O Gruzji, w której ludzie wznosili za niego toasty. O trudnej historii swojego kraju i pozytywnym podejściu do życia. O ojcu, który sprzeciwiał się jego grze w piłkę. O straconych latach w Genku, w którym w tym samym czasie pięknie rozwijały się kariery Baileya i Milinkovicia-Savicia. O spontanie, przez który w ostatniej chwili olał duński klub i podpisał kontrakt z Arką. O jedzeniu w McDonald’s, duszeniu piłkarza Pogoni i porównaniach do Novikovasa.
Uff… Zapraszamy na długą i barwną z Luką Zarandią z Arki Gdynia.
Gaumardżos!
Gaumardżos.
Możesz wyjaśnić, co to znaczy?
Wiele rzeczy, wy nie macie takiego słowa w języku polskim. Cześć. Na zdrowie! Zwyciężaj!
To słowo, które przewija się w słynnych gruzińskich toastach. Wznosi się je za Lukę Zarandię?
Kiedyś się wznosiło. Nie wiem, czy teraz również, ale jak pojadę do domu na święta, to na pewno sprawdzę! Mam nadzieję, że tak. Gdy Gruzini piją wino, zawsze piją za coś. Za co konkretnie? To zależy od tamady. Nie wiem, jak nazwać go po polsku, więc powiedzmy, że to po prostu szef biesiady. Oni ubierają to wszystko w ładne słowa. Czasami piją wino z rogu i nie mogą nic zostawić. A największy podobno pomieści siedem litrów!
To piękna tradycja, którą uwielbiam. Pijesz za matkę, za miłość, za ojczyznę, za przyjaciół. Za wszystko, co ma znaczenie. Za pomyślność dla piłkarzy i drużyn również.
Jak Gruzin czuje się w Polsce?
Jestem człowiekiem, który wszędzie potrafi się odnaleźć. Tutaj było z tym o tyle łatwiej, że miałem świetny czas, przez co czułem, iż ludzie, którzy chodzą na stadiony, bardzo mnie szanują i kochają. Powiem ci, że Gdynię zawsze będę traktował jak swój drugi dom. Nawet jeśli wyjadę tysiące kilometrów dalej, to zostawię tu kawałek serca, bo wszyscy są dla mnie bardzo dobrzy.
Wcześniej przez dwa lata mieszkałem w Belgii i było inaczej, trochę trudniej. Miałem tylko 18 lat i pierwszy raz wyjechałem z kraju, a tam ludzie są chłodni, zachowują bezpieczny dystans. Może gdybym grał i pokazał się im z dobrej strony, byłoby łatwiej. Kto wie… Ale bardzo dużo zależy od nacji. Polacy są bardziej otwarci i gościnni.
Bardziej niż Gruzini czy to nie jest możliwe?
Nasza gościnność jest znana na całym świecie. To cecha narodowa. Gdy ktoś po powrocie z Gruzji staje na wadze, jest pięć kilo cięższy. Minimum!
Czyli to prawda, że do Gruzji można jechać bez planów, bo i tak zostaniesz ugoszczony.
Tak jest, oczywiście. Ostatnio w Tbilisi na starym mieście spotkałem mnóstwo Polaków. Siedziałem w kawiarni, piłem herbatę i najpierw słuchałem tego, co mówili, a później zapłaciłem za nich rachunek, bo bardzo podobało mi się to, że przyczyniają się do rozwoju turystyki w Gruzji. Szczególnie gościnna jest Kachetia, gdzie robi się wino. Mieszkają tam najbardziej pozytywni ludzie na świecie. Nawet jeśli sami mają niewiele, zaproszą cię do chaty, podadzą szaszłyki oraz wino i będziesz mógł zostać, ile chcesz. W Tbilisi jest podobnie, ale Kachetia to inny poziom.
Jest z tym pewna sprzeczność i coś, co trudno wytłumaczyć. Jako naród zdecydowanie za dobrze znacie pojęcia wojny i przemocy, a mimo to jesteście bardzo pozytywni.
