– Raz jest ślisko, raz grząsko, a raz prawie beton. Trzeba być kameleonem, żeby szybko się dostosować – mówi Michał Matyja, jeden z najlepszych na świecie zawodników snow volleyball. Tak, dobrze czytacie, siatkówki na śniegu, która z roku na rok staje się coraz popularniejsza. Zimowi siatkarze mają już swoje toury, mistrzostwa Europy, a FIVB już zapowiada organizację mistrzostw świata. Mało tego, trwa nawet walka, żeby była to dyscyplina olimpijska. Czy to szaleństwo może się udać?
Wszystko zaczęło się od filmiku. Nagranie przesłał mu kolega na stałe mieszkający w Austrii, który pracował tam jako trener plażówki. – Pokazał mi relację z jakiegoś wydarzenia i powiedział „patrz Michał, tak gra się w siatkówkę na śniegu, chcesz przyjechać?”. „No jak nie, jak tak”. Dwa tygodnie po telefonie od niego byłem już na miejscu i grałem pierwszy turniej – mówi w rozmowie z Weszło Michał Matyja wspominając swoje początki na śniegu w 2012 r.
Kiedy dotarł na miejsce, gigantyczne wrażenie zrobiły na nim już widoki, jakie towarzyszą meczom. W końcu za „stadion” robił tam lodowiec w Alpach. Pierwsze odczucie po wejściu na śnieżne boisku? O dziwo, prawie jak plażówka. Matyja czuł się tam więc jak ryba w wodzie, ale trudno żeby było inaczej, skoro już w 2005 r. był m.in. brązowym medalistą mistrzostw świata do lat 19 na piasku w parze z doskonale znanym Grzegorzem Fijałkiem. Było tylko o wiele zimniej niż na plaży. Szczególnie w stopy. I od razu pierwsza lekcja – potrzebne są korki zamiast adidasów. Stwierdził, że nie da rady zagrać w zwykłych butach sportowych, które zabrał, dlatego już na miejscu musiał pożyczyć piłkarskie, dzięki którym nie zabije się na boisku.
I nie dość, że się nie zabił, to jeszcze zakochał się w nowej dyscyplinie. Początkowo łączył grę na śniegu z siatkówką halową (reprezentował barwy m.in. Sobieskiego Żagań i Chrobrego Głogów) oraz normalną pracą jako handlowiec, ale w końcu trudno mu było wytrzymać tak intensywne życie na trzech frontach. Dlatego też w 2015 r. rozegrał swój ostatni mecz pod dachem i na dobre przerzucił się na śnieg. Na snow volleyball wydawał każde oszczędności, ale opłacało się, bo dziś uznawany jest za jedną z najważniejszych postaci tej odmiany siatkówki. W latach 2013 i 2014 r. wygrywając w parze z Karolem Szczepanikiem cykl Snow Volleyball Tour był nieoficjalnym mistrzem świata, otrzymując też tytuł „King of Snow”. Później – w 2016 i 2017 r. – był również najlepszy w CEV Snow Volleyball European Tour, bo wtedy swojego szyldu użyczyła zawodom już Europejska Konfederacja Siatkówki.
Chociaż dyscyplina stawała się coraz bardziej popularna w Europie, Matyja i tak musiał znosić docinki kumpli w Polsce. Bo jak to tak? Siatkówka? Na śniegu?
– Śmiechy zawsze były i są do teraz. Trenerzy też do tego źle podchodzą, bo są zafiksowani, że nawet w plażówkę nie można grać. Ich zdaniem przeszkadza to w graniu na hali, co oczywiście jest bzdurą, czego świetnym przykładem jest chociażby Daniel Pliński – mówi Michał. – Poziom także jest wysoki, to nie jest tak jak niektórzy myślą, że gra w to 20 osób na świecie. W stawce pojawiają się coraz lepsi zawodnicy znani także z piasku, dlatego naprawdę nie jest łatwo cokolwiek ugrać. Ale nawet jak jechaliśmy na pierwsze oficjalne mistrzostwa Europy, to wciąż nie trafiało to do świadomości ludzi związanych z naszą siatkówką. A to była impreza tak samo zorganizowana jak mistrzostwa Europy na plaży. Olewałem to jednak i robiłem swoje. Jestem pewien, że jeśli ktoś pojedzie na taką imprezę, to po powrocie powie „stary, to jest zajebiste”.
