Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

16 stycznia 2019, 08:49 • 8 min czytania 0 komentarzy

Za nami ciekawy tydzień, w którym doszło do trzech symbolicznych transferów. Celowo unikam określenia “głośnych” czy “ważnych”, bo tak naprawdę żadnego z nich za taki nie uważam. Każdy jednak był symboliczny i przypominający o naszej pozycji w światowym futbolu – pozycji, która ma swoje minusy, ale ma też parę niezaprzeczalnych zalet.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Krzysztof Piątek za potężne pieniądze do AC Milan. Damian Szymański za sporą stawkę do Achmata Grozny. Wreszcie Konrad Wrzesiński do Kajrata Ałmaty.

Nie ma tu za wiele punktów wspólnych, za to jest sporo wiadomości o świecie futbolu.

Najprostsza jest oczywiście pierwsza narzucająca się interpretacja – gdzie w tym momencie jest nasza liga, skoro bez żadnego trudu wyjmowane są z niej nie tylko gwiazdy czy kluczowi zawodnicy swoich drużyn, ale nawet tacy goście jak Wrzesiński? Narracja pod tę histerię jest banalna – kiedyś klepaliśmy te wszystkie Kazachstany i Azerbejdżany bez mrugnięcia okiem, a teraz Kajrat wpada z walizą do jednego z klubów Ekstraklasy i wywozi do siebie obiecującego zawodnika. Parę lat temu gwiazdy ligi wyjeżdżały do Bundesligi czy Serie A, dziś coraz częściej zdarzają się transfery takie jak Koseckiego do drugiej ligi tureckiej. Nie wspominając już zupełnie o tym, jak daleko w tyle zostawiła nas Rosja, skoro ichniejszy średniak płaci za Szymańskiego taką sumę, jakiej w naszych najmocniejszych klubach nie widzieli od czasów Legii w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

Reklama

Korci, by się powyzłośliwiać, by wskazać, jak długą drogę przebyła liga kazachska w stosunku do naszej i dlaczego zarówno w rankingach, jak i w kwestiach finansowych aktualnie jesteśmy sąsiadami. Kusi, by zapytać, dlaczego obecnie dla piłkarza Zagłębia Sosnowiec bardziej atrakcyjne mogą być Ałmaty niż Poznań czy Warszawa. Nęci, by chwilę później odpowiedzieć, że to nie tylko liga z porównywalnym dorobkiem w europejskich pucharach do naszej, ale również liga, gdzie w kilku klubach płaci się lepsze pieniądze niż u nas.

Ale czy na pewno jest czego zazdrościć?

Ten Achmat Grozny to jest chyba najbardziej ekstremalny przykład. Ósma drużyna ligi rosyjskiej, raczej bez widoków na grę o mistrzostwo Rosji, w cieniu nie tylko moskiewskich klubów, nie tylko petersburskiego giganta napompowanego gazem, ale również w cieniu choćby Kransodaru Siergieja Galickiego. Tak, stać ich na wiele, a historie Macieja Rybusa czy Marcina Komorowskiego o geście Ramzana Kadyrowa to jak komedia sensacyjna. W teorii – mamy czego zazdrościć. Kibic klubu z I ligi (jak ja na przykład) powinien się codziennie modlić o możliwości finansowe zespołu z Groznego, ale i lechita czy legionista mogliby z zazdrością popatrzeć na rozmach, jaki na rynku transferowym prezentuje czeczeński potentat.

Od pewnego czasu jednak nie potrafię patrzeć na tych wszystkich papierowych gigantów bez pytania o powody ich finansowej dominacji. Nie chcę tu uderzać w patetyczne tony, że to splamione krwią Czeczenów dolary przekazane w imieniu lokalnego dyktatora, że to dolary, którymi nasze czcigodne kluby powinny gardzić. Nie zamierzam udowadniać, że lepsze nasze gówno w polu, niż fiołki zasadzone ręką Ramzana Kadyrowa, bo przecież moglibyśmy w tym szaleństwie dojść do wniosku, że jedynym wartym wsparcia klubem jest ten nowy twór założony przez Davida Beckhama. Ale staram się postawić w roli kibica Achmata. No właśnie, Achmata, już nawet nie Tereka, bo nieformalny władca regionu stwierdził, że uhonoruje swojego ojca zmianą nazwy zespołu występującego w rosyjskiej Ekstraklasie. Jak to w ogóle przełożyć na polskie warunki? Vanna Ly bierze Wisłę i zmienia jej nazwę na Liu Kang Kraków?