Zawsze mieliśmy problemy, bo inne państwa chciały nam coś zabrać. Wiesz, z czego to wynika? Ja myślę, że właśnie z tego, iż jesteśmy tak dobrym krajem. Złych rzeczy nikt nie chciałby wziąć do siebie. Dziś 20% gruzińskiej ziemi jest okupowane przez Rosję. To dla nas bardzo ciężkie, ale wierzę, że wszystko w końcu wraca na swoje miejsce. I że za byciem dobrym spotyka ludzi nagroda, a za złym – kara.
Ciebie, jako mieszkańca Tbilisi, wojna w większym stopniu nie dotknęła.
Miałem 12 lat. Rosjanie byli w Gori, zbombardowano także bazę wojskową niedaleko Tbilisi. Nas cały czas informowano, że jesteśmy bezpieczni. Że Rosjanie przyszli, wzięli to, co chcieli i za chwilę pójdą. Trochę paniki jednak było, bo mówimy przecież o potężnym państwie, któremu trudno się przeciwstawić.
Ja sam się bałem. I nie rozumiem mówienia, że wojna kogoś nie dotknęła. Nie wszyscy w pełni doświadczyli jej grozy – to prawda. Jednak gdy niedaleko zabijają twoich rodaków – zarówno tych, którzy walczą, jak i tych niewinnych – to również masz prawo czuć się dotknięty. To nie tak, że Tbilisi nie przeżyło wojny. Cała Gruzja zawsze będzie o niej pamiętać.
Za Rosją – delikatnie rzecz ujmując – nie przepadasz?
Jak mógłbym? Nie w obliczu tego, o czym powiedziałem. Mamy bardzo złe relacje. Rosjanie nikogo nie słuchają. Nie potrzebują Europy i Stanów Zjednoczonych, bo myślą, że sami stanowią imperium, że są najlepsi i mogą patrzeć na wszystkich z góry. Wielu ludzi w tym kraju mentalnie pozostało w epoce ZSRR. Głównie poza Moskwą i Sankt Petersburgiem – w tych miejscach, w których mieszkańcy są bardziej podatni na przekaz płynący z mediów państwowych.
Załóżmy, że dostajesz ofertę z rosyjskiego klubu.
Praca to co innego, nie o nią tu chodzi. Ale powiem tak – gdybym miał ofertę i z Rosji, i innego państwa w Europie, to nie wróciłbym na Wschód. Nawet gdybym dostał tam o połowę wyższy kontrakt.
Dobrzy piłkarze wywodzą się z biedy? Pytam, bo tak mawiał twój rodak, również pochodzący z Tbilisi, Lado Dwaliszwili.
Lado miał o tyle trudniej, że jest ode mnie 10 lat starszy i zaczynał w latach 90., gdy po wojnie domowej w Gruzji żyło się ciężko. To był takie czasy, że nawet w Tbilisi czasami brakowało wszystkiego. Ja miałem trochę łatwiej, choć tak jak on wychowywałem się grając przez cały dzień w piłkę na ulicy. Nie było nowoczesnych technologii, więc ludzie spędzali ze sobą więcej czasu. To dużo mnie nauczyło.
Zgadzam się, że piłka jest dla biednych. Dzięki niej mogą się wyrwać. Mnóstwo jest historii piłkarzy, których na początku nie było stać nawet na buty. Takie warunki hartują charakter.
Jaka rolę w twojej karierze odegrał ojciec?
Dziś wydaje mi się, że w 90% to właśnie jemu zawdzięczam to, że jestem tu, gdzie jestem. Woził mnie na wszystkie treningi, poświęcał się dla mnie i był ogromnym wsparciem. Cieszę się, że to wszystko przemyślał, bo kiedyś bardzo nie chciał, żebym ganiał za piłką. Gdy grałem na ulicy, wolał, żebym robił coś innego. Chodziłem na gimnastykę, bo moja mama była mistrzynią i jedną z najlepszych zawodniczek w kadrze ZSRR, ale nie podobało mi się to, tak samo jak tenis, na którym później wylądowałem. Wszyscy mówili tacie, że mam talent, więc powinienem trenować piłkę, ale on był nieugięty. W końcu pomogła mi ciocia, siostra taty, która powiedziała, że skoro on nie chce tego robić, to ona będzie wozić mnie na treningi. Dopiero po pewnym czasie trenerzy przekonali mojego ojca, że powinien się mocniej zaangażować, bo mogę zostać zawodowcem.