Biały puch lubi się zapadać
O tym, że odbijanie piłki na śniegu może być zajebiste, po raz pierwszy przekonali się Austriacy. Przyjmuje się, że to właśnie tam, w górskim Wagrain w 2008 r., wykluł się snow volley. Ktoś po prostu zauważył, że siatkówka na wysokościach może być ciekawą atrakcją towarzyszącą ośrodkom narciarskim. Że turyści mogą wziąć do ręki piwko, wyciągnąć się na leżaku i obejrzeć nietypowy mecz. Chwyciło na tyle, że już trzy lata później Austriacki Związek Piłki Siatkowej uznał śnieżne granie za pełnoprawną dyscyplinę. Niedługo później m.in. w Austrii, Szwajcarii i Włoszech ruszył cykl Snow Volleyball Tour, a w 2015 r. „tak” dla zimowej siatkówki powiedziały również władze CEV. To był przełom.
Początkowo zasady rozgrywania meczów na śniegu nie różniły się za bardzo od tych na piasku. Ten sam rozmiar boiska 16×8 m, ta sama wysokość siatki, ten sam obowiązek wygrania dwóch setów z tą różnicą, że partie trwały nie do 21 punktów, a do 11. Podczas zawodów międzynarodowych i krajowych najwyższej rangi warstwa nieubitego śniegu (podobnie jak w przypadku piasku) musi mieć co najmniej 40 cm głębokości. Tylko ubiór zawodników musi być z oczywistych względów inny. Na nogach buty o dobrej przyczepności, na tyłku krótkie spodenki, ale raczej założone na długie, termoaktywne spodnie. Zawodnicy mogą grać w rękawiczkach i nakryciach głowy.
– Ostatnio w Moskwie graliśmy przy minus 12, a ja w szczytowych momentach meczu biegałem bez rękawiczek i czapki. W trakcie grania adrenalina po prostu na tyle rozgrzewa organizm, że zimno zupełnie nie przeszkadza. Chociaż jak schodzi się z boiska, to czuć nieco zamrożone stopy. Gramy w korkach, a to nie jest obuwie, które jakoś wybitnie trzyma ciepło. Ale to tylko kwestia zmiany skarpet i po temacie – dodaje Michał Matyja. – Jakie są jeszcze różnice w porównaniu do siatkówki plażowej? Na pewno nieco inaczej wygląda samo poruszanie się po boisku. Na piasku, kiedy zawodnik dobrze stanie, może mieć kontakt z twardszym podłożem, dzięki czemu może lepiej ruszyć do piłki, odbić się do bloku. A na śniegu nie ma tak łatwo, bo raz jest ślisko, raz grząsko, a raz prawie beton. Trzeba być kameleonem, żeby się szybko dostosować.
Trzeba być też przygotowanym na wszystko, chociażby na to, że efektowna obrona może zakończyć się obiciem ciała. Ale kiedy jest cieplej, na przykład w końcówce sezonu, też tylko pozornie jest łatwiej. Dlaczego? Kiedy termometr wskazuje kilka stopni na plusie, siatkarze mogą się… zapaść w śniegu przy próbie wyskoku do piłki.
Władze światowej federacji (FIVB), które aktywnie zaangażowały się w promocję tego odłamu dyscypliny, uważają, że ma on wielki potencjał. Jak mówił niedawno stacji NBC dyrektor generalny związku Fabio Azevedo, snow volley może mieć łatwiejsze niż inne dyscypliny wejście do grona popularnych sportów zimowych. – Tutaj nie potrzeba takich inwestycji, jak budowa lodowiska czy toru saneczkarskiego, aby rozegrać mecz nie potrzeba nawet gór. Siatkówka może być jedynym sportem zimowym, gdzie wystarczy tylko przyjść i grać. Potrzebujesz do tego jedynie odpowiednich ubrań i korków – mówił.
