W ostatnich kilku tygodniach prezes Legii Warszawa, Dariusz Mioduski, raz jeszcze sformułował w kilku wywiadach swoją wizję polskiego futbolu – wąskie grono mocnych klubów oraz cała reszta Polski już raczej w charakterze dostarczycieli produktów i punktów dla czołówki. Oczywiście jak zwykle – nie bez winy samego prezesa – zostało to sprowadzone do absurdu związanego z rynkiem transferowym.
Trudno zresztą przeoczyć okazję do tak prostego obalenia nie do końca racjonalnych wizji.
Jeśli sugeruje się, że najlepszą drogą dla młodych piłkarzy i ich macierzystych klubów powinno być oddawanie talentów na jakiś okres do Legii czy Lecha, skąd mieliby szansę odejść do lepszych lig i za większe pieniądze – trzeba się liczyć z gorzkim starciem z matematyką. Ta jest nieubłagana i przywoływali ją w ostatnim okresie choćby prezes Pogoni Szczecin, Jarosław Mroczek, czy Andrzej Dadełło z Miedzi Legnica. Skoro za Walukiewicza, Recę czy Żurkowskiego Pogoń, Wisła Płock czy przedostatni w tabeli Górnik Zabrze mogą dostawać po kilka milionów euro, to po co im pomoc Lecha czy Legii? Zwłaszcza Legii, która przecież sama ma problem z wytransferowaniem któregokolwiek ze swoich zawodników – Michał Pazdan po kilku okienkach prób odszedł za darmo, Jarosław Niezgoda też jest daleki od zapowiadanego transferu za 10 milionów euro, Sebastian Szymański na razie nigdzie nie wyjechał, a krążące przy jego nazwisku kwoty nie mają wcale ośmiu cyfr.
Słuszne są więc pytania – skoro Legia nigdy w historii nie sprzedała nikogo za 10 milionów euro, ba, skoro Legia nie sprzedała nikogo nawet za połowę tej kwoty, to w jaki sposób chce sprzedawać dalej Żurkowskich czy Walukiewiczów tak, by Górnik i Pogoń nie były stratne? Skoro nie procent od kolejnego transferu, skoro nie renoma na rynku transferowym, skoro nie występy w europejskich pucharach, to jak?
I tutaj wchodzę w bardzo niewygodne buty adwokata tej wizji.
Przy dużej dozie wyrozumiałości i dobrej woli, można założyć, że projekt Dariusza Mioduskiego jest długofalowy. Zakłada, że obecnie Legia nie ma wprawdzie niczego do zaoferowania Pogoni w kwestii pomocy w promocji i zyskownej sprzedaży zawodników, ale mieć może: wystarczy, że stanie się europejskim średniakiem. Przywołać można na przykład głośny przypadek Frenkiego De Jonga, który według hiszpańskiego AS miał przynieść 7,5 miliona euro swojemu pierwszemu klubowi – Willem II Tilburg miał oddać swojego juniora za symboliczną kwotę, jednak razem z gwarancją procentu od kolejnego dużego transferu. Przy przejściu za 75 baniek do Barcelony – jest czym dzielić.
Teoria głosi tak: Legia na razie sprzedaje za 4 miliony euro, tak jak Pogoń, Górnik i Wisła Płock. Jednak tylko Legia jest w stanie w dość krótkim czasie wejść na półkę, z której piłkarze odchodzą nie za 4, ale za 14 milionów. Warunek jest jeden – musi mieć ugruntowaną pozycję lidera, który ciągnie w górę całą ligę. Mioduski i zwolennicy jego pomysłów wskazują na zagraniczne przykłady, gdzie każdy sukces na europejskiej arenie poprzedzony jest latami dominacji na krajowym podwórku. Portugalia? Trzy kluby, dalej plaża, z której czasem wymieniona trójka zbiera co ładniejsze bursztyny. Holandia? Identycznie, wielka trójka, potem przepaść. Nie bez przyczyny przerwanie dominacji PSV, Feyenoordu i Ajaksu zbiegło się z gorszymi wynikami na arenie międzynarodowej – po prostu Twente to jednak nie ten poziom, by zostać w Lidze Mistrzów na wiosnę.
