Kończy się przygoda Carlitosa z warszawską Legią, co dzisiaj cieszy prawie wszystkich: cieszy Legię, cieszy Wisłę Kraków, cieszy Aleksandara Vukovicia. Tylko fani warszawskiego klubu są zdezorientowani i nie wiedzą, co o tym myśleć. Spróbujmy odpowiedzieć na kilka najważniejszych pytań.
Czy w Legii płaczą za Carlitosem?
Być może w przyszłości będą płakać, ale póki co nic na to nie wskazuje. Nie jest tajemnicą, że Hiszpan nie był faworytem trenera Aleksandara Vukovicia. Jednak z czegoś podejście szkoleniowca warszawskiego klubu wynikało. Osoby wtajemniczone twierdzą, że Vuković uważał Carlitosa za napastnika z najlepszym wykończeniem w lidze, natomiast bez innych atutów, co nie pozwoliło mu zrobić kariery. W swojej karierze odbił się od różnych krajów – nie tylko od Hiszpanii, ale też od Rosji i Cypru, nie był też zawodnikiem rozchwytywanym, gdy już na dobre rozpoczął strzelanie w Polsce. Przez ostatnie sezony oglądało go mnóstwo skautów, ale mimo niezłych wykręcanych liczb, w zasadzie nikt nie składał ofert (poza wirtualnymi, wirtualnie odrzucanymi przez zawodnika). Skusili się dopiero Arabowie. Najwidoczniej dostrzegano w grze Carlitosa coś, co nie pozwalało go rozpatrywać jako napastnika na większe granie. Być może to samo zauważył Vuković.
Punktem zwrotnym miał być mecz w Finlandii, przeciwko KuPS, kiedy Carlitos został ściągnięty w 61 minucie. Przez 61 minut Vuković był zażenowany grą swojej drużyny i miał się potem zwierzyć, że nigdy już nie wystawi składu, jaki ludzie uważają za logiczny, a nie on sam. Pretensje miał szczególnie do Hiszpana, który grał „swój mecz” (albo raczej nie grał). Trener Legii już wcześniej miał myśli, by go odstawić, ale uznał, że to nie jest właściwy moment: dopiero zaczyna przygodę z trenerką, rusza nowy sezon, zostałby wzięty za wariata. Ale wtedy w Finlandii ostatecznie się przekonał, że jak ma ginąć, to za własne, świadomie popełnione błędy.
Miał w pamięci rundę mistrzowską poprzedniego sezonu. Dla Carlitosa wyglądała ona następująco:
31 kolejka – gol z karnego
32 kolejka – bez gola
33 kolejka – bez gola
34 kolejka – bez gola
35 kolejka – bez gola
36 kolejka – bez gola
37 kolejka – gol, ale wtedy w praktyce już sezon był przegrany.
Vuković miał więc przekonanie, że Carlitos nie pomógł w kluczowym momencie sezonu. Uważał tez, że nie pomógł, gdy Legia rok wcześniej odpadła z kwalifikacji do Ligi Mistrzów po dwumeczu ze Spartakiem Trnawa i z kwalifikacji do Ligi Europy po dwumeczu z Dudelange (strzelił w tym dwumeczu jednego gola, Jose Kante dwa). Mówiąc krótko – nie pomagał lub pomagał niewystarczająco, gdy najbardziej tego od niego oczekiwano.
Gdy Carlitos został odstawiony, w drużynie nie było z tego powodu poruszenia. Pozostali piłkarze zwyczajnie wzruszyli ramionami, co też jest wymowne.
Czy Carlitos nie grał, bo Kulenović był pupilkiem Vukovicia?
Jak się przyłoży ucho tu i tam, można usłyszeć, że to największa bzdura. Kulenović nie tylko nie był pupilkiem Vukovicia, ale dla Vukovicia był wręcz piłkarzem przez długi czas pierwszym do „odpalenia”. Nie ma sensu mówić o jakiejś bałkańskiej solidarności, bo Serbowie z Chorwatami wcale się kochać nie muszą, co pokazała dobitnie historia. Trenerowi Legii nie odpowiadało zachowanie Kulenovicia, nie był też zakochany w jego umiejętnościach piłkarskich. Doszło do tego, że sezon jako podstawowy napastnik rozpoczął Vamara Sanogo, ale w 44 minucie meczu na Gibraltarze zerwał więzadła i wtedy za niego wszedł Kulenović.
Legia miała więc na początku sezonu pięciu napastników: Sanogo, Carlitos, Kulenović, Niezgoda i Kante. Sanogo, Niezgoda i Kante mieli większe lub mniejsze kłopoty, pierwszy definitywnie wypadł, a na dwóch ostatnich trzeba było zaczekać. Został Carlitos i Kulenović. Obaj nie strzelali goli – Carlitos trafił tylko dwa razy w rewanżu z Gibraltarczykami, w pozostałych siedmiu meczach (3 od pierwszej minuty, 4 z ławki) notując puste przebiegi. Kulenović trafił z Europą FC i Pogonią Szczecin, co na 11 meczów jest dorobkiem mizernym. Z perspektywy suchych faktów wydaje się jednak, że dyspozycja Carlitosa nie była aż taka, by zmarginalizowanie go uznać za zbrodnię na futbolu. W czternastu meczach przed odejściem (osiem w pierwszym składzie), trafił do siatki w dwóch. Mało.
Vuković przede wszystkim uważał jednak, że Carlitos nie pracuje podczas meczów w ten sposób, jaki się od niego wymaga. Był to o tyle inny przypadek niż Medeirosa, że Medeiros miał całkowicie olewczy stosunek do wszystkiego, z treningami włącznie, natomiast Carlitos na treningach pracował z pełnym zaangażowaniem. Natomiast w meczach nie wykonywał poleceń. Mógłby się obronić golami, ale golami też się nie bronił.
Kulenović „wyleczył” Carlitosa z braku laku. W rankingu napastników – zakładając, że wszyscy byliby zdrowi – znajdowałby się na ostatnim lub przedostatnim miejscu. Za Niezgodą, Kante i Sanogo. Później Carlitosa – gdy Vuković widział go bardziej jako dziesiątkę – „wyleczył” dodatkowo Gwilia, który od początku sezonu biegał dużo, w miarę mądrze i jeszcze notował liczby.
Z kim teraz zostaje Legia?
Trwają poszukania napastnika z kartą na ręku. Było wiadomo, że jeśli odejdzie Carlitos, to klub spróbuje część środków zainwestować w jeszcze jednego gracza. Niezgoda jest zawodnikiem o zbyt kruchym zdrowiu, by uznać, że rozegra wszystkie mecze z rzędu. Kante również miewa problemy, dodatkowo nie jest zawodnikiem o takiej klasie sportowej, by mieć do niego stuprocentowe przekonanie.
Ale tak czy siak jedno trzeba stwierdzić: Legia od końcówki kwietnia grała bez napastnika, który gwarantuje gole (aż do wyleczenia się Niezgody). To, że istnieje konieczność wzmocnienia pierwszej linii, jest dla wszystkich oczywiste. Z tego względu niewiele się zmienia: z Carlitosa pożytku nie ma od kilku miesięcy. Oczywiście można wziąć pod uwagę, że to wina trenera, który nie potrafił go należycie wkomponować w zespół, ale to tylko jedna z opcji, ta korzystniejsza dla piłkarza. Z perspektywy klubu najważniejsze, że odblokował się budżet płacowy.
STAN