Ale już pal licho z nazwą. Doskonale zorientowany w realiach rosyjskiej piłki Karol Bochenek napisał na Twitterze, że grę Szymańskiego będą oglądali przede wszystkim pracownicy budżetówki, którzy są w bardzo sugestywny sposób zapraszani na mecze. Według portalu Sport.ru, półtora roku temu wprost zapowiedziano studentom – jeśli na jednym z październikowych spotkań frekwencja rozczaruje włodarzy klubu, “może to być duży problem dla wszystkich”. Ale czy to może dziwić, skoro w Czeczenii obowiązkowy jest również udział w organizowanych przez ludzi Kadyrowa marszach?

Gdy przypominam sobie te kolejne historie o uzbrojonych patrolach Ramzana, o jego stylu sprawowania władzy nad regionem, o tym, że piłka nożna jest po prostu jedną z jego licznych zabawek, służących do kozaczenia przed całym światem… Cóż, trochę łatwiej przełknąć, że mojego klubu nie stać na Szymańskiego, a Achmat może go bez trudu wyjąć z Ekstraklasy. Przynajmniej nie muszę czytać kłamliwych oświadczeń, że kibice SAMI chcieli zmiany nazwy klubu (sic!).

Reklama

Konrad Wrzesiński do Kajrata to zbliżony przykład do Szymańskiego. Nie powiem, mnie też imponują obrazki z ich centrum treningowego, to przecież małe miasteczko piłkarskie, których w Polsce jest może z pięć.

Liga kazachska… Cóż, niedługo trudniej będzie znaleźć w niej zespół, który jeszcze nas nie upokorzył, niż taki, który Polaków na jakimś etapie swojej historii ośmieszył. Toboł Kostanaj to stare dzieje, jeszcze Polonia Warszawa, Irtysz Pawłodar to alergen, na który reaguje Michał Probierz. Kajrat Ałmaty wprawdzie jeszcze nas nie sprał, ale za to w ostatnich 5 latach zagrał aż 26 spotkań w Lidze Europy, ani razu nie wykładając się już na pierwszej przeszkodzie. Tak, do fazy grupowej się nie doczłapał, ale buduje mozolnie ranking i chyba nikogo nie zdziwi ich ewentualny awans do tejże już w najbliższym sezonie. W tym roku przeszli Alkmaar, trzy lata temu zremisowali w dwumeczu 2:2 z Bordeaux, odpadli przez regułę goli wyjazdowych. Wyniki, po których w Polsce zapanowałaby powszechna radość z odgruzowywania rodzimej piłki.

A w Kazachstanie to jest klub numer dwa. Pierwszym jest oczywiście Astana, najbardziej symboliczna. Najmocniejsza, ale też w największym stopniu skłaniająca do refleksji – jakim kosztem? Nie ma szans, bym opisał to wszystko lepiej od Leszka Milewskiego (TUTAJ FANTASTYCZNY TEKST), ale w skrócie – samo miasto zostało zbudowane pośrodku niczego. Ot tak. Fanaberia, kaprys, chęć udowodnienia całemu światu, że dumny Kazachstan zbuduje sobie od zera metropolię. A dlaczego? A dlatego, że może.

Przy Achmacie zastanawiałem się, jak polski futbol zareagowałby na Vannę Kraków, ale tutaj? W miejscu, gdzie torpeduje się bezlitośnie nawet pomysł budowy lotniska w Baranowie – stworzenie Astany chyba by nie przeszło. Już to widzę – rząd decyduje, że w Baranowie od zera powstaje nowa, lepsza Warszawa, a dla świeżo upieczonych mieszkańców utopijnej miejscowości tworzy klub piłkarski FC Baranów, z którego w parę lat robi krajowego hegemona. Kurczę, no nie chciałbym takiej sytuacji, nawet jeśli dawałaby nadzieję, że będziemy w stanie realnie myśleć o kolejnych awansach do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Przecież to jest głęboki ukłon w stronę epoki, którą cała środkowa i wschodnia cześć Europy pożegnała z ogromną ulgą.

