Kiedy jesteś Realem Madryt i przegrywasz swój półfinał Ligi Mistrzów, otrzepujesz się z kurzu, planujesz wzmocnienia i oczekujesz niecierpliwie na kolejny sezon. Podobnie dzieje się, gdy jesteś Barceloną czy Manchesterem City. Juventusem. Może nawet Bayernem Monachium, mimo reputacji dusigroszy bez ambicji na zawojowanie rynku europejskiego.
Ale gdy jesteś zespołem z drugiej, albo i trzeciej linii, przegrany półfinał Ligi Mistrzów to koniec.
Biliśmy się z myślami, czy poruszać ten temat w takiej chwili. Rany Ajaksu Amsterdam są cholernie świeże, polegli wciąż leżą na polu bitwy, kibice nadal płaczą w poduszki. Za jakiś czas pogodzą się z losem i będą dumnie wspominać, że jako kopciuszek na salonach ośmieszyli Real Madryt i Juventus Turyn, a następnie byli o parę minut od wymarzonego finału Ligi Mistrzów. Na razie jednak rozpaczają i… mamy wrażenie, że jak najbardziej słusznie.
Trudno nie znaleźć analogii między Ajaksem Amsterdam 2019 a AS Monaco sprzed dwóch lat. Na wszelki wypadek wymieńmy te najważniejsze podobieństwa:
– reprezentant ligi spoza TOP 4, w dodatku bez tytułu mistrza – Monaco startowało jako trzecia siła Francji, od III rundy kwalifikacyjnej, Ajax jako wicemistrz Holandii, od II rundy
– skład skupiony wokół młodocianych talentów, na który parol zagięły największe potęgi Europy
– ofensywna, pełna polotu gra, mnóstwo goli, otwarta wymiana ciosów nawet z najgroźniejszymi rywalami – Monaco z Manchesterem City, Ajax z Realem Madryt
– powrót na poziom najlepszej czwórki w Europie po kilkunastu latach posuchy
– wśród wonderkidów pochowany niespełniony 30-latek (no powiedzcie, Tadić 2019 to nie Falcao 2017!?)
– biel i czerwień na koszulkach
– miejsce w sercach postronnych kibiców z całego świata
W obu przypadkach zapanowały powszechna sympatia i uwielbienie dla bandy pyskatych dzieciaków wdzierających się szturmem na ekskluzywny bankiet. W obu przypadkach historia skończyła się na przegranym półfinale. W obu przypadkach epilog był łatwy do przewidzenia.
Spójrzmy na zdjęcie na górze. To właśnie AS Monaco na chwilę przed pierwszym gwizdkiem półfinałowego boju z Juventusem. Młodzi. Piękni. Zwarci. Gotowi. Kamil Glik. Okej, wybacz Kamil, też byłeś zwarty i gotowy.
Pierwszą jedenastkę utworzyli wówczas: Subasić, Fabinho, Jemerson, Dirar, Falcao, Bernardo Silva, Bakayoko, Sidibe, Lemar, Mbappe i Glik. Stężenie talentu na metr kwadratowy przekraczało wszystkie możliwe skale, bo przecież koło siebie stali Kylian Mbappe – przyszły mistrz świata, wówczas nastolatek regularnie trafiający do bramek strzeżonych przez najlepszych bramkarzy we Francji i Europie czy Bernardo Silva – późniejszy motor Manchesteru City.
No i właśnie. Z tamtej jedenastki Monaco bezpośrednio po tym fantastycznym sezonie odpadli Mbappe, Bakayoko, Bernardo Silva oraz Dirar, ponadto również Benjamin Mendy, a nawet Valere Germain, który z Juventusem pojawił się na ostatnie pół godziny gry. Sezon później Księstwo opuścili pozostali architekci sukcesu – Lemar, Fabinho oraz Joao Moutinho i Toure, kolejni dwaj z wprowadzonych na boisko rezerwowych w starciu przeciw Starej Damie.
Wyprzedaż? Nie, to nie oddaje klimatu, jaki zapanował wokół Monaco po tym doskonałym sezonie. To było demontaż w stylu imperialnych mocarstw rozbierających jakieś biedne państwo. Potęgi z Anglii, bogatszy rywal z Ligue 1, wreszcie kluby hiszpańskie. Każdy wjeżdżał do Księstwa, zabierał najsmaczniejsze kąski i wracał do siebie. Oczywiście, Monaco dostawało w zamian setki milionów euro, ba, część nawet inwestowała w kolejne talenty, ale rzut oka na tabelę Ligue 1 wystarczy, by przekonać się, że kolejny półfinał Ligi Mistrzów zdarzy się w tym pięknymi państewku nieprędko.
Napiszmy to wprost: Monaco tuż po jednym z największych sukcesów w historii klubu właściwie przestało istnieć.
Patrzymy sobie na ten Ajax, śledzimy nazwiska, sprawdzamy transfermarkt i najnowsze doniesienia… De Jonga już nie ma. De Ligt czy van de Beek za moment pewnie pójdą jego śladem. Ziyecha należy rozpatrywać w kategorii cudu – jego na dobrą sprawę w Amsterdamie nie powinno być od dobrych paru sezonów. Na wyjazd gotowy wydaje się Dolberg, a przecież nigdy nie wiadomo, czy te fantazyjne zagrania Tadicia nie dotarły do Azji, albo innej MLS.
Ajax Amsterdam czeka rychły demontaż, najdalej za trzy sezony po obecnej drużynie pozostanie wspomnienie. Oczywiście nie wróżymy walki o utrzymanie w stylu dzisiejszego Monaco, ale jednak jakaś szansa minęła praktycznie bezpowrotnie. Kluby jak AS Monaco czy Ajax Amsterdam dostają szansę raz na kilkanaście lat. Czasem ją wykorzystują i Kluivertowie oraz van der Sarowie powiększają swoje gabloty już na początku wielkiej kariery, czasem nie.
I wtedy zostaje stały zestaw – pierdolnięcie whisky po czym spojrzenie z dumą: ten Mbappe/Silva/De Jong/De Ligt zaczynał wielką przygodę w naszym klubie.