to, że Turcja działa po prostu słusznie. Mieszają się tutaj rzeczy, które sprawiają, że po lekturze pięćdziesięciu artykułów o sprawie, jesteśmy tak samo bezsilni jak przy pierwszym liźnięciu tematu. Bo to są rzeczy, których z naszej perspektywy praktycznie nie da się wytłumaczyć.

***

Futbol jest świetną drogą do jednoczenia ludzi. Tu chodzi o fair play. Niestety, nie jesteśmy w stanie na razie tego odpowiednio stosować u nas w kraju. Chciałbym poprosić tureckie kluby i kibiców, by respektowali zasady fair play.

Reklama

~ Recep Tayyip Erdogan w wywiadzie dla NTVSpor.

***

Ponoć był piłkarzem, ponoć nawet dość niezłym. Ojciec gonił go do nauki, więc trenował bez wiedzy taty, matka za to zawsze zostawiała wyprasowane koszule meczowe. Brzmi oczywiście bardziej jak historia z kina familijnego, ale przecież Erdogan by nie kłamał, a to właśnie w ten sposób układają się obrazki z jego pamięci w wywiadzie dla NTVSpor. Ot, zwykły chłopak, który zaczynał od kopania zwiniętego w kulkę papieru (to też z tej rozmowy), a potem grywał w lokalnych klubach. Sympatie z tamtego okresu zostały mu do dzisiaj – Kasimpasa zresztą kocha go z wzajemnością, ich stadion nosi barwną nazwę Recep Tayyip Erdoğan Stadyumu.

Trudno obiektywnie ocenić jego umiejętności piłkarskie. Co prawda zdobył hat-tricka na otwarcie stadionu Basaksehiru w Stambule, ale to był mecz polityków z dziennikarzami. Ktoś złośliwy powiedziałby: mecz zgodowy. Trzeba przyznać, wykończenie ma – zewniaczek przy pierwszym golu, zgrabny lob przy bramce kontaktowej.

Co przykuwa uwagę? Na trybunach mimo wszystko słychać gwizdy, choć to przecież sam prezydent, w dodatku na stadionie, który nie miałby prawa powstać bez jego zgody.

Oddany do użytku w 2014 roku stadion został dopasowany do potrzeb i wymagań Basaksehiru, drużyny, która właściwie od chwili powstania “dopasowuje się do potrzeb i wymagań” lokalnych polityków. Powstała w 1990 roku, jednocząc kilka miejskich drużyn ze Stambułu. Wiadomo, wielka trójka nie zmienia się tam od lat, ale w tej gigantycznej metropolii roiło się od klubów związkowych. Swoje drużyny mieli strażacy i kolejarze, a z oczywistych względów ich utrzymaniem musiało zajmować się miasto. W latach dziewięćdziesiątych ktoś poszedł po rozum do głowy i zjednoczył to wszystko w jeden klub.

Portal “Turcja z Trybun” opisuje to bardzo obrazowo. “By dostać się na stadion Basaksehiru z centralnej części miasta, musisz pojechać do końca pierwszej linii metra. Przesiąść się w drugą, dojechać do końca. Przesiąść się w trzecią, dojechać do końca. No a potem to już tylko kilka przystanków autobusem”. Tak trafia się do dzielnicy, która powstała w Stambule za kadencji Erdogana w roli miejskiego zarządcy – jej profil odpowiadał z grubsza zapotrzebowaniom elektoratu. Tanie mieszkania, spokój, niewiele turystyki, dużo tureckiej tradycji. Trochę przez palce trzeba traktować artykuły o tym, że Partia Sprawiedliwości i Rozwoju zbudowała sobie wtedy twierdzę na obrzeżach miasta, ale faktem jest, że barwy Basaksehiru pokrywają się z barwami ruchu politycznego Erdogana.

