Nie będziemy ukrywać, że liczyliśmy na zdecydowanie więcej. Mieliśmy przecież trójkę naszych reprezentantów w kwalifikacjach do Rolanda Garrosa. Jasne, braliśmy pod uwagę, że mogą ich nie przejść. Nie bez kozery kwalifikacje Wielkich Szlemów nazywa się „najtrudniejszymi turniejami świata”. Poziom jest tam niesamowicie wyrównany i każdy może pokonać każdego. Natomiast na pewno nie spodziewaliśmy się, że cała trójka pożegna się z Paryżem już w ich pierwszej rundzie…
Zacznijmy od tej, której występ i tak możemy ocenić pozytywnie. Bo to, że Katarzyna Kawa w ogóle znalazła się w kwalifikacjach, to wyłącznie efekt bardzo dobrych wyników z ostatnich miesięcy. W ciągu roku w rankingu awansowała o niemal 600 pozycji, dziś zajmuje 192. miejsce, najlepsze w karierze. I po raz pierwszy dostała możliwość występu w imprezie wielkoszlemowej. Zwykle gdy piszemy takie słowa, obiektem naszego zainteresowania jest nastoletnia tenisistka, dopiero wchodząca do zawodowego sportu. Tak było zresztą choćby z Igą Świątek, która debiutowała w seniorskim Wielkim Szlemie na Australian Open. Ale Kawa ma już 26 lat i dla wszystkich zaskoczeniem była poprawa jej gry. Oczywiście, byliśmy z tego faktu zadowoleni, ale nie robiliśmy sobie wielkich nadziei przed dzisiejszym meczem.
Tym bardziej, że naprzeciw Kasi stanęła Kurumi Nara, która ostatnio miała swoje problemy, ale w latach 2014-2017 regularnie gościła w głównych drabinkach turniejów wielkoszlemowych, zajmowała też miejsce w czwartej dziesiątce rankingu. I faktycznie, Japonka w pierwszym secie pokazała swą wyższość. Polka z kolei wyglądała na mocno zdenerwowaną samą możliwością gry w Paryżu.
Oswoiła się z tym dopiero w drugiej partii, gdy oglądaliśmy kompletnie inną tenisistkę – aktywną, atakującą, próbującą ciekawych rozwiązań. Poprawił się serwis i return Kasi, co spowodowało, że wygrała seta do jednego. Ostatnia partia była rollercoasterem. Najpierw Japonka wyszła na prowadzenie 5:1, potem Polka straty odrobiła, ale… przegrała kolejne dwa gemy. I odpadła z paryskiego turnieju. Na pocieszenie pozostają jej dwie myśli. Pierwsza? Że zagrała dobry mecz. Druga? Że najprawdopodobniej będzie mogła wystąpić na wimbledońskiej trawie, jej pozycja jest tego gwarantem. A jeszcze rok temu nikt by w to nie uwierzył.
Smak wielkoszlemowych występów dobrze zna za to Magda Fręch. Ba, przed rokiem na Roland Garros nie tylko przeszła eliminacje, ale i wygrała mecz pierwszej rundy. Pokonała ją dopiero Sloane Stephens. W tym roku w kwalifikacjach natknęła się na Richel Hogenkamp, z którą już kiedyś zdarzyło jej się wygrać. W tym pojedynku było jednak inaczej.
Obie zawodniczki w pierwszym secie wymieniały się break pointami. Stało się jasne, że wygra ta, która najpierw rywalkę przełamie, a potem utrzyma swoje podanie. Skuteczniejsza w tym ostatnim elemencie okazała się Holenderka, której udało się zamknąć seta, gdy Magda wpakowała return w siatkę. W drugim secie to Polka była jednak stroną zdecydowanie lepszą i, podobnie jak Katarzyna Kawa, wygrała 6:1. Tu również egzamin zdało agresywniejsze, ofensywne podejście. Sęk w tym, że w trzeciej partii Magda ponownie pozwoliła przejąć inicjatywę rywalce. A to musiało się skończyć w ten sam sposób, w jaki skończył się pierwszy set. Dosłownie. Najpierw Holenderka zyskała przełamanie, a potem utrzymała swój serwis, decydujący punkt zdobywając… po wpakowanym w siatkę returnie Polki.
Mecz Fręch był rozczarowaniem, ale nie tak dużym, jak to, które przeżyliśmy wczoraj. Jasne, Kamil Majchrzak dostał trudnego rywala. Simone Bolelli to przecież mistrz wielkoszlemowy, zwycięzca Australian Open 2015 w deblu. Do tego gość, który nieźle radzi sobie na mączce – w zeszłym roku przebrnął przez kwalifikacje w Paryżu, po czym sprawił problemy Rafie Nadalowi. Ale Majchrzak imponował niedawno najlepszą formą w karierze, a do tego zdołał wreszcie (w Australii) zadebiutować w turnieju wielkoszlemowym.
I tu też śmiało mógłby się o to pokusić. Bo w meczu z Bolellim zabrakło mu tak naprawdę tego, co zawodziło go często – opanowania w kluczowych momentach. Kilka razy popełniał błędy przy ważnych piłkach. Głowa nie pracowała odpowiednio, a u rywala – wręcz przeciwnie. Włoch najlepiej grał przy najważniejszych piłkach. Choćby wtedy, gdy trzeba było przełamać Kamila, a potem potwierdzić to wszystko serwisem, by wygrać pierwszego seta. Przy ostatniej piłce zaserwował wówczas asa. Albo wtedy, gdy bronił się przed stratą seta (choć trzeba napisać, że wcześniej miał piłki meczowe i mógł wygrać całe spotkanie). Bo w drugiej partii Majchrzak miał dwie okazje na jej wygranie, nie wykorzystał ani jednej. W obu przypadkach zadecydowały o tym jego własne błędy. A potem przegrał mecz.
Co to wszystko oznacza? Że w drabince głównej singlowego French Open kibicować będziemy mogli tylko trójce, która jest tam z uwagi na ranking. Wśród mężczyzn Hubertowi Hurkaczowi, a wśród kobiet Magdzie Linette i Idze Świątek. To jednak od niedzieli. A wczoraj i dziś, w dzień benefisu Agnieszki Radwańskiej, przekonaliśmy się, że polski tenis jeszcze trochę może za “Isią” potęsknić.
Wyniki:
Simone Bolelli 7:5, 7:6(5) Kamil Majchrzak
Kurumi Nara 6:2, 1:6, 7:5 Katarzyna Kawa
Richel Hogenkamp 6:4, 1:6, 6:3 Magdalena Fręch
Fot. Newspix