Gdy rzucimy na trybunach hasło “stereotypowy piłkarz’, z pewnością usłyszymy tyradę o przepłacanych rozleniwionych gwiazdeczkach, pokładających się przy najlżejszym kontakcie z rywalem. Gdy dodamy do tego “stereotypowy dziennikarz”, po chwili będziemy wiedzieć wszystko o krwiożerczych hienach, których jednym celem jest zepsucie fantastycznej atmosfery w drużynie oraz wyniesienie z szatni a następnie rozdmuchanie najmniejszych nieporozumień.
Czy może wobec tego dziwić, że powszechną sympatią cieszy się trener, który piłkarzy “chwycił za mordy” a z dziennikarzami “równo ciśnie”?
No nie może dziwić. Co więcej, mam wrażenie, że styl pracy Ricardo Sa Pinto w Warszawie jest odpowiedni dla miejsca, w którym znalazła się Legia. Po kryzysie związanym z dwoma kandydatami na trenerów, którzy regularnie kompromitowali klub na arenie krajowej i europejskiej, potrzebny był mocny charakter. Ktoś, kto pozbiera szatnię do kupy, odmłodzi ją i wpuści nieco świeżej krwi. Ktoś, kto będzie wyglądał jak trener, zachowywał się jak trener i trenował jak trener. Może w innych warunkach – o, na przykład w szatni Wisły pod koniec ubiegłego roku – tego typu metody byłyby szaleństwem. Ale w Warszawie, prawdopodobnie trochę rozleniwionej sukcesami osiąganymi minimalnym nakładem sił, Pinto trafił idealnie.
Trafił w gusta wielu piłkarzy – bo oni sami widzieli przecież doskonale, co się dzieje u Jozaka czy Klafuricia. Znają swoje organizmy, wiedzą, jak je mniej więcej przygotować do wysiłku, zdają sobie sprawę, że łażenie po muzeach na Florydzie to nie jest to, co stwarza przewagę nad przeciwnikiem w lidze. Iza Koprowiak, w ostatnich tygodniach wzięta na celownik przez trenera i część kibiców, sama przyznała w poranku Weszło FM, że piłkarze byli zadowoleni z ciężkich treningów, którymi Pinto katował ich na obozach. Portugalczyk swoim stylem ujął też właściciela – na krótkim filmiku z udziałem obu panów na koniec zgrupowania brakowało tylko podpisu: “znajdź kogoś, kto będzie na ciebie patrzył tak, jak Dariusz Mioduski na swojego trenera”. Wreszcie jego twarda ręka i autokratyczne rządy spodobały się większości kibiców, którzy przecież o tej drużynie nie mieli najlepszego zdania, swoją opinię głośno wykrzykując np. po zwolnieniu Jacka Magiery.
Największe kontrowersje? Drakońskie kary za najbardziej błahe przewinienia. Restrykcyjne regulaminy. Otoczenie się własnymi bliskimi współpracownikami, bez dostępu dla innych – niezależnie czy mówimy o wieloletnich pracownikach klubu spychanych w tym momencie na margines, czy tych, którzy chcieliby się od Pinto czegoś nauczyć. To typ rządów, wobec których niemal od razu da się wypracować stanowisko. Jedni biernie się podporządkowują, wierząc w fachowość trenera oraz siłę zdyscyplinowanej grupy, drudzy zaczynają się w mniej lub bardziej otwarty sposób sprzeciwiać. W najlepszym wypadku – przynajmniej podchodzić do najbardziej kontrowersyjnych zapisów w lekceważący sposób. Przykręcona do granic śruba to w tym wypadku pierwszy rodzaj selekcji, który od razu daje trenerowi odpowiedź na pytanie, kto jest mu bezwzględnie posłuszny. Zresztą, to przecież żelazna zasada nauczycieli przekazywana w ich gabinetach – na początku dociśnij, potem ewentualnie rozluźnij.
I tu pojawia się wątpliwości, które zresztą Pinto już zaczął rozwiewać.
O ile bezwzględne posłuszeństwo rozkazom świrniętego despoty bez pojęcia o taktyce i treningu oznacza drogę w przepaść, o tyle bezwzględne posłuszeństwo rozkazom świrniętego despoty z pojęciem o taktyce i treningu może prowadzić do wielkich sukcesów. Jasne, ktoś może kręcić nosem, przywoływać przykłady Zidane’a, albo ostatniej wymiany Mourinho na Solskjaera, żywe dowody na to, że dobry język i zarządzanie szatnią to momentami coś więcej, niż kunszt taktyczny i doświadczenie. Ale nie jesteśmy w tej chwili ani w Madrycie, ani w Manchesterze, tylko w Ekstraklasie, gdzie jeszcze do niedawna kupowało się piłkarzy po oglądaniu filmów na YouTube. Może i na najwyższym poziomie despotyzm i zamordyzm przestały skutkować, ale u nas? Mogą przeszkadzać, mogą irytować, ale czy naprawdę stanowią przeszkodę w kolejnych zwycięstwach?
