Jesteśmy jak najbardziej za tym, żeby przy ocenianiu napastników zerkać głównie na klasyfikację strzelców. Czujemy czasami lekki niesmak, gdy ktoś, najczęściej trenerzy broniący swoich wyborów, próbuje wcisnąć nam pokraczną teorię, według której nieskutecznego (lub nawet nieładującego gola za golem) gościa krytykować nie należy, bo przecież facet “realizuje pewne założenia taktyczne”. Może oznacza to, że się nie znamy, może jesteśmy po prostu zacofani, ale chyba nie aż tak bardzo, bo wyjątki jednak dopuszczamy. Takim z pewnością jest Airam Cabrera.
Próżno szukać nazwiska Hiszpana w sąsiedztwie Angulo, Paixao, Robaka czy Gytkjaera, czyli gości będących najbliżej korony. Dopiero dzięki dzisiejszemu dubletowi były gracz Korony doskoczył do takich “snajperów” jak Forsell, Sanogo, Starzyński i Świderski, który zimą wyjechał do Grecji, a przed nim wciąż są pomocnicy tacy jak Drygas, Janota czy Novikovas. Poniekąd wynika to oczywiście z faktu, że chłop do drużyny dołączył dość późno i trochę meczów opuścił, ale nie zmienia to tego, że akurat skuteczność nie jest cechą, za którą najmocniej go doceniamy.
– Więc za co? – zapytacie i będzie to pytanie jak najbardziej na miejscu.
Ano za boiskową inteligencję, która pozwala wybierać mu bardzo dobre rozwiązania, co nie zawsze oznacza strzał na bramkę. Za to, z jaką lekkością i precyzją znajduje lepiej ustawionych kolegów, tworząc im od razu sytuacje strzeleckie. Nawet za to, jak porusza się po boisku, co wprowadza zamęt w szeregach rywali. W ekstraklasie facet mógłby biegać po boisku w profesorskiej todze. Byłoby mu niewygodnie, ale mamy wrażenie, że i tak by sobie poradził. Poza naszą ligą – gdzieś, gdzie gra się trochę szybciej – jego atuty pewnie nie byłyby tak widoczne, ale na szczęście znowu gra u nas.
Przeciwko Zagłębiu Sosnowiec, na tle obrońców tylko z nazwy, błyszczał bardzo i dał Cracovii zwycięstwo. Najpierw skorzystał z akcji Diego, a może bardziej z tego, że Nawotka, Mraz i Toth przyglądali się temu, co może zrobić z piłką na 20. metrze przed bramką. Sieknął tak, że Hrosso musiałby być Oblakiem czy innym De Geą, żeby to obronić. A jak zdążyliśmy się już przekonać – nie jest, nawet od czasu do czasu nie zalicza podobnych interwencji. Później, na początku drugiej połowy, Cabrera został powalony w polu karnym przez Totha – tzw. miękka jedenastka, ale zgadzamy się z werdyktem – i sam zamienił tę okazję na gola. Koledzy oczywiście Hiszpanowi pomogli, zagrali o niebo lepiej niż w Płocku, ale ojcem zwycięstwa trzeba go nazywać.
Czy ten mecz zmienił w jakiś sposób nasze zdanie w temacie szans Zagłębia Sosnowiec na utrzymanie? Nie, absolutnie nie. Przegrana była jak najbardziej oczekiwana, a na boisku potwierdziło się wszystko to, co o beniaminku już wiemy. Na przykład fakt, że Toth jest gościem, przy którym nawet Piotr Polczak wygląda na całkiem poważnego obrońcę. Że boczni defensorzy drużyny z Sosnowca bywają groźni w ofensywie, ale z tyłu są jak dzieciaki, które zgubiły drogę we mgle. No i to, że w ataku drużyna ta stoi na dwóch filarach: Szymonie Pawłowskim i Żarko Udoviciciu. Pierwszy wyróżniał się dziś nawet tle graczy Cracovii – szczególnie szkoda jego bomby w poprzeczkę, bo byłaby piękna bramka. Drugi dał nadzieję sosnowiczanom na dogonienie Pasów, bo to po jego indywidualnej akcji i pięknym dograniu do Nawotki Zagłębie strzeliło bramkę kontaktową. I to po jego kolejnym zrywie najbliżej było wyrównania, gdy zaśmierdziało samobójem.
Podsumowując: do pozostania w lidze może zabraknąć dwóch-trzech mocnych ogniw.
[event_results 567200]
Fot. newspix.pl