To lata dziewięćdziesiąte: niewielki miejski klub zlokalizowany w spokojnej dzielnicy, gdzieś na uboczu wojen Fenerbahce z Besiktasem i Galatasaray. Skąd dynamiczny rozwój klubu? Trzeba powrócić do postaci Gumusdaga. W 2006 objął władzę w klubie i od razu trafił z wyborem trenera: Abdullaha Avci. Można oczywiście sugerować, że obu znacząco pomogły polityczne koneksje, ale oka do piłkarzy nie wypożycza się z ministerstwa. I prezes, i trener po prostu znali się na swojej robocie, dzięki czemu Basaksehir w szybkim czasie z osiedlowego klubiku urósł do liczącej się w lidze siły. Co ważne – nie było w tym nawet zbyt wiele afiszowania się z poparciem dla rządu. Jasne, wśród sponsorów znajdowały się firmy mniej lub bardziej związane z tureckim establishmentem, ale miało to trochę inny wymiar niż np. w krajach komunistycznych w latach osiemdziesiątych. Największą korzyścią z cichego wsparcia ze strony Erdogana był chyba wspomniany stadion – zbudowany bardzo szybko, bez żadnych problemów, uwalniający Basaksehir od przymusu gry na olbrzymim stadionie Ataturka.

No dobra, to skąd te gwizdy? Basaksehir po prostu nie ma kibiców. Przeprowadzka na nowy stadion była o tyle ważna, że grupka 2 tysięcy fanów wygląda inaczej na 80-tysięcznym Stadionie Olimpijskim, a inaczej na kameralnym 17-tysięczniku, z krzesełkami w barwach Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Na otwarcie nowego stadionu w okresie przedwyborczym ze zrozumiałych względów pojawili się więc fani innych drużyn, tradycyjnie w mniejszym lub większym stopniu skonfliktowani z władzą.

– Erdogan zawsze miał problemy z kibicami trzech stambulskich potęg. Podczas dużych, antyrządowych protestów w Stambule oni byli pierwszymi, którzy szli na barykady. Choć na co dzień się nienawidzą, to Erdogan jest wrogiem, który ich zjednoczył. Stworzenie innej, mocnej drużyny w Stambule było mu więc zwyczajnie na rękę – tłumaczył swego czasu w TVP Sport Filip Cieśliński, ekspert w kwestiach tureckiej piłki.

To już rzuca trochę inne światło na całą sytuację. Rzuca inne światło na Basaksehir, który przygarnął wyrzuconego z Sankt Pauli Sahina. Inne światło na Ardę Turana, który trafił do klubu z Barcelony. Wcześniej zaprosił na własne wesele Erdogana, który miał pełnić rolę świadka. Tureckie portale rozpisywały się, że gwiazdor nie podał ani kropli alkoholu, dopóki na imprezie był obecny religijny prezydent. Na potrzeby lokalnej polityki Erdogan ma inne narzędzia, wśród nich m.in. znaczący wpływ na kształt świata medialnego. Basaksehir to towar raczej na eksport – dobrze jest mieć przecież jako mistrza Turcji klub zarządzany przez przyjaciela prezydenta, w którym występują międzynarodowe gwiazdy – prywatnie przyjaciele prezydenta.

Gumusdag idzie zresztą tym kursem wyjątkowo twardo.

– Marzę o tym, by ściągnąć do nas Mesuta Ozila – przekonywał, niedługo po tym, gdy sympatyczny Niemiec fotografował się z Erdoganem.

W razie czego – na pewno nie zagra z numerem dwunastym. Ten jest zastrzeżony dla zdobywcy trzech bramek podczas meczu otwarcia.

***

Populistyczni politycy zawsze próbują zyskiwać poparcie, próbują wpływać i zdobywać kontrolę nad każdym sektorem, który ma jakiekolwiek przełożenie na życie mas. Futbol jest najbardziej popularny w Turcji, więc nie może dziwić, że Partia i sam Erdogan chcą się tu angażować.

~ Berkk Esen z Uniwersytetu Bilkent w Ankarze dla Financial Times.

