Wrzesień 2017 roku. Piast Gliwice z Dariuszem Wdowczykiem za sterami zajmuje 13 miejsce w tabeli Ekstraklasy. Choć miał bić się o górne lokaty. Po to rozbijał bank na Kostię Vassiljeva, obok Vadisa najbardziej wpływowego zawodnika wcześniejszego sezonu, kiedy Jaga z nim na kierownicy walczyła o mistrzostwo.
Wdowczyk po kolejnej porażce wylatuje, stery przejmuje Waldemar Fornalik.
I na dzień dobry przegrywa jak leci. W łeb wyłapuje od wszystkich, a klęski roją się od bolesnych kontekstów: w przeciągu trzech pierwszych spotkań Piast zdoła skompromitować się z Chrobrym Głogów w Pucharze Polski i przegrać derby z Górnikiem Zabrze.
Piast pierwszej jesieni Fornalika:
– Nie wygra ani jednego meczu na wyjeździe
– Wygra łącznie dwa mecze
– Będzie zimował w strefie spadkowej.
Po pierwszym wiosennym meczu Piast a’la Fornalik wyląduje na dnie tabeli. Piast wiosnę ma słabą łamane na mierną, ratuje byt w ostatnim meczu, spuszczając finałowym 4:0 Termalicę do I ligi.
W zasadzie po dziś dzień nie do końca wiadomo dlaczego Fornalika nie zwolniono. Wiadomo, że w latach dziewięćdziesiątych Fornalik zostałby zwolniony siedem razy, a pierwszy raz już po Głogowie. Nawet biorąc pod uwagę, że czasy się zmieniły, tak przed tamtym sezonem gry o utrzymanie do ostatniej kolejki nie zakładał NIKT. To była klapa, ucieczka spod topora, ale i tak Piast traumatyzował swoich kibiców.
Działaczom nie drgnęła jednak powieka. Zostawili Fornalika, ba, szli za jego pomysłami personalnymi. Uwierzyli w projekt. Uwierzyli w to, że nie jest on tylko naiwną wizją, barwny mirażem, a jego fundamenty opierają się na ciężkiej, metodycznej pracy.
Czy uważacie, że Fornalik dzisiaj lepiej prowadzi treningi niż w zeszłym sezonie?
Czy waszym zdaniem nagle zaczął więcej czasu poświęcać na analizę przeciwnika czy badanie wydolności zawodników?
Nie. Bo lubimy zapominać, że jeśli gdzieś jest możliwe, by trener wykonywał bardzo dobrą robotę podczas passy dziesięciu porażek, to właśnie w futbolu, tej złośliwej bestii, tak głęboko zanurzonej w przypadkowości. Bo my może i żyjemy w czasach, gdy analiza statystyczna trafiła pod strzechy, gdy Andrzej Strejlau edukuje kolejne pokolenia z diagonalnych podań, gdy komputer liczy nam przebiegnięte kilometry, a InStat za chwilę będzie podawał także liczbę rzuconych pod nosem kwiatów polskich, ale tysiąc godzin eksperckiej gadki nie zmieni jednego:
Na koniec obrońca może siąść na dupie i zawalić mecz.
Na koniec facetowi, który nigdy nie splamił się dobrym strzałem wyjdzie uderzenie życia w dziewięćdziesiątej minucie spotkania, w którym rozłożyłeś rywala tak jak chciałeś.
Fornalik to tytan pracy, który w warunkach ligowych potwierdził swoją renomę wielokrotnie i to, co robi teraz, wcale mnie nie zaskakuje. To zupełnie wiarygodny scenariusz jak się dobrze nad tym zastanowić.
“Waldek King” nie narodziło się wczoraj. Tak samo powołanie do prowadzenia pierwszej kadry.
Bywa, że taki sukces kogoś komu – mniej lub bardziej teoretycznie – wróżono środek stawki ma podłoże w czym innym niż w trenerze. Ot, akurat zebrała się dobra ekipa, a facet nie przeszkadzał. Dał im wolną rękę, zatrybiło. Młody, stojący u progu wielkiej kariery, złapał gaz, który za chwilę wywinduje go na szczyty. Weteran przypomniał sobie jak to było rozdawać karty przy grze o wielkie stawki. Szatnia złapała właściwą mentalność, hart ducha, zżyła się ze sobą, ot – po prostu zatrybił szereg czynników, przy których wyzwoleniu szkoleniowiec nie przeszkadzał, ale na pewno nie były jego autorskim pomysłem.
Czy ktokolwiek ma wątpliwości, że Piast Gliwice 18/19 to nie jest zasługa Waldemara Fornalika? W tym ujęciu naturalnie również to wielka zasługa działaczy, który pokazali nadzwyczajną na polskie warunki cierpliwość, ale jednak: to jest jego zespół, jego pomysł na grę, jego taktyka.
Ilu graczy pod rządami Fornalika wykręca właśnie życiówkę i dlaczego połowa, jak nie trzy czwarte zespołu?
Czy mamy w tym momencie lepiej zorganizowany zespół, grający mądrzej, lepiej rozumiejący się na boisku?
Czy jak Fornalik mówi, że miał pomysł na Legię, to ktokolwiek w to wątpi?
Jestem pewien, że – z całym szacunkiem dla gliwiczan – są w lidze drużyny, które czystego piłkarskiego potencjału mają znacznie więcej, ale to Fornalikowi udaje się sztuka nie tylko wyciskania ze swoich podopiecznych maksimum, ale również – a raczej przede wszystkim – przesuwania granicy ich możliwości.
Nie wiem jak skończy sezon Piast. To się wciąż może skończyć najbardziej złośliwym scenariuszem, w którym Piast wygrywa do końca wszystko, a i tak nie zostaje mistrzem. Uważam, że nie ma w tym momencie zespołu, który ma większy gaz, ale jeśli gdzieś powyższa złośliwość miałaby się zdarzyć, to właśnie w futbolu, to właśnie w polskiej lidze.
I nie, nie uderzę w tony: Piast i tak już wygrał, nie musi, a tylko może. Bzdura. Musi, to wyjątkowa szansa, czas przejść do historii, a nie stawiać sobie wymówki, furtki. Widywaliśmy w ostatnich latach zespoły, którym brakowało pary właśnie w decydującym momencie, Piast wydaje się dojrzalszy i teraz musi dojrzałość potwierdzić. Mistrzostwo jest w jego zasięgu, ba – mistrzostwo dla Piasta, gdyby się teraz nad tym zastanawiać, byłoby zwyczajnie sprawiedliwe. Nikt nie był tak regularny i konsekwentny, nikt nie musiał się opierać na zrywach czy formie jednego gracza.
Ale bez względu na finisz, Waldemar Fornalik wygrał sporą pulę dla wszystkich ligowych trenerów. Nie dało się pokazać bardziej jaskrawego scenariusza co może dać zaufanie szkoleniowcowi, w którego wierzysz. Szkoleniowcowi, za którym przemawia więcej, niż kilka ostatnich słabych wyników. Kto będzie chciał z Waldemara Fornalika wyciągnąć naukę walki z krótkowzrocznością, może i sam coś z dobrych wyników Piasta uszczknąć dla siebie.
Leszek Milewski