Skoro rodzina się dla ciebie poświęcała, to pewnie presja rosła. Musiałeś zrobić wszystko, by zostać piłkarzem.
Powiem ci tak szczerze, jak tylko się da – piłka nigdy nie wywoływała u mnie stresu. Zawsze cieszę się grą, po prostu inaczej nie potrafię! Gdy kiedykolwiek poczuję, że zacząłem traktować piłkę jak pracę, to następnego dnia skończę karierę.
Z Gruzji do KRC Genk wyjeżdżałeś jako jeden z największych talentów od lat. Twój klub nigdy nie sprzedał piłkarza za więcej pieniędzy [800 tysięcy euro], a w całej historii ligi było ledwie kilka wyższych transferów.
Tym trudniej było wrócić jako człowiek, który nic nie osiągnął. Z podkulonym ogonem.
Czułeś to rozczarowanie? U nas to już w zasadzie normalka, że ktoś kompletnie nie sprawdza się w lepszej lidze, po czym zalicza miękkie lądowanie w ekstraklasie.
Mój problem polegał na tym, że nie byłem na to gotowy mentalnie. Duży klub, duże pieniądze, pierwszy samochód… Miałem 18 lat i po prostu tego nie udźwignąłem. W pewnym momencie odpuściłem i straciłem dwa lata. Dlatego tym bardziej się cieszę, że szybko dostałem szansę, żeby wyjechać z Gruzji jeszcze raz i wróciłem na właściwą ścieżkę. Cały czas pamiętam o błędach, które popełniłem, ale już ich nie powtarzam.
Jakie to błędy?
Tu nie chodzi o imprezy i tak dalej. Ja po prostu się… nie starałem. Gdy nie dostawałem szansy, myślałem sobie: „okej, jeśli nie dzisiaj, to dadzą mi ją jutro, za trzy tygodnie lub dwa miesiące. Kiedyś muszą!”. Myślałem, że mam taki talent, iż reszta przyjdzie sama. Wydawało mi się, że wszystko wiem najlepiej i nikogo nie słuchałem.
Przeliczyłem się. W Genku chcieli, żebym dał z siebie więcej, a gdy tego nie dostali, musiałem odejść.
Tak po prostu?
Miałem bardzo zły kontakt z trenerem. Nawet nie można powiedzieć, że rozmawialiśmy. W pewnym momencie nie potrafiliśmy się ze sobą przywitać.
Mówisz o Aleksie McLeishu? To bardzo znana postać, pracował między innymi w Premier League.
Nie, nie, z nim miałem świetny kontakt! Zawsze zapraszał mnie na rozmowy i mówił, że nie gram, bo to, to i to. Dobry trener i jeszcze lepszy człowiek. Gdy pierwszy raz zobaczyłem go w szatni, pomyślałem sobie, że to taki typowy Szkot, który będzie dawał nam wycisk, a jeśli chodzi o grę, to tylko „kick and rush” z milionem wrzutek i dwoma milionami wślizgów. Później wyszliśmy na trening i wcale to tak nie wyglądało. Zdarzało się, że w tygodniu mieliśmy dwa dni wolnego. Atmosfera w drużynie była wtedy świetna.
Wszystko popsuło się później, gdy trenerem został Peter Maes. Ostatnio trenował Lokeren, byli na ostatnim miejscu, więc został zwolniony. I bardzo dobrze! Żyliśmy jak pies z kotem. Zawsze traktował mnie źle, a ja kilka razy ja też na niego nakrzyczałem. Z czasem traktowaliśmy się jak powietrze. Może to i dobry trener, ale to tylko sport, więc przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem. A on z szacunkiem potrafił podchodzić tylko do najlepszych piłkarzy. Chciałbym kiedyś wrócić na wysoki poziom europejski również po to, żeby mu pomachać i powiedzieć: „cześć Peter, tu jestem, a co słychać u ciebie?”.
Do drużyny wchodziłeś razem z Sergejem Milinkoviciem-Saviciem, który dziś wart jest fortunę.