***

Co dzieje się obecnie na granicy syryjsko-tureckiej? Po przeczytaniu kilkudziesięciu artykułów z obu stron, bardziej trafia do mnie wersja: “dzieje się wysiudanie Kurdów z interesu”. W okresie wojny z Państwem Islamskim, gdy wróg był jeden, to Kurdowie przebywali często na pierwszej linii – oczywiście ku aplauzie wszystkich potęg świata, które rozgrywały swoje interesy w tym obszarze. Warto jednak pamiętać, że ten konflikt nie funkcjonował w próżni – mimo tymczasowego zjednoczenia wobec wspólnego celu, cały czas żywe były konflikty Kurdów z Turkami, syryjskie walki wewnętrzne oraz oczywiście globalne napięcia między angażującymi się w konflikt USA, Rosją czy państwami UE.

Na pewno najsilniejszą emocją jest uczucie niesprawiedliwości wobec Kurdów, którzy wykonali czarną robotę, a obecnie zostali rzuceni Turkom na pożarcie. Paweł Burdzy, który śledzi ten konflikt na Twitterze napisał tak: “Historia zatacza koło. Po 8 latach krwawej wojny domowej, mordów, zniszczeń, Asad znów panuje nad granicami i większością Syrii. Świat widzi: wszystko dzięki Putinowi, który nigdy nie opuścił sojusznika, gdy USA po 5 latach współpracy, w kilkanaście godzin (!) porzuciły Kurdów”. Na pewno sympatii świata Turcja nie zyskuje, gdy wygraża Unii Europejskiej – nie wtrącajcie się, albo wyślę do was ponad trzy miliony uchodźców, trzymanych obecnie na granicach tureckich.

Tu zresztą pojawia się wersja Turków. Wróćmy do piłki nożnej (uff). Portal Daily Sabah, otwarcie prorządowa turecka platforma, mecz z Francją opisywał tak.

Panikujący francuscy politycy przewidujący burdy sprowokowane przez popierające terrorystów grupy, niezadowolone z przebiegu tureckich operacji antyterrorystycznych w Syrii, nie zdołali przyćmić ważnego remisu. (…) Wojskowy salut był wysłany w kierunku tureckich sił, które prowadzą antyterrorystyczną ofensywę przeciw powiązanym z PKK terrorystom w północnej Syrii. 

Tak, to jest relacja z meczu. Turecka perspektywa pokazana w dwóch zdaniach – Kurdowie to terroryści, więc należy ich zneutralizować, a przy okazji rozwiązać problem uchodźców, którzy mieliby zostać przeniesieni do północnej Syrii, zabezpieczonej tureckim wojskiem.

Nie zamierzam oceniać, bo czuję się na to zdecydowanie za krótki. Ale dodam jeszcze wypowiedź z konferencji pomeczowej, tym razem trener tureckiej reprezentacji.

Salut nie miał złych intencji. Nie wysłaliśmy naszych żołnierzy do Syrii, by zabijali ludzi, wysłaliśmy ich, by bronili naszego państwa. Moje zdanie? To jest robota dla Macrona albo Trumpa, to oni rządzą światem. Ja ledwo rządzę drużyną.

To wszystko w miarę tłumaczy, czemu Ozil fotografuje się z Erdoganem, czemu Sahin trenuje z Basaksehirem, czemu piłkarze odstawiają polityczna szopkę na murawie. Co ciekawe – o tym, że tureccy piłkarze salutują po golach strzelanych kurdyjskim drużynom pisało się już w 2016 roku. Część Turków stoi twardo za swoim szefem, w dodatku Kurdów traktuje jako zagrożenie dla swojego państwa. A co z pozostałymi? Cóż, i tutaj zaczynają się poważne wątpliwości natury moralnej.

***

Głos jak zwykle zabrał Enes Kanter.