Gdzie w ligach jest dominacja jednej, dwóch czy maksymalnie trzech drużyn – tam są pucharowe wyniki. Wiadomo, “pucharowe wyniki” to szeroki termin i dla chorwackiego Dinama Zagrzeb sukcesem jest zapewne każdy sezon w fazie grupowej Ligi Mistrzów, podczas gdy mistrz Holandii zawsze marzy przynajmniej o trzecim miejscu w tejże grupie i kontynuacji marszu już w Lidze Europy. Niezmienny pozostaje model rozgrywek – prawdziwą kasę trzepie oligarchia na samej górze, łaskawie pozwalając, by część skapywała pozostałym drużynom w szeregu.
Jakie to ma uzasadnienie? Cóż, w teorii mocne czoło ciągnie za sobą peleton. Przykład tych 7 baniek dla Tilburga to jedno, ale przecież podobnie jest z punktami rankingowymi. Sportingi i Benfiki klepią sobie te punkciki, dzięki czemu zbłąkany wędrowiec z Portugalii pokroju Belenenses trafia z miejsca do fazy grupowej Ligi Europy, omijając sieczkę w eliminacjach. Tak było np. w sezonie 2014/15, gdy Belenenses zajęło szóste miejsce sezon wcześniej i dzięki rozstawieniom ligowym wywalczyło fazę grupową Ligi Europy po zaledwie czterech meczach – a rozstawione było i w III, i w IV rundzie eliminacji. Sezon później Vitoria Guimaraes za czwarte miejsce w lidze od razu wleciała do grupy, a przykłady, również z innych państw, można by wymieniać godzinami. Korzyści są proste – wyobraźmy sobie, że po 4-5 sezonach stukania punktów przez Legię, Lecha i Jagiellonię, czwarty w tabeli Górnik Zabrze nie jedzie w roli nierozstawionego klubu na peryferia Europy, tylko wjeżdża w baraże i po dwóch wygranych meczach zgarnia pokaźne premie za udział w fazie grupowej Ligi Europy.
Utopia? Tak, utopia, ale jeszcze nie opuszczajmy tego świata marzeń.
Skoro już decydujemy się na wybranie naszej eksportowej trójki na wzór trójek holenderskich czy portugalskich, zmianie ulega też rynek transferowy. Rokrocznie zarabiające po kilkadziesiąt milionów złotych kluby (premie z UEFA, dni meczowe w LM i LE, nagrody sponsorskie) nie kupują już Szrotanów Szrotanoviciów z południowej Czarnogóry, tylko wyjmują za godne pieniądze wyróżniających się zawodników z ligowej konkurencji. Dariusz Mioduski, który jako pierwszy dostrzegł już w 2018 roku zalety tej zmiany mentalności, siedzi wygodnie w fotelu i za premie z Ligi Mistrzów skupuje sobie Walukiewiczów za kilka milionów euro, po czym puszcza ich po kolejnym sezonie w europejskich pucharach z dużym zyskiem.
Korzystają wszyscy, wreszcie spełnia się idylliczna wizja, eksportowa elita zabiera ze sobą coraz wyżej i wyżej całą ligę a poprzez rynek transferowy oraz ułatwianie drogi w Europie, korzysta nawet ligowy dżemik.
Problem jest jeden, moim zdaniem spory.
Przywołam tutaj jedną z najbardziej zwięzłych historii o biznesie w dziejach polskiej muzyki rozrywkowej. Łona sugestywnie opisał rozmowę biznesmena-wizjonera z rybakiem. Zaczyna się od pytania: no, co tam słychać, panie rybak.
– A dobrze, dzisiaj rano wstałem
Wziąłem łódkę, trochę popływałem, kurwa,
Przez godzinę wyłowiłem ryb z piętnaście
I odpoczywam sobie od południa tutaj właśnie
– Od dwunastej? – krzyknął biznesmen – Od dwunastej już masz wolne?
– A co? Siądę tu gdzieś i wino pierdolnę.
Biznesmen chociaż na wczasach poczuł się w żywiole:
– Pozwolisz, że dam ci radę…
– A co! Pozwolę!
– Jak to kurwa? O dwunastej dzień pracy skończony?
Przecież mógłbyś zarobić więcej, tylko pomyśl!
Połowiłbyś od rana aż do chwili kiedy słońce znika
I po tygodniu miałbyś pana pomocnika
Po miesiącu kupiłbyś drugą łódkę, a potem trzecią
Po roku śmigałbyś wziętym w leasing kutrem
Później drugim, siódmym i tak dalej…
Stary, wielka firma – czy to nie brzmi wspaniale?