Prezydent Nazarbajew, bo to on jest głównym odpowiedzialnym za kazachską futbolową rewolucję, zbudował w azjatyckim stepie prawie solidną europejską piłkę, ale nie wiem czy dobrze poustawiał priorytety. Rozumiem, że dzięki jego prywatnemu wstawiennictwu jego wnuczek zagrał sobie 65 minut w całkiem solidnej europejskiej lidze (to chyba nie jest już nadużycie wobec ligi Kazachstanu, co?), ale nie jestem pewny, czy właśnie tego bym pragnął jako Kazach. Przecież wszystko napędza ropa i gaz. Jasne, fajnie czasem pofantazjować, że KGHM otwiera szerzej portfel i robi z Zagłębia drugi Zenit Sankt Petersburg, ale chyba wolę obecne status quo.

Osobna sprawa to wpływ tych potężnych inwestycji w Kajrat czy Astanę na jakość gry reprezentacji Kazachstanu. Tu dochodzimy do transferu Krzysztofa Piątka, który jasno pokazuje, że siła ligi nie ma praktycznie żadnego wpływu na potencjał reprezentacji. Też bałem się, że po Lewandowskim wrócimy do czasów napiętego oczekiwania na raporty z Nijmegen – czy Niedzielan zagrał? A może nawet strzelił? A komu, może samemu Ajaksowi?

No nie, raczej nie wrócimy. Liga może sobie biedować, liga może dziadzieć, ale sukcesy reprezentacji prawdopodobnie będą zależeć od jednostek, które bardzo szybko zawinęły plecak i ruszyły w wielki świat. Będzie zależeć od Zielińskich, od Milików, od Piątków, w dalszej kolejności – być może – od Walukiewiczów czy Drągowskich. Ba, prościej jest wysłać w świat kolejnego Piątka z Ekstraklasy, niż z ligi kazachskiej regularnie zasilanej Wrzesińskimi czy Tymoszczukami.

Im dłużej śledzę losy klubów, które rosną od kopciuszków do lokalnych potęg, tym mniej panicznie podchodzę do naszych porażek piłkarskich. Nie chcę generalizować, nie chcę skrzywdzić jakiejś Viktorii Pilzno czy innej Viitorul, ale gdzie spojrzeć – tam za sukcesami stoją mniejsze lub większe patologie poza światem piłkarskim. Gdzieś oligarcha z fortuną niewiadomego pochodzenia. Gdzieś oszalały polityk o wybujałych ambicjach i przerośniętym ego. Gdzieś rosyjska, saudyjska albo katarska firma, często z taką historią, po której poznaniu odechciewa się nie tylko piłki, ale sportu w ogóle.

Jasne, wolałbym, żeby ci Wrzesińscy, Szymańscy czy Piątkowie zostawali w Polsce, ale to nie jest przyczyna słabości polskiej ligi. To skutek rosnącej finansowej przewagi klubów, napędzanych siłami, których akurat w Polsce bym nie chciał. Reprezentacja sobie poradzi tak czy owak – po prostu zamiast 20-latków będą nam rozkupować 16-latków i dalej szkolić już we Francji czy we Włoszech. Kluby? Jeśli mam do wyboru świat Mamiciów, Nazarbajewów i Kadyrowów, to chyba wolę Mioduskich i Rutkowskich, nawet jeśli to oznacza Ligę Mistrzów wyłącznie w telewizji.

***

Jeszcze odrobina prywaty. W ŁKS-ie dzieje się ostatnio tak dobrze, że aż żałuję zakupu karnetu na cały sezon, bo teraz miałbym okazję kupić na samą rundę wiosenną. Jeśli chcecie jakiemuś dzieciakowi z Łodzi ufundować podobną frajdę, to ruszyła akcja “Zafunduj karnet młodemu ełkaesiakowi” dla najmłodszych, którzy nie zawsze są w stanie ogarnąć 90 złotych na zakup ulgowego karnetu. Szczegóły TUTAJ.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...