Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

08 lipca 2014, 10:54 • 4 min czytania 0 komentarzy

Dziwne te mistrzostwa świata. Bo najpierw ogólny zachwyt i ja do niego dołączam: świetny turniej, świetne mecze, oczu nie można oderwać. Ale teraz dopada mnie inna myśl: w grze o złoto zostały cztery drużyny i… żadna mi się do końca nie podoba. Po cmokaniu nad poziomem, czas na gorzkie pytanie: tacy Niemcy mistrzami? Tacy Brazylijczycy? Tacy Argentyńczycy? Tacy Holendrzy? Bo magię tego mundialu zbudowały drużyny drugiego planu, których już nie ma – taki los maluczkich, że żyją żywotem motyla. Pięknie i krótko.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Być może to idealizowanie przeszłości, ale pamiętam reprezentacje Niemiec, Brazylii, Argentyny czy Holandii, które wydawały mi się silniejsze, a nigdy złota nie zdobyły, niektóre nawet się o zwycięstwo nie otarły. Gdybyśmy się przecież pochylili nad półfinalistami, to mamy…

Niemców – u których na środku ataku gra zawodnik, który na środku ataku nie gra (albo gra rzadko) nawet w swoim klubie, a jego zmiennikiem jest dziadzia Klose. W 1994 roku ta drużyna miała w ataku Klinsmanna i Voellera (chociaż fakt, że Voeller już był starawy), a pomagali im Matthaeus, Haessler, Moeller, Kohler, Brehme, Sammer, Basler… Przez moment też – dopóki nie wyleciał za „fucka” – Effenberg. Nie wiem na pewno, czy to byli lepsi piłkarze niż ci dzisiaj, miałem wtedy dwanaście lat, ale… tak mi się wydaje. I tamci Niemcy zostali wyeliminowani z mundialu już w ćwierćfinale.

Holendrów – których składu w całości nie wymieni zdecydowana większość zapalonych kibiców piłkarskich. Spytam, gdzie grają Indi, Janmaat czy de Vrij i mało kto będzie wiedział, że w Feyenoordzie (a i Feyenoord – umówmy się – żadna potęga). Są Robben, Van Persie i Sneijder, ale któż by ten skład wymienił na skład z 1990 roku, gdy grali Van Basten, Rijkaard, Gullit, Koeman, Winter, Witschge, a na bramce stał Hans van Breukelen? A ci Holendrzy – genialni przecież, dwa lata wcześniej zdobyli mistrzostwo Europy – w 1990 roku z czterech meczów na mundialu nie wygrali żadnego, mimo że mierzyli się między innymi z Egiptem i Irlandią… Z kolei w 1998 roku – z Bergkampem i Kluivertem – „Pomarańczowi” podobali mi się bardzo, ale w półfinale przegrali rzuty karne z Brazylią.

Brazylijczyków – którzy jadą (jechali) na jednym Neymarze z przodu i na kupie szczęścia. Z linią pomocy taką, że nie ma na kim zawiesić oka. Lat 80. nie pamiętam, musiałbym się zdać na relacje innych, a tego nie chcę. Ale w 2006 roku mieli Ronaldo, Ronaldinho, Kakę w szczycie formy, do tego Cafu, Roberto Carlos… W pierwszym meczu wyszedł jeszcze Adriano, ten genialny pijak. I co z tego wyniknęło? Wielkie nic. W 1998 roku do kadry nie załapał się sztukmistrz Romario, co brzmi dziwnie, gdy dzisiaj mówimy o braku napastników w Brazylii. Ale nie załapał się i już. A Brazylia poległa w finale.

Reklama

Argentyńczyków – ze wspaniałym Leo Messim, ale kim, oprócz niego? Higuainem, który zaliczył pierwsze dobry mecz na mundialu w ćwierćfinale. I kim jeszcze? Di Maria kontuzjowany, Aguero dopiero wraca do zdrowia. Gdzieś z tyłu Mascherano, ale to nie jest wielki piłkarz, przynajmniej już nie teraz. Z bramkarzem jakimś takim niedorobionym, linią obrony nieprzekonującą i z pomocą, która pomagać może tylko w przeszkadzaniu. W 2006 roku Argentyńczycy podobali mi się bardziej, mieli: Ayalę, Heinze, Crespo, Riquelme, Teveza, młodszego o osiem lat Rodrigueza, młodszego Mascherano, na ławce Aimara, Saviolę, Milito, no i oczywiście Messiego. Przegrali w ćwierćfinale w karnych z Niemcami (Klose wyrównał na 1:1 w 80. minucie). Niemcy z kolei po dogrywce przegrali w półfinale – z Włochami. A Włosi wygrali mundial. Kto wie, czy wtedy Argentyna nie była najbliższej złota… A przecież zdarzało się i tak – rok 2002 – że albicelestes nie wychodzili z grupy, mając Batistutę, Ortegę, Verona, Simeone, Zanettiego, Crespo czy Aimara.

Ktoś przejdzie do historii i męczy mnie takie przekonanie, że nie będzie to mistrz wspaniały, tak jak wspaniałe są te mistrzostwa. Brazylijczyków mogło w nich już nie być, po karnych z Chile. Holendrów – po karnych z Kostaryką, Niemców – po meczu z Algierią, a Argentyńczycy ledwo, ledwo uniknęli „jedenastek” w starciu ze Szwajcarią. Nie mamy tu drużyn, które przygniatają swoją potęgą w każdej formacji, mamy raczej zespoły niekompletne, z wieloma słabymi punktami. Najsilniejsi wydają się Niemcy, ale jak byśmy ich postrzegali, gdyby nie czerwona kartka dla Pepe i łatwe 4:0 w pierwszym meczu, z Portugalią? Cóż oni za mecze zagrali? Tak serio – w którym powalili rywala na kolana i nie dali mu wstać nawet na moment? O Holendrach powiedzieć można to samo: czym byśmy się zachwycali, gdyby na początku nie wyrobili sobie opinii arcymocnych, tym triumfem nad Hiszpanią? Ale i z tą Hiszpanią, tak sobie przypominam, trafia David Silva na 2:0 i wszystko mogło potoczyć się inaczej.

Fajne mistrzostwa z nie do końca fajnym mistrzem, tak mi się w tym momencie zdaje. Mundial będzie pewnie wspominany długo, ale o zwycięzcach nie będzie się pisać legend. Jeśli już – to o pojedynczych piłkarzach, którzy te bardzo ciężkie wózki zaciągnęli aż na szczyt.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...