Mieliśmy z nim bardzo dobry kontakt – ja i Okriaszwili, który dziś gra w Krasnodarze. Z Serbami i Gruzinami jest trochę jak z Gruzinami i Polakami – po prostu się lubimy, mamy podobne charaktery, bo jesteśmy wojownikami. Do tego był jeszcze Aleksandar Cavrić i Turek Enes Unal, który był wypożyczony z Manchesteru City. Trzymaliśmy się razem.
Chciałem cię zapytać o to, czy czułeś się wtedy gorszy, bo wielu twoich kolegów dziś gra w świetnych klubach w najlepszych ligach.
Leon Bailey w Bayerze Leverkusen, Sergej Milinković-Savić w Lazio, Wilfred Ndidi w Leicester City. Prawie wszyscy oprócz mnie!
Genk znany jest z tego, że wyszukuje talenty, sprowadza je do siebie, szlifuje i sprzedaje za miliony. To nie tylko ci, których wymieniłem, ale też de Bruyne, Courtois, Benteke, Carrasco, Koulibaly i wielu innych. Jeśli nie masz takiego potencjału, to po prostu tam nie trafisz. Mam takie poczucie, że gdybym wszystko zrobił tak, jak należało, to mógłbym grać na takim samym poziomie jak Sergej, Leon i reszta. Mówię szczerze.
Czyli wtedy niewiele brakowało ci do Milinkovicia-Savicia?
(Luka tylko się uśmiecha).
Musisz czuć więc ogromny niedosyt.
Nie. Gdybym się tym zamartwiał, to nie byłbym sobą. Ja już nie myślę o tym. Popełniłem błędy, które już się nie powtórzą. Mam dopiero 22 lata i gram w Europie, więc może trochę później, ale jeszcze mogę trafić do największych klubów i spotkać się z Sergejem czy resztą. Nic straconego!
Tak na marginesie – teraz takim talentem do oszlifowania przez Genk jest nasz Jakub Piotrowski. Dajesz mu duże szanse na zrobienie kariery?
Wiem, bo dzwonili do mnie ludzie z jego otoczenia i pytali o klub. Powiedziałem, że pod względem organizacyjnym wszystko jest na bardzo dobrym poziomie. Ale powiedziałem też, że na razie będzie miał bardzo ciężko, jeśli chodzi o grę. Alejandro Pozuelo, Rusłan Malinowski i Sander Berge, który ma dopiero 20 lat, tworzą świetny środek pola. Ten pierwszy to chyba najlepiej wyszkolony technicznie piłkarz, którego spotkałem w całej karierze! Piotrowski musi być cierpliwy i ciągle się rozwijać.
Oferta z Polski dla gracza z gruzińskiej ekstraklasy to w tej chwili bardzo atrakcyjna opcja?
Żadna z waszych drużyn już drugi rok nie gra w pucharach, ale my też tam nikogo nie mamy. A porównaj sobie, ilu zawodników wyjeżdża z Polski do zachodnich klubów, a ilu w Gruzji. Tu już jest bardzo duża różnica. Nie chcę nikogo urazić, bo w Gruzji gra wielu moich przyjaciół, ale poziom naszej ligi jest jednak dużo niższy niż w Polsce.
Czyli po zniesieniu limitu obcokrajowców spoza UE będziesz mógł polecić kilka nazwisk.
Wielu piłkarzy z Gruzji się w Polsce sprawdziło, więc dlaczego nie? To oczywiście zależy też indywidualnie od każdego zawodnika. Popatrz na Arweladze z Korony. Ma w sobie coś i z wujka, i z taty, który również był znanym piłkarzem, jest dobry technicznie, ale potrzebuje trochę czasu, żeby się wzmocnić. On jest ledwie 20-latkiem, a w polskiej lidze wymagania fizyczne są dużo wyższe niż u nas.
Ty jednak do polskiej ligi trafiłeś przez Danię. Dlaczego w ostatniej chwili zrezygnowałeś tam z kontraktu i przyjechałeś do Polski?
Pełen spontan. Naprawdę!
Ale przecież pojechałeś tam już tylko po to, żeby podpisać papiery.