Uderzamy na igrzyska
Chociaż snow volley trudno nazwać inaczej niż sportem niszowym, to jednak zarówno CEV jak i FIVB całkiem poważnie podchodzą do jego popularyzacji. Pokazuje to chociażby format zainaugurowanej w grudniu kolejnej edycji CEV Snow Volleyball European Tour. Co prawda wciąż nawet najlepsi zawodnicy nie zarabiają tam dużych pieniędzy, to jednak sam kalendarz przygotowany został z niezłym rozmachem patrząc na bardzo krótkie życie dyscypliny. Tegoroczny tour składa się bowiem z siedmiu turniejów w Rosji (Moskwa), Turcji (Erciyes), Gruzji (Bakuriani), Włoszech (Prato Nevoso i Kronplatz) oraz Austrii (Wagrain i St. Anton). W otwierających sezon zawodach w stolicy Rosji wystąpiło po szesnaście par męskich i żeńskich.
CEV wyłonił już także pierwszych w historii mistrzów Europy. Debiut imprezy miał miejsce w marcu ubiegłego roku w kolebce dyscypliny, a więc w Wagrain-Kleinarl i Flachau w Austrii. Wśród mężczyzn złote medale oraz 3 tys. euro nagrody zgarnęli Rosjanie Rusłan Daianov/Taras Myskiv, a wśród pań Litwinki Ieva Dumbauskaite/Monika Povilaityte. Michał Matyja grający z Piotrem Janiakiem zakończyli imprezę na dziewiątym miejscu. Decydujące mecze pokazywał Eurosport 2.
Swoje ambitne plany ma również FIVB. Pierwszym krokiem ma być organizacja World Touru składającego się początkowo z trzech turniejów rozgrywanych na trzech kontynentach (oprócz Europy mówi się też o Azji i Ameryce Północnej). Jeśli pomysł wypali, następnym celem będą mistrzostwa świata. Działacze FIVB chcą jednak iść jeszcze szerzej, dlatego chętnie widzieliby snow volleyball na igrzyskach olimpijskich. Zresztą przy okazji ubiegłorocznych igrzysk w Pjongczangu rozegrano nawet mecz pokazowy, który mógł przybliżyć dyscyplinę olimpijskiej rodzinie. I trzeba przyznać, że we wspólnym wydarzeniu CEV i FIVB pod nazwą „Snow Volleyball Night” nie brał udział byle kto. Podczas pokazu zagrali m.in. mistrzowie olimpijscy z hali Giba i Vładimir Grbić, a także z plaży – Emanuel Rego.
Nie ma oczywiście szans, żeby snow volley znalazł się rozkładzie jazdy już najbliższych igrzysk w Pekinie w 2022 r., ale lata 2026 lub 2030 są ponoć całkiem realne. Szef FIVB Ary Graca zapowiedział, że będzie przekonywał członków Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, żeby siatka na śniegu jak najszybciej znalazła się w programie igrzysk. Decydujący głos będzie należał bowiem oczywiście do odpowiednich komisji MKOl-u.
Mówi się jednak, że szanse na wciągnięcie tej odmiany siatkówki na olimpijską listę są spore. Zwolennicy tego pomysłu powołują się na przykład siatki plażowej, która wchodziła na letnie igrzyska z krzywą miną wielu kibiców i ekspertów, ale później okazało się, że był to marketingowy strzał w dziesiątkę. Dlatego w akcję włączenia dyscypliny na zimowe igrzyska angażuje się także wielu słynnych zawodników. W grudniu do Moskwy pofatygował się nawet amerykański mistrz olimpijski Lloy Ball. Wszystko po to, żeby na własne oczy zobaczyć, „z czym to się je”. – Gram w siatkówkę przez całe życie. Byłoby wspaniale pomóc wprowadzić na igrzyska kolejną odmianę naszej dyscypliny – mówił po powrocie do kraju słynny rozgrywający.
– Miałem okazję rozmawiać z nim podczas turnieju w Rosji. Powiedział, że widzi w tym ogromny potencjał i jeśli ludzie w federacji to zmarnują, to on tego nie zrozumie. Przyjechał do Moskwy po to, żeby przenieść to do Stanów – mówi Matyja i dodaje: – Ludzie z CEV i FIVB wprowadzą snow volley na igrzyska. Jestem tego pewien na sto procent i nie dlatego, że jestem zafiksowany na punkcie tej odmiany siatkówki. Taką nadzieję dają po prostu liczne rozmowy, jakie były już prowadzone na najwyższych poziomach.