Pinto z Wisłą Płock, kilkanaście dni po swoim przylocie do Warszawy, postawił na Malarza, Astiza, Hamalainena, Kante, Antolicia, Hołownię, z ławki weszli Pasquato czy Mączyński, Legia przegrała 1:4. Na rewanż w ten weekend wyszła zupełnie inna ekipa, choć przecież najświeższe transfery pojawiły się na murawie dopiero po przerwie. Od pierwszej minuty na boisku przebywało trzech 19-latków, gra wyglądała nadal średnio, ale bez porównania z tamtym 1:4. W tabeli pojawiły się kolejne trzy punkty, przy nazwiskach Majeckiego, Kulenovicia i Szymańskiego pojawiły się kolejne cyfry w rubryce “liczba meczów”, ale też “czyste konto” i “liczba asyst”. Pinto wygrał 8 z 10 ostatnich meczów wymieniając weteranów na młodzież.
Czego więcej żądać od trenera?
Jego rolą jest przede wszystkim prowadzenie drużyny do zwycięstw. Nie “prowadzenie drużyny do optymalnego samopoczucia”, nie “dbanie o komfortowe warunki dla wszystkich pracowników klubu”, nie “współpraca z mediami”. Jeśli zdaniem trenera niezbędne do wygrywania jest stawanie na głowie przed każdym śniadaniem, piłkarze stają na głowie, a potem wygrywają kolejne mecze, to… cóż nam do tego?
Naturalnie rolą dziennikarza – i ze swojej roli dziennikarze Przeglądu wywiązali się znakomicie – jest opisanie, że trener namawia piłkarzy do stania na głowie i część z nich prywatnie zwierza się, że to w sumie dość głupie. Obrażanie się na ludzi, którzy opisali stanie na głowie w momencie, gdy piłkarze stali na głowie, najmądrzejsze nie jest. Ale czy ma jakikolwiek wpływ na ocenę pracy szkoleniowca? Może mieć wpływ na ocenę człowieka, na ocenę jego manier, kultury i tak dalej. Na ocenę trenera? Raczej nie.
Czy obrażanie się na dziennikarzy to dobra droga dla trenera i jego klubu? Nie sądzę, zwłaszcza, że długofalowo może prowadzić do spadku liczby publikacji, a to zaś będzie oznaczać mniejszą ekspozycję dla sponsorów. To jednak na tyle długofalowe skutki, że zanim Legia zacznie je odczuwać, Sa Pinto będzie już w trzecim kolejnym miejscu pracy. Czy zamykanie się na innych pracowników Legii jest rozsądne? Nie mam takiego wrażenia, szczególnie, gdy mowa o zagranicznym doświadczonym szkoleniowcu, który mógłby sporo nauczyć młodych trenerów. Czy ostentacyjne wyburzanie pomników, które doświadczeni piłkarze budowali latami, to dobra metoda na budowę jedności w drużynie? Pewnie nie, ale koniec końców najważniejszym czynnikiem przy budowaniu tej legendarnej “atmosfery” jest wynik poprzedniego meczu. Widać to było aż nazbyt wyraźnie przy historii kanału Łączy Nas Piłka na dwóch poprzednich dużych turniejach.
Nie mam wątpliwości, że Pinto sam siebie wsadza na minę – przy takim stylu rządzenia, tąpnięcia w przypadku braku wyników są odczuwalne o wiele mocniej. Tyle że znów – zapalnikiem nie będą głupie regulaminy czy zamordyzm, zapalnikiem będą słabe rezultaty. Konflikty z otoczeniem to katalizator, kanister z benzyną, ale bez pożaru na boisku raczej nie wybuchnie.
Legia nie rozmawia z Weszło od paru ładnych miesięcy, my żyjemy całkiem nieźle, ona również nie ucierpiała na tym w znaczący sposób. Teraz na wojennej ścieżce z Legią znajdzie się Przegląd Sportowy i znów nie zmieni to drastycznie rzeczywistości ani Przeglądowi, ani Legii. Piłkarze gdzieś tam w kuchni sobie ponarzekają (pamiętacie anegdoty o Przeglądzie Sportowym w czasach rządów Pawła Zarzecznego?), co nie zmieni w żaden sposób sytuacji ani piłkarzy, ani trenera. Pracownicy będą mieli dosyć autokraty, co nie zmieni ani pracowników, ani autokraty.
Resztę napisze finisz sezonu. Przy mistrzostwie okaże się, że twarda ręka pozwoliła na wydobycie maksimum potencjału z zawodników, przy detronizacji – że toksyczna atmosfera w szatni uniemożliwiła rywalizację z Lechią.