Powiedziałem, że nie chcę i tyle. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
Nie chodziło o pieniądze?
Nie. Myślisz, że w Danii daliby mi mniej niż w Arce? Raczej więcej, ale w ogóle mi o to nie chodziło. Na miejscu poczułem, że to nie to! Gdy ustalano detale w kontrakcie, poszedłem do samochodu, a gdy skończyli, powiedziałem, że nie chcę tam zostać.
– Skąd jeszcze mieliśmy ofertę?
– Z Polski.
– Czuję, że lepiej będzie tam pojechać.
Tak w ciemno?
W zasadzie tak. Wiedziałem trochę od znajomych, którzy u was grali i oglądałem filmiki z fanatykami. Tak wyszło. Polecieliśmy do Berlina i stamtąd samochodem przyjechaliśmy do Gdyni. Od razu spodobał mi się stadion i dwie godziny później podpisaliśmy kontrakt.
Często w życiu podejmujesz tak spontaniczne decyzje?
Kilka razy się zdarzyło, ale z tej jestem szczególnie zadowolony. Zobacz, wielu piłkarzy przez dwadzieścia lat nie może niczego wygrać, a ja mam już trzy trofea. To dla mnie ogromna rzecz, o której zawsze będę pamiętać.
Ty najlepiej czujesz się w tych meczach o dużą stawkę, prawda?
Ja po prostu zawsze cieszę się grą! Na każdy mecz wychodzę z czystą głową. Mówię sobie tylko: „idź, baw się i pomóż drużynie”. Czasami nie wychodzi, co się zdarza nawet największym piłkarzom, ale na następne spotkanie wychodzę z takim samym założeniem.
Gdyby zabrać ci drybling i szybkość, nie byłoby piłkarza?
Byłby, ale taki zwykły, bez czegoś ekstra. To moje największe atuty, dzięki nim ludzie lubią mnie oglądać. A ja czerpię od nich tę pozytywną energię i dalej się nakręcam.
A nie obawiasz się trochę, że w końcu upoluje cię przez to jakiś rzeźnik?
Wybraliśmy taki sport dla mężczyzn, w którym czasem kopią cię po nogach. Jeśli nie jesteś na to gotowy, to powinieneś zapisać się na balet i tańczyć.
Jaka będzie twoja przyszłość? Na razie wiemy tyle, że do Lechii nie poszedłbyś nawet za pięć milionów.
Niezależnie od ceny. W Arce jestem jednym z ulubionych piłkarzy, ludzie szanują i kochają mnie jako zawodnika i człowieka, co zawsze próbowałem na meczach odwzajemnić. Gdybym poszedł do Lechii, to… No nie wiem, bo nie rozumiem, jak można by coś takiego zrobić! Może ktoś ma to w głowie poukładane tak, że najważniejsze są pieniądze i stwierdzi, że gadam głupoty, ale ja naprawdę nie poszedłbym do Lechii nawet, gdyby był to jedyny klub, który chciałby mnie zatrudnić. Szanuję tę drużynę, poważam wielu jej piłkarzy i myślę, że w drugą stronę działa to tak samo – oni też nie przeszliby do Arki.
Okej, a inne polskie kluby wchodzą w grę? Modnym tematem jest ostatnio Legia, na przykład piłkarze Jagiellonii spierają się publicznie o ewentualny transfer do stolicy.
Zależy od tego, jakie masz opcje. Legia jest dużym klubem i pewnie prawie wszyscy piłkarze w Polsce chcieliby w niej grać. Ale gdy możesz wyjechać, to sprawa się komplikuje. Ja wiem, że nigdy nie zagram dla Lechii, a o reszcie nie ma co gadać.
Są w Gdyni jakieś dobre gruzińskie restauracje?
Chyba nie ma. Na pewno jedna jest w Sopocie. Znam jej właściciela i kilka razy tam byłem.
Szkoda, ale ty i tak chyba wolisz McDonald’s!
(Luka przystawia sobie palec do ust).
Dominik Midak opowiadał, że czasami podpuszcza cię prezes klubu i mówi, że znowu ktoś cię tam widział.