Działacze wzięli się mocno za promocję zimowej siatkówki, ale ostatnio… równie mocno podpadli zawodnikom. Poszło o kontrowersyjny pakiet zmian zasad gry, które – na razie rzekomo testowo – mają obowiązywać do 2020 r. O ile wydłużenie setów do 15 „oczek” było jeszcze do przełknięcia, to już na drugą najważniejszą zmianę siatkarze mieli prawo się wnerwić. Panowie z FIVB i CEV uznali bowiem, że zespół snow volley zamiast dwóch graczy, będzie od teraz liczył trzech (plus czwarty rezerwowy). Taki układ po pierwsze wymusił zmianę w systemie gry, a po drugie sprawił, że koszty związane z udziałem zespołów w turniejach znacząco wzrosły. Zdaniem niektórych graczy, takie uatrakcyjnianie na siłę dyscypliny może ją powoli zabić.
W oczekiwaniu na świętego Mikołaja
Dobra, tyle świat, a jak wygląda sytuacja zimowej siatkówki w naszym nadwiślańskim kraju? Pierwsze oficjalne zawody snow volley odbyły się u nas w 2015 r. w ośrodku Czarny Groń w Rzykach za sprawą firmy BDB Event. Od 2017 r. turnieje te zyskały z kolei rangę Pucharu Polski i honorowy patronat Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Dzięki temu w ubiegłym roku możliwe było zorganizowanie pierwszych mistrzostw Polski na śniegu, które zostały rozegrane w Kotelnicy w Białce Tatrzańskiej. Nasz kraj dołączył tym samym do grona siedemnastu państw organizujących mistrzostwa kraju w „śniegówce”.
Były to jednak w znacznej mierze prywatne inicjatywy, dlatego warto postawić pytanie, czy doczekamy się zawodów organizowanych już przez PZPS? Jak usłyszeliśmy od Rafała Pośpiecha, przewodniczącego wydziału siatkówki plażowej, na razie takich planów nie ma. Siatkarska centrala póki co obserwuje, w jakim kierunku rozwinie się dyscyplina. Zdaniem Pośpiecha, znacznie łatwiej można byłoby to rozkręcić dopiero wtedy, gdyby była to dyscyplina olimpijska. Wówczas istniałaby też szansa namówienia do współpracy Ministerstwo Sportu i Turystyki.
W Polsce mamy więc grupę prywatnych zapaleńców chcących rozwijać snow volley, gorzej ze sponsorami, którzy chcieliby wykładać na to pieniądze. Już od kilku lat boleśnie przekonuje się o tym… Michał Matyja, a więcej jedna z gwiazd tego sportu. Jak widać, nawet tytuły mistrza świata i Europy nie przyciągają wielu partnerów do tej niszowej dyscypliny. Dziura w budżecie w pewnym momencie była już tak duża, że Matyja w 2017 r. ogłosił nawet zakończenie kariery za pośrednictwem mediów społecznościowych. Nie chciał już więcej dokładać do pasji i powiedział „dość”. Odbiło się to na tyle szerokim echem w zimowym środowisku siatkarskim, że pisała o tym nawet oficjalna witryna FIVB. Na szczęście okazało się, że do zawodnika zgłosiła się jedna z firm i mógł on kontynuować starty.
Tyle tylko, że w tym sezonie historia się powtarza. Matyja wystartował jeszcze w pierwszych zawodach cyklu CEV Snow Volleyball European Tour, ale kolejne stoją pod wielkim znakiem zapytania. – Na razie nie zapowiada się, żebym kontynuował ten sezon. Przykre, ale prawdziwe. W Moskwie mieliśmy szczęście, bo organizatorzy pokryli 90 proc. kosztów. Tak naprawdę została nam do opłacenia jedynie wiza i własne wydatki na miejscu, dzięki czemu jako cała drużyna zamknęliśmy się w kwocie 4 tys. zł. Ale Moskwa była wyjątkiem, bo na większości imprez całe koszty są po naszej stronie. To nie jest tani sport jeśli chce się jeździć na każde zawody. Można się złapać za głowę, jakim kosztem czasami się to odbywa, dlatego nie każdy to wytrzymuje. Do tego potrzeba bardzo dużo determinacji, bardzo dużo wolnego czasu i bardzo dużo pieniędzy – mówi siatkarz podkreślając jednak, że na pewno nie zrezygnuje za to z przyszłorocznych mistrzostw Europy. Tam chce być obowiązkowo.
– Ten sezon trzeba będzie chyba odpuścić, no chyba, że w końcu pojawi się święty Mikołaj i nas wspomoże – kończy.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl, CEV, FIVB