Często w tym sezonie słyszymy, że jak dobre imprezy, to głównie nad morzem. I faktycznie, Lechia Gdańsk jest najlepszym tego dowodem, ale tym razem to w Krakowie bawiliśmy się najlepiej. Oj, gdyby wszystkie zespoły dostosowały się do poziomu prezentowanego przez Wisłę, byłoby cudownie.
Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!
My wszyscy. Każdy z osobna, kto w piątkowe, późne popołudnie zamknął dom na klucz, kłódkę i łańcuch, zasłonił żaluzje, wyłączył telefon, wziął psa na wyjątkowo długi, godzinny spacer, żeby ten nie piszczał przez dwa następne dni i skupił się na – jak się okazało – niskobudżetowej komedii z elementami dramatycznymi dla każdego, kto tak a nie inaczej zorganizował sobie weekend.
Powiedzmy sobie wprost: ta kolejka – z wyjątkiem ostatniego meczu – była antyreklamą naszej ligi. Więc każdy, kto wytrwał przy niej trzy czy cztery mecze (każde sobotnie spotkanie liczy się podwójnie!) jest bohaterem. Na razie tylko w swoim domu, ale to zawsze coś.
Ha, i tu jest dopiero zabawa! Otóż niekonwencjonalnych wybić na aut czy niedokładnych podań na dwa metry było tak wiele, że moglibyśmy stworzyć osobny artykuł, a potem jeszcze dwa kolejne, względnie dwanaście. Ostatecznie po mało przyjemnej selekcji zdecydowaliśmy się wyróżnić całościowo dwa boje o ligowe punkty, że tak to podniośle nazwiemy.
Może trochę redakcyjnych kulis. Mecz Wisły Płock z Zagłębiem Lubin był tak żenujący, że gdyby nie odpały Thomasa Dahne i, przyznajcie, ekstremalnie szybkie przebudzenie obu zespołów – około 80. minuty, gratulujemy! – to w pomeczówce napisalibyśmy z dwa zdania i dali sobie spokój. Serio, nie było o czym pisać, skoro nawet piłkarze – najwyraźniej zdając sobie sprawę ze swojej nieporadności – zamienili kopanie się po czole w… kopanie się po brzuchach.
Może pamiętacie. Bartosz Ślisz tak skupił się na nakręcaniu akcji Miedziowych, że podaniem otwierającym kontrę znokautował partnera z drugiej linii, Filipa Jagiełłę.
Drugie spotkanie? No, niestety – tak ochoczo przechodzi nam to przez gardło, jakbyśmy jedli pizze z ananasem (ble!), ale słówko trzeba wspomnieć.
Arka, która za Zbigniewa Smółki miała grać futbol najwspanialszy pod słońcem kontra Śląsk, czyli w tym sezonie drużyna taka trochę nijaka. Efekt?
Efektu nie było. Festiwal żenady – nie pierwszy w tej kolejce, nie ostatni – jak najbardziej.
Tak słaba Arka nie ma szans z Lechią? Już jutro derby Trójmiasta, a kurs na zwycięstwo Lechii w Totolotku jest zacny – aż 2,30!
Thomas Daehne, który nie złapał piłki, którą złapałby gruby stawiany na bramkę właśnie dlatego, że jest gruby. Gdybyśmy mieli do czynienia z pierwszym błędem niemieckiego bramkarza, to w porządku. Zdarza się najlepszym – i De Gei, i ter Stegenowi i Grabarze. Ale mówimy o gościu, który zawalił Wiśle Płock kolejny mecz. I to znów w spektakularnym stylu.
Nie wiemy, czy Wisła spadnie, ale biorąc pod uwagę, kto w Płocku stoi na bramce, trudno nie brać takiego scenariusza pod uwagę.
Dusan Kuciak. Zdecydowanie. Stawał na rzęsach, zwijał się jak w ukropie, raz po raz ratował Lechię broniąc wszystko, co leciało w stronę bramki. Pisaliśmy na gorąco, że w takiej formie Słowak chyba potrafiłby obronić nawet pracę doktorską z astrofizyki, głupoty wygadywane przez Sa Pinto i kibica Cracovii zagubionego w ciemnej uliczce wśród Sharksów.