Kto to jest? Ooo, jedna odpowiedź zdecydowanie nie wystarczy. Zacznijmy może od najprostszego: to koszykarz Bostonu Celtics, ubiegłoroczny uczestnik finału Konferencji Zachodniej w barwach Portland Trail Blazers. Całkiem utalentowany gość, numer trzeci w drafcie w 2011 roku, wybrany m.in. przed Klayem Thompsonem czy Kawhim Leonardem. Od tego czasu stale utrzymuje się w grze w najsilniejszej lidze świata. Druga odpowiedź to jego kronika kryminalna. Turecka prokuratura oskarża Kantera o terroryzm, który objawia się przede wszystkim przez wspieranie tureckiej opozycji oraz krytykowanie metod prezydenta Erdogana. Jego ojciec, pracownik akademicki, stracił pracę w czasie czyszczenia uniwersytetów z wywrotowców. Ankara wystawiła za nim nakaz aresztowania, według relacji amerykańskiej prasy – dwukrotnie próbowała również ująć koszykarza podczas zagranicznych zgrupowań. a ostatecznie anulowała jego paszport.

Kanter teraz jest właściwie uziemiony w USA, ale ma przynajmniej towarzystwo – razem z nim w Stanach Zjednoczonych mieszka m.in. duchowy przywódca opozycji, Fethullah Gulen, oskarżany o organizację nieudanego puczu w 2016 roku.

Tu pojawia się zresztą trzecia odpowiedź: Enes Kanter to człowiek, który tłumaczy Turcję reszcie świata w sposób trochę inny niż wspomniany rządowy Daily Sabah.

***

Hitler XXI wieku.

~ Enes Kanter o zdobywcy hat tricka na otwarcie stadionu Basaksehiru.

***

Jego uwagi są irracjonalne i wypaczają prawdę.

~ Hedo Turkoglu, inny turecki koszykarz z przeszłością w NBA, o Enesie Kanterze. Turkoglu jest obecnie jednym z doradców Recepa Erdogana.

***

Dwóch tureckich koszykarzy z bardzo rozpoznawalnymi nazwiskami w NBA, dwa skrajnie odmienne spojrzenia na sytuację w Turcji. Być może dlatego, że jednemu ojca wyrzucili z uniwersytetu i aresztowali, a drugiego zrobili polityczną szychą, nie oceniam. Skupmy się mimo wszystko na wersji Kantera, bo ta Turkoglu mniej więcej pokrywa się z przekazami Daily Sabah.

Kanter w ostatnich dniach zabrał głos na temat ofensywy syryjskiej i zrobił to od razu na łamach Boston Globe, świadomie wychodząc daleko poza ramy świata sportu. Zresztą, robił to już nie raz, przypomnę kawałek jego tekstu z The Players Tribune, gdzie poświęcił cały artykuł kwestii odebrania mu obywatelstwa. Wspomniał tam m.in. o ucieczce z Indonezji, gdzie miał zostać aresztowany, a następnie oddany w ręce tureckich służb.

Byłem wtedy w Indonezji by otworzyć klinikę dla dzieciaków. O 2.30 obudziło mnie pukanie do drzwi, to był mój menedżer, wyglądał na bardzo przejętego. – Policja cię szuka – powiedział. Odebrał telefon od jednego z jego lokalnych kontaktów. Indonezyjska policja wpadła do mojej kliniki wcześniej tego wieczoru. Dlaczego? Ponieważ otrzymali zgłoszenie od tureckiego rządu, że jestem “niebezpiecznym człowiekiem”. Mówię głośno o tym, w co wierzę. Dla rządu Erdogana to już czyni ze mnie niebezpiecznego człowieka. 

Czyli szukają mnie. Chcą “porozmawiać” ze mną. Jeśli jesteś z Turcji, nigdy nie pomyślisz, że agenci przychodzą do ciebie wyłącznie “porozmawiać”. Znajomi z Indonezji polecali, żebyśmy rano zgłosili całą sprawę policji. Nie ma mowy. Mój menedżer nie chciał ryzykować. Zadecydowaliśmy, że wylatujemy. Przynajmniej była szansa to zrobić w momencie, gdy wszyscy spali. O 3.10 kupiliśmy bilety na lot, o 3.30 byliśmy w taksówce. Wciąż było ciemno, nie byliśmy pewni, czy ktoś nas nie śledzi. Wstrzymywałem oddech przez cały czas. Weszliśmy na pokład samolotu bez problemów, ale byłem zdenerwowany aż do momentu, gdy oderwaliśmy się od ziemi. To był lot o 5.25. Myślałem, że jestem bezpieczny, ale turecki rząd musiał być wściekły, że im się wymsknąłem. 

