Jeśli raz uda ci się wygrać mimo tego, że oddałeś mniej strzałów – można tu mówić o farcie. Jeśli uda ci się to po raz drugi czy trzeci – cóż, tu już farta masz trochę więcej. A jeśli dzięki takim meczom zostajesz liderem Ekstraklasy, a na dodatek meldujesz się w półfinale Pucharu Polski, to znaczy, że jesteś Lechią Gdańsk i pojąłeś sztukę wygrywania spotkań na styku. Trzynaście strzałów Górnika, osiem Lechii, ale dalej gra ekipa Piotra Stokowca.
Obie ekipy w niemal najsilniejszych składach, Lechia w sztosie dystansująca rywali w walce o mistrzostwo, Górnik wychodzący z jesiennego kryzysu. Na boisku kilku przyzwoitych na nasze warunki piłkarzy z Paixao czy Angulo na czele. Zasadniczo to spotkanie miało wszystko, by odstawić w cholerę Real, Barcelonę, Tottenham i Chelsea puścić je sobie gdzieś w drugim oknie w tle przy oglądaniu El Clasico czy derbów Londynu.
I choć do przerwy zobaczyliśmy tylko jednego gola, to sytuacji strzeleckich było w Zabrzu sporo. Nawet więcej niż “sporo”. Sam Angulo mógł zdobyć dwie bramki, ale dwukrotnie przytomnie bronił Alomerović. Serb instynktownie obronił też strzał Matrasa po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Do tego dorzucilibyśmy dobrą okazję Jimeneza po podaniu Gwili, gdy Hiszpan zgubił piłkę między nogami. Z tego wszystkiego wyszłoby na to, że zabrzanie – dość niespodziewanie – mogli w pierwszych trzech kwadransach nie tylko objąć prowadzenie, ale i schodzić na przerwę z przynajmniej dwubramkową przewagą.
Ale czy nie o Lechii mówimy, że to najbardziej pragmatyczna i cyniczna drużyna w Polsce? Że jeśli gdańszczanie mają pół sytuacji, to strzelają z tego dwa gole? Że jeśli rywal ciśnie ekipę Stokowca, to na ogół kończy się tylko na przewadze w liczbie strzałów zamiast na przewadze w strzelonych golach?
No właśnie taki to był mecz. Lechia najpierw zasygnalizowała, że też atakować potrafi, gdy Mladenović w ostatnim momencie został zablokowany w polu karnym gospodarzy. A chwilę później nie było już ostrzeżeń, tylko był szybki prawy prosty – przechwyt Łukasika, doskonały przerzut Kubickiego do Maka, który podprowadził piłkę pod linię “szesnastki” i huknął w okienko bramki Górnika. Defensywa Górnika w tej akcji stała pod znakiem oglądania – najpierw Koj oglądał dryblującego Maka, a później Chudy oglądał piłkę frunącą poza jego zasięgiem.
Jeśli mielibyśmy szukać piłkarzy, na których można byłoby zawiesić oko, to pewnie wymienialibyśmy głównie piłkarzy Górnika. Gwilia z wysoko uniesioną głową rozrzucał wszystkie ataki gospodarzy, Jimenezowi zdarzało się wygrać pojedynek na skrzydle, ruchliwy i aktywny był Angulo, Baidoo dał ciekawą zmianę. Ale co z tego, gdy naprzeciw nich biegała Lechia. Zespół budzący stare koszmary wszystkich graczy Football Managera, którzy do dziś wspominają swoje krzyki “cały mecz cisnę, oni dwie akcje i 0:2!”.
Górnik po przerwie kreował sobie kolejne okazje strzeleckie – wrzucał Baidoo, dogrywał Wolsztyński, dryblował Jimenez. Ale jeśli już piłka leciała w bramkę, to najczęściej też i prosto w Alomerovicia. A gdy strzelali goście, to Chudy musiał wyciągać piłkę z siatki. Tak było w 85. minucie, gdy Makowski technicznie poszukał dalszego rogu, piłka zaliczyła kozioł jeszcze przed bramkarzem i wylądowała w siatce. Gol bliźniaczo podobny do tego pierwszego – mierzony strzał z dystansu przy bierności bocznego obrońcy w pressingu.
W ostatniej minucie doliczonego czasu Tomaszowi Musiałowi zrobił się chyba żal ekipy Marcina Brosza i dał zabrzanom rzut karny za… w sumie nie wiemy za co. Może za ciągnięcie za koszulkę Suareza, może za jakiś bodiczek w wykonaniu Augustyna. “Jedenastkę” wykorzystał Angulo, ale nawet nie zdążył pobiec po piłkę, bo arbiter zagwizdał po raz ostatni.
Gdybyśmy nie oglądali w tym sezonie meczów Lechii, to napisalibyśmy, że to był mecz-paradoks, w którym zespół stwarzający sobie mniej szans wygrał z zespołem, który przeważał. Ale znamy gdańszczan zbyt dobrze – to była Lechia wyrachowana, pragmatyczna i przede wszystkim zwycięska. Czy to już czas, by wymieniać słowa “Lechia” i “dublet” w jednym zdaniu?
Górnik Zabrze – Lechia Gdańsk 1:2
Angulo 95′ – Mak 33′ Makowski 85′