Tu rybak przerwał:
– Panie, muszę powiedzieć, że pomysł niezły
Ale ze mną co będzie?
– Jak to co? Będziesz odpoczywał sobie!
– Tak? No a co ja teraz robię?
Oczywiście nie chcę stawiać biedniejszych polskich klubów w roli leniwych rybaków, jednak na końcu tej wyliczanki korzyści z ukształtowania piłkarskiej oligarchii, trzeba zadać pytanie: jaki właściwie mamy cel jako środowisko piłkarskie? Czy w ogóle mamy jakiś wspólny cel? Przykładowy Górnik Zabrze ze swoim Żurkowskim może powiedzieć, że jasne, bardzo fajnie, że Legia będzie na poziomie Ajaksu i może nawet zapewni zabrzanom procent od swoich gigantycznych transferów, ale co ten Górnik będzie z tego miał? Raz na piętnaście lat może doczłapie się do czwartego miejsca, gwarantującego przygodę w Europie? Z honorem przyjmie wpierdol w finale Pucharu Polski? Obejrzy sobie powtórki z udziałem swoich wychowanków na NC+?
Willem II dostało te 7,5 baniek z De Jonga, ale w żaden sposób nie przybliża to tego klubu do osiągnięcia… czegokolwiek. Czy Willem II ma szansę nawiązać walkę z czołową trójką? Czy ma szansę dzięki tej kasie przebić się do Europy? Czy gdyby parę lat wcześniej przedstawiciele tego klubu mieli wybór, to wybraliby mocną ligę trzech zespołów, czy słabszą ligę, ale tak wyrównaną, że nawet Willem II miałby szansę na medale czy mistrzostwo?
Nie jestem przekonany, że środowisko piłkarskie w Chorwacji było zachwycone wieloletnią dominacją Dinama i z radością przyjmowało kolejne awanse stołecznego klubu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Z relacji osób zajmujących się tamtą ligą wyłania się raczej obraz ludzi zmęczonych, znudzonych i zniechęconych monotonią. Tak, mogą potem z uznaniem patrzeć na rubrykę “Rekordowe odejścia” na Transfermarkt, ale czy to jest sensem sportu? Oglądanie jak bogaty sąsiad jako jedyny w wiosce może sobie pozwolić na wyjazd do miasta do sklepu? Fakt, czasem przywiezie trochę szynki, której rzuci pozostałym mieszkańcom wsi, ale generalnie większość wpieprza w domowym zaciszu.
Nie chcę jednoznacznie przesądzać, czy lepsza nieprzewidywalna i słabsza, czy jednak przewidywalna i lepsza liga. Zastanawiam się po prostu co kibic Groningen, Belenenses czy innego Hajduka Split powiedziałby kibicowi Pogoni Szczecin, Śląska Wrocław czy Piasta Gliwice. Słuchaj, stary, wiem, że oglądanie jak dwa kluby dzielą się mistrzostwami przez 10 lat z rzędu nie należy do najprzyjemniejszych, ale to konieczne, żeby liga pięła się coraz wyżej.
Wyobrażam sobie, że kibic Pogoni, Śląska czy Piasta mógłby dosadnie wskazać, w którym miejscu ciała ma “pięcie się ligi coraz wyżej”, skoro w praktyce oznacza to zabetonowanie ligowego podium i odcięcie dostępu do zdobywania trofeów dla tych maluczkich.
Ostatnio przekonywałem, że wolę naszą Ekstraklasę z naszymi patologiami, niż np. mołdawskiego giganta zbudowanego na jawnym wałowaniu ludzi – może i ligę mamy sportowo chorą, ale zdrowszą pod wszystkimi innymi względami. Dziś chyba dodałbym, że wolę jak o mistrza zdarza się walczyć nawet Piastowi Gliwice, niż gdyby co roku dało się przewidzieć skład podium już w połowie sierpnia.
Zwłaszcza, że każdy klub i tak nosi swoją buławę w plecaku. Bez zwiększania dysproporcji we wpływach z praw telewizyjnych czy innych sponsorskich dealach, naturalna dominacja trzech klubów z wyraźnym liderem w postaci Legii była w ostatnich latach coraz bardziej wyraźna. Dlaczego Legia nie postawiła kolejnych kroków na drodze do stworzenia w Polsce odpowiednika ligi szkockiej?
Może to właśnie tu, a nie w mentalności całego środowiska piłkarskiego tkwi problem.