Przebojowy, błyskotliwy, jeden z najlepszych w swoim pokoleniu. Zdobył wicemistrzostwo świata. Został legendą Bayernu, wygrywając z nim wszystko, co tylko mógł wygrać. I kiedy wydawało się, że jego najlepsze lata bezpowrotnie minęły, a on powoli skłaniać się będzie ku częstszemu zakładaniu ciepłych kapci i siadania w wygodnym fotelu, Ribery wyjechał do Florencji, by kolejny raz wrzucić szósty bieg.
6 października. Stadio Artemio Franchi. Wszystkie oczy na stadionie skierowane są na niego. Zaraz odbierze nagrodę dla najlepszego piłkarza Serie A we wrześniu. Zasłużoną. Nawet bardzo. Ktoś powie, że mógłby być bardziej entuzjastyczny, ale niby czemu? Dla niego to zwykły dzień w pracy.
36 latek od kilku lat godził się z tym, że lepszy już nie będzie. Trapiły go kontuzje, pauzował, leczył się, wracał, wchodził z ławki, grywał w pierwszym składzie, bywało, że prezentował się fenomenalnie, ale raczej tylko w meczach z ligowymi przeciętniakami, bo przy poważniejszych rywalach po prostu nie dawał już rady. Nic więc dziwnego, że władze Bayernu gorączkowo rozglądały się za następcami.
Statystyki z jego czterech ostatnich sezonów w Bundeslidze:
2015/16: 13 meczów, 2 gole, 6 asyst
2016/17: 22 mecze, 5 goli, 10 asyst
2017/18: 20 meczów, 5 goli, asysta
2018/19: 25 meczów, 6 goli, 4 asysty
A przy tym 28 występów w Lidze Mistrzów, w których zdobył raptem jedno trafienie i cztery kluczowe podania. Marnie jak na skrzydłowego. Ale taka była kolei rzeczy. Niedługo później przyszło piękne pożegnanie z Bawarią, nie obyło się bez łez, pięknych wspomnień, uśmiechów całego stadionu.
I w tym miejscu powinna opaść kurtyna. Ale nie opadła. Poszła w górę.
Francuz nie mógł wybrać sobie lepszego miejsca na odrodzenie niż Florencja. Trafił bowiem do ligi, w której wiek ma rolę drugorzędną, a wielu weteranów święciło tu sukcesy do późnych lat czwartej dekady swojego życia i do klubu, który nie jest europejską potęgą, nie rywalizuje o najwyższe cele, nawet we Włoszech daleko mu do miana hegemona, ale za to bardzo solidnego, odbudowującego się, przesiąkniętego historią, potencjałem, klimatem i złożonego z kilkunastu bardzo zdolnych piłkarzy.
– Praca z nim to zaszczyt. Przy takich zawodnikach, jak on od razu widać, że jest niebanalny. Widział tak duże, że mógłby obdarzyć każdego z naszych młodszych chłopaków swoich doświadczeniem i jeszcze by tego wystarczyło. Będzie nieprawdopodobnie ważnym elementem przy budowaniu tegorocznego zespołu. To jest Franck Ribery. Wielki mistrz. Na jego pierwszym treningu z nami, sam nawet założyłem buty i trochę z nim pokopałem przy rozgrzewce. Tak dla frajdy – opowiadał na jednej z konferencji prasowych szkoleniowiec Fiołków, Vincenzo Montella.
45-letni trener od samego początku miał pomysł na wprowadzanie swojej nowej gwiazdy. Nie zamierzał marnować jego potencjału i doświadczenia. I podskórnie czuł, że Ribery nie zawiedzie. Z Napoli i Genuą zagrał jeszcze tylko kilkanaście minut z ławki, ale wszystkie kolejne mecze były jego koncertem.
Z faworyzowanym Juventusem idealnie wpisał się w koncepcję taktyczną swojego zespołu, opierającą się na błyskawicznym doskoku do defensorów mistrza Włoch w momencie straty piłki. Biegał, walczył za dwóch, rozgrywał, rozprowadzał piłkę, schodził do środka. Widać było, że gra sprawia mu wiele satysfakcji.
A potem było już tylko lepszy. Dużo lepszy. Od połowy września był najlepszym zawodnikiem ligi:
22 września. Gol z Atalantą:
25 września. Asysta z Sampdorią:
29 wrzesień. Gol z Milanem:
Błyszczał. Jak za dawnych lat. Szybki sprint, zmiana kierunku, nawinięcie przeciwnika, niebanalny drybling, długi przerzut, przetrzymanie piłki przy linii bocznej, straceńczy kontratak, dynamiczny powrót do obrony, wślizg w pościgu za rywalem? Żaden problem. Franck Ribery melduje wykonane zadanie.
Jego Fiorentina rozkręca się z tygodnia na tydzień. Z nim w wyjściowym składzie jest niepokonana od pięciu spotkań. Na razie znajduje się w środku tabeli, ale cele są dużo wyższe. Montella zapowiada walkę o pierwszą trójkę. I trudno mu się dziwić. Od momentu, kiedy wymyślił dla swojego zespołu innowacyjny pomysł grania bez napastników w systemie 1-3-5-2-0 wszystko ładnie się zazębia. Głównie dzięki pewnej dwójce zawodników, nakręcający każdy atak drużyny. Mowa tu oczywiście Frederico Chiesie i Francku Riberym.
Dzieli ich wiek, ale łączy żywioł i talent. Są zabójczym duetem dla defensorów Serie A. Chiesa przy swoim starszym koledze wygląda jeszcze dużo lepiej niż wcześniej, a przecież od dawna mówi się o nim, jako o jednym z największych talentów Europy. W czterech ostatnich meczach u boku Francuza zanotował cztery asysty, do których dołożył jednego gola. I nie zamierza się zatrzymywać.