To nie będzie kolejny tekst z gatunku “dla Barcelony dobrze, że zagra w niej Suarez, bo to dobry piłkarz i powinien grać dobrze”. Myślę, że temat transferu w tym ujęciu został już wyczerpany. O wiele ciekawsze moim zdaniem to, że dwaj giganci finansowo trzymający Primera Division za jaja, nie zamierzają zwalniać chwytu. Mimo, iż to zapowiadali.
Hiszpania ma najbardziej patologiczny sposób dystrybucji praw telewizyjnych na kontynencie. Inne ligi przyjęły modele wspólnej sprzedaży, podczas gdy w La Liga każdy gra na własną rękę. W konsekwencji dochodzi do interesujących paradoksów: Real i Barcelona dostają o wiele więcej od TV niż inne wielkie kluby, ale Primera Division wyciska z tego rynku mniej, niż Serie A. Tak jest, obśmiewana liga włoska, z przestarzałymi stadionami, karlejącymi markami, jednym Milanem wychodzącym z grupy Champions League, łącznie dostaje więcej pieniędzy od telewizji niż La Liga, która w zeszłym sezonie zdominowała europejskie rozgrywki. Paradoks nr2? Angielskie kluby traktują ligę hiszpańską jak supermarket, z kolei Barca i Real w ten sam sposób mogą traktować 99% innych klubów.
Widzicie już na czym polega problem? Rozwarstwienie jest kosmiczne. Atletico udało się przełamać piłkarski duopol, ale nie finansowy, więc teraz jest zmuszane do utraty swoich największych asów. Primera Division traci widownię w Azji i Ameryce Północnej (a więc staje się i gorszym, mniej wartym produktem), bo nawet, jeśli wskaźniki transmisji meczów Realu i Barcy wzrastają, to pozostałe mecze mają marną widownię. Połowa ligi ledwo wiąże koniec z końcem, a perspektywy są coraz gorsze. Za prawami telewizyjnymi podążają bowiem też sponsorzy, bo dziś bardziej opłaca się być siódmym, ósmym sponsorem Barcy, niż pierwszym Malagi. W momencie, gdy Barcelona podpisywała z Qatar Foundation umowę wartą 30 milionów euro, gros klubów nie była w stanie sprzedać reklamy na koszulkach za przyzwoite pieniądze.
– Wszyscy skupiają się na Realu i Barcy, królach bankietu, a pozostali muszą zadowolić się resztkami, głodują – Jose Maria Gay de Liebana, ekonomista z Uniwersytetu w Barcelonie.
Niech was nie zmyli sukces Hiszpanów z zeszłego sezonu. Nie jest on bowiem efektem systemu. My mieliśmy udane lata reprezentacji czy niezłą grę pucharowiczów, ale nie zostało po tym nic trwałego. To były komety, a nie konsekwencja zbudowania dających regularne owoce fundamentów. Te La Liga ma pod względem szkolenia młodzieży, ale nie finansowo. I jeśli wszystko dalej będzie zmierzać takim torem jak teraz, stanie się ligą szkocką na sterydach, gdzie mecze o dużą stawkę będą rozgrywane raz na rundę. Poza tym do oglądania będą rzezie słabych oraz starcia o letniej temperaturze, bardziej interesujące skautów angielskich klubów, niż kibiców.
Możecie powiedzieć: po prostu najwięksi dbają o swoje interesy. Każdy zrobiłby to samo na ich miejscu. Co ich obchodzi los Las Palmas, to nie ich sprawa. Tak to jednak nie wygląda, co pokazuje przykład Premiership. Tu krezusi dzielą się szczodrze kasą z resztą stawki, do tego stopnia, że trzeci klub La Liga dostaje niemal tyle samo pieniędzy pieniędzy z TV co angielski spadkowicz. To sprawia, że liga angielska jest konkurencyjna, a dobrych drużyn całe multum. Ma zróżnicowaną ofertę, która podbija kolejne rynki telewizyjne, bo także mecz średniaków jest ciekawy, a hitowe starcia zdarzają się praktycznie co drugą kolejkę. Może i teraz Man Utd oraz Chelsea zarabiają mniej niż hiszpańscy giganci, ale każda kolejna umowa telewizyjna Premiership bije rekord.
Rozbicie duopolu Barcelony i Realu jest warunkiem koniecznym, jeśli La Liga ma nabrać na atrakcyjności, po prostu się rozwijać, nie tracić kontaktu z uciekającą resztą (szczególnie Anglią). „Blaugrana” i „Królewscy” jako potężne, globalne marki, mogłyby pociągnął całą Primera Division na szczyt. Stać się jej motorami napędowymi. Potrzeba jednak zmian w dystrybucji praw TV, co odbiłoby się na największych dzisiaj, ale przyniosło korzyści w przyszłości. W Realu i Barcy nie zatrudniają idiotów i tam o tym wiedzą, stąd i zmiana stanowisk co do praw TV w ostatnich miesiącach. Chęć wypracowania kompromisu. Jednak wciąż jest zbyt wielka presja na sukces dziś, by ktoś był tu zdolny do przeprowadzenia rewolucji, wiążącej się z zaciśnięciem pasa.
Barca (a pewnie za chwilę tym odpowie Real) transferem Suareza wysyła sygnał: potrzebujemy ogromnych pieniędzy. Mamy wielkie zobowiązania i potrzeby, nie zamierzamy ścinać budżetu, potrzebujemy takiego, jaki mamy, by osiągać nasze cele. Mamy możliwość prowadzenia wyniszczającej resztę polityki, dzięki której dziś zarobimy krocie i będziemy to robić, sorry, takie mieliśmy ostatnio wyniki. Przyjście Suareza ma taki właśnie wydźwięk. Znacznie bardziej tego obawia się reszta stawki, kolejnej odroczki porozumienia finansowego, niż bramek Urugwajczyka. Suarez strzeli trzy gole Sevilli, trudno. Więcej ten klub straci na tym, że najwięksi nie zamierzają wprowadzać perspektywicznych planów, na długą metę korzystnych dla wszystkich, choć owszem, teraz będących bolesną pigułką do przełknięcia tylko dla dwóch.
Tymczasem różnica się powiększy. W słabnącej lidze wpływy dwóch wielkich będą coraz istotniejsze. Za chwilę Primera Division być może wprowadzi grę trzema piłkami, bo dzięki temu więcej bramek Valencii zdoła strzelić Suarez – Neymar – Messi, jeszcze bardziej rozniesie Sociedad trio BBC. To sprawi, że Barca i Real będą jeszcze medialniejsze, a główny sponsor Athletic z chęcią zostanie osiemnastym Barcelony. Słupki zysków z praw telewizyjnych wzrosną gigantom o 5 promili, podczas gdy liga straci procent.
To wszystko dla fanów hiszpańskiej piłki o tyle boleśniejsze, że ta liga ma nieprawdopodobny potencjał. Barca i Real mogłyby być silne silnym Atletico, Sevillą, Valencią, medialnymi starciami z tymi zespołami, markami rywali, które pracowałyby też na prestiż całej ligi. Poza tym z takim szkoleniem Hiszpania mogłaby być piłkarskim rajem odstawiającym Anglię, która może i przegrała piłkarsko zeszły sezon, ale ma o wiele lepsze perspektywy. Pamiętajcie właśnie o nich, są kluczowe. My wygraliśmy eliminacje 2008 z Belgią, mieliśmy wtedy lepszy sezon, ale oni w tym czasie budowali zdrowy system. My jaraliśmy się, że Matusiak przechytrzył Van Buytena, oni budowali fundamenty pod przyszłość belgijskiej piłki.
Leszek Milewski