Klasa.
Moglibyśmy dublować, jeszcze raz podbijając Kuciaka, ale wyróżnijmy jego kolegę z drużyny, Filipa Mladenovicia. Serb popisał się asystą, przy okazji był jednym z najlepszych – obok Nalepy i Kuciaka właśnie – zawodnikiem Lechii. O ile początek sezonu miał tylko solidny – ale i tak pamiętajmy, że mówimy o solidności! – o tyle teraz nierzadko przechodzi już samego siebie.
Strzelał z Górnikiem, Pogonią i Wisłą Kraków, niedawno asystował z Zagłębiem Lubin, teraz z Piastem Gliwice. Skarb Lechii, zdecydowanie najlepszy lewy obrońca Ekstraklasy.
Podobna sytuacja jak wyżej. Można dobijać Daehne, ale mówilibyśmy o tak drastycznym pójściu na skróty jak w przypadku leczenia wybitego palca amputacją całej ręki. Słabych występów indywidualnych w tej kolejce ci u nas dostatek, więc poszerzamy repertuar i wskazujemy na Domagoja Antolicia, który z dumą może podejść do lustra i powiedzieć sobie szczerze: “No co, przynajmniej nie wyleciałem z boiska!”. Jest to, powiedzmy delikatnie, mało ekskluzywne osiągnięcie, ale nie wiemy, czego innego spodziewał się po jednym z najgorszych transferów Legii ostatnich lat Sa Pinto.
Sa Pinto wygaduje głupoty, piłkarze są bez formy, więc może w ramach ekstraklasowej logiki Legia rozjedzie Jagiellonię? Kurs w Totolotku – 1,90!
Musimy mieć jakieś wymagania. Nie chcemy tyle, ile potrzeba, by dostać się na Harvard, ale minimum przyzwoitości byłoby przyjęte z pewną dozą aprobaty. Niestety, młodzieżowcy w tej kolejce nie pokazali zbyt wiele. Ot, solidnie zagrali Hołownia, Milewski i Makowski, ale do efektu wow było tak daleko, jak sędziemu Wojciechowi Myciowi do bezbłędnie poprowadzonego spotkania.
– Gdybym powiedział ci przed meczem, że wynik otworzy Błażej Augustyn strzałem sprzed pola karnego, niemalże z woleja, to co byś mi odpowiedział? – zapytał Bartek Szczęśniak Andrzeja Iwana, który – długo się nie zastanawiając – wypalił:
– Że to będzie bramka samobójcza.
Tym razem, jakimś cudem, nie była.
Ja źle nie przyjmę?! Ja nie zacznę dryblować w stronę własnej bramki?! Ja nie stracę piłki?! Ja się nie przewrócę, biegnąc za rywalem?!
Oj, zdążyliśmy zapomnieć, że w Lechu pobiera pensję i chodzi na treningu ktoś taki jak Mihai Radut. Ostatni mecz tego zawodnika? Początek grudnia. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że zapomniał o nim nawet Adam Nawałka, ale najwyraźniej na jednej z porannych analiz – pomiędzy załatwianiem straży pożarnej, by ta zrosiła boisko i skupianiem się zarówno na ofensywie, jak i na defensywie – sobie o Rumunie przypomniał.
Na swoje nieszczęście, zresztą.
https://twitter.com/AT1922/status/1112081873881174017
– Wisła była dziś lepsza, ale w tabeli jest za nami, a wciąż ma tego samego trenera – sympatyczna wypowiedź jeszcze bardziej sympatycznego Ricardo Sa Pinto na pomeczowej konferencji prasowej, który najwyraźniej uznał, że skoro Wisła na początku roku praktycznie nie istniała, to jest idealnym punktem odniesienia dla Legii. A skoro Legia znajduje się wyżej w tabeli, to hulaj dusza, piekła nie ma. Innymi słowy: jest zajebiście.
No, nie jest.
*
Chciałbyś pośmiać się z Ekstraklasy? Zapraszamy na grilla w wykonaniu naszych ekspertów w ramach Ligi Minus.