Gdy wylądowałem w Bukareszcie, okazało się, że mój paszport został unieważniony. Uciekłem z Indonezji, ale nie uciekłem Erdoganowi.

Opisy Kantera przerażają, bo chłop operuje konkretnymi przykładami. Tego aresztowali, tamtemu zabrali wszystko, ten został dotkliwie pobity.

Nie ma tu odniesienia stricte do operacji Erdogana na granicy syryjskiej, jest za to zwrócenie uwagi, że w istocie Erdogan nie ma opozycji. Jego przeciwnicy – według słów Kantera – są zastraszani, wyniszczani ekonomicznie, poddawani ostracyzmowi, a gdy to wszystko nie skutkuje: po prostu zamykani w więzieniach. Koszykarz przywołuje kolejne sytuacje: komika, który był przesłuchiwany po wymianie tweetów z Kanterem, jednego z fanów, który musiał się tłumaczyć ze zdjęcia z idolem. Narzeka, że jego rodzeństwo nie może dostać pracy. Przypomina, że jeszcze przed aresztowaniem jego ojca, ten musiał się mierzyć z nieprawdopodobną pogardą (jeden ze sklepikarzy po prostu napluł mu w twarz, wszystko przeze mnie). 

W Boston Globe przywołuje sytuację sprzed tamtejszego meczetu, gdzie podczas modlitw towarzyszą mu bluzgi i obelgi miotane przez zwolenników Erdogana.

Już wcześniej dopytywał: jeśli tak postępują ze mną w USA, jak to wygląda w Turcji?

– Jak mogę być cicho? To dziesiątki tysięcy ludzi, nauczycieli, doktorów, pracowników sądownictwa i wojska, prawników, dziennikarzy, aktywistów, którzy przebywają w więzieniu latami tylko dlatego, że nie są zagorzałymi zwolennikami Erdogana. Setki dzieci dorasta w małych celach ze swoimi matkami – opisuje obrazowo w Boston Globe, a czytelnik zastanawia się: to kto w końcu tutaj ma rację? Kto w końcu tutaj zwariował?

A zwykły człowiek zastanawia się: zaufać Ozilowi czy Kanterowi? Filmikom z syryjskiej granicy czy Hedo Turkoglu? Ultrasom Fenerbahce czy działaczom Basaksehiru?

Przypomniałem sobie, co mówił mi w obszernym wywiadzie Wojciech Mucha, który był jednym z uczestników wyprawy z pomocą dla obozów na granicy turecko-syryjskiej.

Kurdów spotkała tragedia, której nie da się podważać. Przyszło Państwo Islamskie i ich wyrżnęło, po prostu. Turcja – która swoją droga nienawidzi Kurdów nie mniej niż ISIS – dała im skrawek ziemi i niewiele więcej. Muszą liczyć na pomoc z zewnątrz, bo poza wydzieleniem miejsca na obóz gospodarze raczej niczego nie oferują. Jestem zresztą dzieckiem lat 80-tych więc Kurdów pamiętam jeszcze z czasów, gdy walczył z nimi Saddam Husajn, gazując ich i mordując na potęgę. Wyrastałem w takim przekonaniu, że to nacja, która ma – mówiąc dosadnie – konkretnie przejebane. Kilkadziesiąt milionów ludzi, od lat bez własnego państwa, rozdarci pomiędzy trzy kraje, w żadnym z nich nie są mile widziani. A ta ich heroiczna walka mimo to trwa. O utrzymanie kultury, utrzymanie zasobu ludzkiego, tożsamość. To zawsze zasługuje na szacunek, szczególnie w Polsce, która ma w sumie dość podobną historię.

Sam widok poruszający, to na pewno. Tam nie da się być postronnym obserwatorem.

Ten poruszający widok teraz wzbogaciły kolejne ofiary “tureckiej operacji antyterrorystycznej”.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...