Jeśli usłyszycie opinię, że cel minimum polskiej kadry U-20 na mundial został już osiągnięty, odwróćcie się szybko na pięcie i przestańcie traktować rozmówcę poważnie. Awans z grupy to na papierze solidny wynik i, owszem, w normalnych warunkach uważalibyśmy, że chłopaki swoje już zrobili, a to co uda się osiągnąć dalej będzie tylko miłą niespodzianką. Prawda o reprezentacji Jacka Magiery jest jednak trochę mniej optymistyczna…
Do fazy pucharowej awansowali nie piłkarze, a terminarz. Styl, mówiąc delikatnie, nikogo nie oczarował w żadnym momencie turnieju.
Spytajmy wprost – skoro Tahiti pokonałaby nawet drużyna „Martin Toth i przyjaciele”, to jakie to osiągnięcie celu? Nie żartujmy. To tak, jakby chwalić piłkarzy za to, że w ogóle wyszli na boisko. W trzecim meczu, z Senegalem, obie drużyny były zadowolone z wyniku jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. I dało się to odczuć podczas spotkania, które – by tak rzec – nie było dla piłkarzy testem granic wytrzymałości.
Bilans wygląda więc następująco: dramat z Kolumbią, ogranie totalnych leszczy, pusty przelot w trzecim meczu, w którym 0:0 dawało awans obu ekipom.
No prawdziwa rewelacja! Naszymi jedynymi plusami są do tej pory losowanie i układ meczów, bo można się łatwo domyślić, czy Senegal chciałby grać z nami na drugim biegu, gdyby trafił na nas w drugiej kolejce. Minusy? Można wymieniać i wymieniać. Czy w jakimkolwiek meczu – poza wspomnianym Tahiti – zagraliśmy przynajmniej nieźle? Czy niezłe były chociaż poszczególne fragmenty tych spotkań? Czy kreowaliśmy sobie sytuacje? Czy wyróżniły się indywidualności w ofensywie? Czy po fazie grupowej pozostanie nam jakiekolwiek wspomnienie?
Odpowiedź na wszystkie pytania to: nie.
Niespodziewane zwycięstwo Polaków? Etoto kusi kursem… 4,40!
U-20 rozpieściła nas tak, że powinniśmy – jak niegdyś Dariusz Wdowczyk – dopraszać się chociaż o pół ciekawej akcji. Nie całą, o pół! I jeśli już piszemy o celach, postawilibyśmy przed naszą kadrą kilka kolejnych, bardzo prostych zresztą (chyba).
– wykreować pierwszą groźną sytuację,
– posłać pierwszy strzał, po którym bramkarz się spoci.
I, uwaga, wymagania rosną właśnie do niewyobrażalnych rozmiarów…
– strzelić bramkę.
Lekko się nabijamy, ale mecz z Włochami będzie kluczowy dla odbioru tej reprezentacji. Jeśli wygrają, a przynajmniej zaprezentują jakikolwiek styl, odwrócą nastroje wokół własnej drużyny. Jeśli nie, będziemy mieli ich za bandę przypadkowych ludzi, która przyjechała nie wiadomo po co, zagrała byle jak i nie osiągnęła absolutnie nic.
Choć Włosi to na papierze renomowany rywal, a my prezentujemy się jak banda ogórków, wcale nie uważamy, że jesteśmy na bardzo straconej pozycji. Oczywiście, faworyt może być tylko jeden, ale dwa ostatnie mecze Włochów to wyczynowe ślizganie się po turnieju. Mecz z Japonią? 0:0, choć Japończycy stworzyli sobie co najmniej kilka stuprocentowych sytuacji (w tym rzut karny). Ekwador? 1:0, bramka okazała się jedynym celnym strzałem włoskiej ekipy.
Jednak Włosi? Kurs na zwycięstwo naszych rywali to 1,86!