No, czasami sobie z tego żartują. Ale nie tylko ze mnie, generalnie mają poczucie humoru. Uważam, że raz w miesiącu można tam zjeść i nic złego się nie stanie.
Ale był taki moment, że miałeś kilka kilo za dużo i było to wyraźnie widać.
Byłem wtedy po kontuzji, ale cały czas staram się trzymać odpowiednią wagę i mieścić się w limitach.
Jakąś karę na pewno jednak dostałeś.
Możliwe, że była. Gdy masz kontuzję, musisz pracować nad sobą jeszcze więcej niż zazwyczaj, ale zdarza się, że to się nie udaje. To nie jest profesjonalne, więc pracujemy nad tym w klubie. Już się poprawiłem.
Skoro już jesteśmy przy twoich wpadkach – duszenia w naszej lidze nie widzieliśmy dość dawno.
Zawodnik Pogoni leżał na ziemi. My wybiliśmy piłkę, a oni szybko rzucili aut i nie uszanowali zasady fair-play. No dość, że zrobili źle, to jeszcze później ten zawodnik był agresywny i wystartował do jednego z moich kolegów, chyba do „Nalepki”. Byłem najbliżej, więc przybiegłem i go złapałem. Tak wyszło. Nie powinienem tak się zachowywać, bo dałem bardzo zły przykład dzieciakom, które chodzą na stadion. Musisz być dla nich wzorem i zachować chłodną głowę, choć czasami się nie udaje.
Wcześniej to ci się zdarzało?
Raz, w spotkaniu kadry U-19. Graliśmy z Portugalią bardzo dobry mecz, ale sędzia wszystko gwizdał przeciwko nam: karnego, czerwoną kartkę, każdą stykową sytuację. W samej końcówce nie wytrzymałem, załapałem piłkę w ręce i uderzyłem w niego. Dostałem czerwoną kartkę, a później UEFA zawiesiła mnie na pięć czy siedem spotkań. Starałem się już nie robić takich głupot i do tej sytuacji, o której mówisz, się udawało.
Jesteś zadowolony z tego, jak grałeś jesienią? Jeszcze przed startem rozgrywek mówiło się, że to może być twój sezon.
Ostatnie mecze mi nie wychodziły, ale uważam, że ogólnie było nieźle. Jest trochę tak, że liga trwa długo, do tego dochodzi trudniejsza pogoda i niełatwo cały czas utrzymać formę. Nie zrozum mnie źle – nie mówię, że mi nie wychodziło, bo było za zimno. Po prostu sam nie wiem, z czego to wynikało.
Wydaje się, że masz możliwości, by grać na poziomie Haraslina czy Novikovasa.
(Luka kręci głową).
Powiedziałem coś nie tak?
Nie chcę grać na poziomie Novikovasa.
Nie uważasz, że prezentuje najwyższy w ekstraklasie?
Rozumiem, o co ci chodzi, ale nie lubię takich porównań. I nie pokazałem jeszcze wszystkiego! Jestem dużo młodszy i może za chwilę Novikovas będzie chciał grać na poziomie Luki Zarandii, a nie odwrotnie.
Ale zgodzisz się, że na razie jest od ciebie lepszy?
To ludzie muszą rozstrzygnąć.
Czyli się nie zgadzasz.
Nie wiem, zostawiam to wam. Niektórzy powiedzą, że lepszy jest Haraslin, inni, że Novikovas, a może są tacy, którzy uznają, że Zarandia. Wszystko zależy od tego, jakich piłkarzy lubisz. Novikovas ma lepiej ułożoną nogę niż ja, ale myślę, że ja mam lepszy drybling na szybkości i więcej udanych zwodów. Każdy ma swoje atuty.
A Gruzini w końcu doczekają się gwiazd pokroju tych sprzed kilkunastu lat?
Tak, jest Czakwetadze i paru innych zawodników. Mieliśmy kryzys, to normalne. W Polsce po zakończeniu kariery przez Lewandowskiego i paru innych może to wyglądać podobnie, a Gruzinów jest tylko cztery miliony. Uważam jednak, że niedługo moi rodacy będą grać w topowych ligach.
Tak jak miał grać Zarandia. I jeszcze będzie?
Oczywiście, że tak.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. newspix.pl