Niby było to oczywiste. Niby wiedzieliśmy, że ten mecz tak się skończy. Ale i tak usiedliśmy przed telewizorami z nadzieją, że Polacy czymś nas zaskoczą. Nie zrobili tego jednak ani przez chwilę i – po festiwalu pomyłek – przegrali z Niemcami 18:26.
Słuchajcie, napiszemy wprost: tyle błędów, co nasi reprezentanci w tym meczu, nie popełnia humanista-wagarowicz na maturze z matematyki. Właściwie kurs na to, że dana akcja zakończy się stratą piłki powinien być niższy niż na to, że Polacy zdobędą po niej gola. Niecelne podania (niektóre leciały wręcz w trybuny, a te w gliwickiej hali są nieco oddalone od parkietu), błędy kroków, podparte rzuty, odgwizdywana gra pasywna. Polscy szczypiorniści zafundowali nam dziś niezły materiał szkoleniowy. Szkoda, że jego tytuł brzmiałby: „Jak nie wyprowadzać akcji w ataku”.
Zresztą w tyłach nie było lepiej. Okej, tradycyjnie nieźle spisywali się u nas bramkarze i trudno nam powiedzieć jakieś złe słowo na Mateusza Korneckiego czy Adama Morawskiego, skoro ci co chwila byli wrzucani na minę przez kolegów, stając oko w oko z którymś z Niemców. Nasi zawodnicy kompletnie nie nadążali bowiem za rywalami. O ile nam do zbudowania akcji potrzeba było kilkunastu podań, o tyle rywale potrafili to robić dwoma-trzema, gdy nasza obrona już się ustawiła.
A często bywało tak, że nie zdążyliśmy tego zrobić. Najlepszym przykładem była chyba sytuacja, w której zagraliśmy bez bramkarza, zdobyliśmy gola i… zanim wróciliśmy na naszą połowę, Niemcy już na to trafienie odpowiedzieli. Momentami wyglądali na naszym tle jak króliki Duracella z reklam. Po prostu zapieprzali, gdy my zwalnialiśmy niemal każdą akcję. Zwykle po to, by ostatecznie jej nie wykorzystać.
A Niemcy? Patrząc na ich grę miało się wrażenie, że starali się tylko na początku i w momencie, gdy Polacy zbliżyli się na jedno trafienie (a mógł być nawet remis, dogodnej sytuacji nie wykorzystał Piotr Jarosiewicz). Poza tym dalecy byli od swojej weltklasse, którą normalnie potrafią prezentować. A mimo tego zdeklasowali nas bez większych trudów. Wiecie, to jak z Ferrari, które pojedzie na trzecim biegu i wyprzedzi Poloneza nawet gdy ten wrzuci piątkę. A ten nasz Polonez to lawirował dziś raczej między jedynką a wstecznym.
Słuchajcie, wiemy w jakiej sytuacji jest nasza kadra. Niedawna zmiana trenera, budowanie od nowa, znacznie słabsza pod względem personalnym drużyna niż jeszcze kilka lat temu. Ale wiemy też, co potrafią wyczyniać w europejskich rozgrywkach nasze kluby. I że niektórzy z naszych zawodników – choćby Kamil Syprzak – naprawdę są gwiazdami tego sportu. Dlatego cholernie przykro patrzy nam się na tak grającą Polskę.
Bo nie oczekujemy zwycięstw z Niemcami, Francją czy Danią. Nie w obecnej sytuacji. Po prostu chcielibyśmy widzieć, że Polacy zagrali na maksimum swoich możliwości i naprawdę walczyli o dobry wynik. A dziś ani przez chwilę nie odnieśliśmy wrażenia, że tak właśnie jest.
SW
Fot. Newspix