Swojego pierwszego klubu szukał po kościołach. Dziś Bóg ma ważne miejsce na jego lewej ręce wśród tatuaży o rodzinie i religii. Za tatuaże dostało mu się od niektórych kibiców, zresztą śmiano się, że w szatni Pogoni jest małpą od robienia atmosfery. Ale w tym roku stał się ważnym piłkarzem Pogoni, został młodzieżowcem miesiąca, a Kosta Runjaic ufa mu coraz bardziej.
Z Sebastianem Kowalczykiem porozmawialiśmy o trudnym szczecińskim Śródmieściu, berku yamakasi, byciem królem podwórka za dwa złote, problemach ze wzrostem, dobijaniu się do kadr młodzieżowych i wierze w Boga.
***
Dostałeś kiedyś w ryj na podwórku?
– Dostałem. Ale to było takie, wiesz, nic poważnego, takie przepychanki dzieciaków. Tak, żeby mnie musieli składać u chirurga, to nie. Zębami też na chodnik nie plułem
Wychowywałeś się na szczecińskim Śródmieściu, które nie ma dobrej renomy. Na „mapie zła” Szczecina zawsze było w czołówce przestępczości. Na swoim podwórku czułeś się bezpiecznie?
– Czasy się zmieniły, ale faktycznie to była ponura dzielnica. Gdy było jasno, to dzieciaków było mnóstwo, ale po zmroku kręciło się trochę podejrzanych osób. Do tego alkohol. Gdybym nie był stamtąd, to na skróty przez te podwórka bym nie chodził. Kiedyś wracałem ze szkoły, byłem już blisko mieszkania i nagle ktoś mnie szarpnął i chciał uderzyć. Pewnie dostałbym w twarz albo stracił portfel, ale okazało się, że to znajomy. Przeprosił, „siema, siema”, „nie błąkaj się tu wieczorami”, „myślałem, że to ktoś obcy” i poszedłem do mieszkania. Dawid Kort pewnie opowiedziałbym ci o Środmieściu to samo, bo mieszkaliśmy blisko siebie. Tak jest… No, właściwie było. Ja też dorosłem i wiem o której i gdzie można iść. Gdy widzę, że ktoś się szarpie, albo siedzi z piwem i słychać jego krzyki z daleka, to po prostu mijam to szerokim łukiem. Przygód nie potrzebuję. Zresztą dzisiaj głównie jeżdżę autem, więc po prostu wjeżdżam do siebie i nawet za bardzo się nie rozglądam. Zrobili u nas bramę automatyczną, bo wcześniej była taka przelotówka. Kręciło się kilku złodziei, wyrywali telefony czy portfele i przebiegali przez tę bramę na inną ulicę. Wydaje mi się, że ten rejon też się trochę uspokoił, bo mam młodszego brata i on taki przygód, jak ja wcześniej, nie ma.
Życie na takim podwórku jest ciekawsze? Nie masz warunków cieplarnianych, za to masz o co walczyć i z czego się wyrwać.
Cieszę się, że akurat tutaj się wychowałem. Nie ma też co przesadzać, że to były najgorsze slumsy i toczyłem pojedynki na pięści o chleb. Bez przesady. Podwórko jakich tysiące w Polsce – dzieciaki się bawiły, starsi siedzieli na ławkach, emerytki patrzyły przez okna. A zabaw mieliśmy mnóstwo. Berek, chowanego, berek yamakasi…
Co?
Taki berek, że nie możesz dotknąć ziemi. Przeskakiwaliśmy z ławki na trzepak, z trzepaka na drzewo, z drzewa na garaż. To pomogło mi w pewnym stopniu w budowaniu sprytu, zwinności, stabilizacji całego ciała. Na trzepaku robiliśmy salta. Na pierwszym planie była piłka. Na każdej ścianie była namalowana bramka. Albo otwierałeś drzwi od klatki i one robiły za bramkę. Najczęściej grało na betonie, chociaż na Orliki też się załapałem, bo miałem wtedy z 13 lat. Mogłem siedzieć całe popołudnie na podwórku. Mieszkałem na parterze, więc pukałem w okno po picie i wracałem. Albo dostawałem dwa złote i byłem królem życia. Nie chciałbym takiego dzieciństwa, w którym wracałbym ze szkoły, siadał przed Playstation, później rodzice wieźliby mnie na basen czy tenis.
Wieszałeś na szyi smycz z kluczami?
Ja akurat nie, bo mama zawsze była w domu. Chociaż czasami się zdarzało, ale wieszałem na trzepaku, bo przecież te klucze przeszkadzały w grze. Wiadomo, minusy takiego podwórka były, ale cieszę się, że wychowałem się w takim miejscu. Wiesz co mnie smuci? Że jak przejeżdżam obok orlików albo boisk, to stoją puste. Każdy wychowuje dziecko po swojemu, ale nie kupuję tego sadzania dzieciaków przed tabletami. Ja się cieszę, że mogłem usmarować się w brudzie, gdy piłka nam wpadła pod samochód i trzeba było po nią wejść. Albo gdy trzeba było pożyczyć od sąsiadki szczotkę, bo piłka wpadła na garaż i nie mieliśmy jej jak ściągnąć.
POGOŃ WYGRA Z ZAGŁĘBIEM SOSNOWIEC? 1,65 W LV BET!
W jednej z polskich akademii jakiś czas temu robili testy sprawnościowe. Ktoś tam podciągnął się pięć razy, inny dwa. Jeden z chłopaków wszedł na drążek i nie zrobił pół powtórzenia. Okazało się, że na jego podwórku trzepaka nie było, nigdy się nie podciągał.
Wiesz, to nie jest powiedziane, że ktoś z bogatego domu nigdy nie będzie dobrym piłkarzem, bo to zależy wyłącznie od ciebie, rodziców, a nie podwórka, na którym się wychowywałeś. Ja się cieszę, że mogłem dorastać tu, gdzie mieszkam do dziś. W domu się nie przelewało, nie miałem Playstation, nie prosiłem o drogie prezenty. Ale też niczego nam nie brakowało i dawaliśmy radę. No i zawsze tę „dwójkę” na Maczugi dostałem.
W sport popchnęli cię rodzice?
Nikt w mojej rodzinie nie ma nic wspólnego ze sportem. Nie wiem skąd to się wzięło, że poszedłem w tę stronę. Ja tego nie pamiętam, ale podobno jak już miałem dwa-trzy latka, to moją ulubioną zabawką była piłka. Tata pracował na statku na morzu i czasami przywoził mi jakieś gadżety – a to samochodzik, a to klocki Lego. To było fajne, ale na piętnaście minut. Później: – Tata, chodź na podwórko, pokopiemy trochę. Tak na poważnie zacząłem grać jak miałem pięć lat. Z mamą doszliśmy do wniosku, że chciałbym się zapisać do klubu. Tylko internet wtedy nie był taki powszechny, nie mogliśmy wygooglować „klub piłkarski dla pięciolatków nabór”. Znaleźliśmy Arkonię Szczecin, pojechaliśmy na trening, ale najmłodsza grupa obejmowała wówczas rocznik 1996, czyli chłopaków dwa lata starszych ode mnie. Może i by mnie wzięli, ale usłyszałem, że jestem za niski…
… nie po raz ostatni w przygodzie z piłką.
Dokładnie. Ale mama dowiedziała się od znajomej, że jest taki klub jak Salos Szczecin. Okazało się, że to klub blisko związany z kościołem, a że moja rodzina i ja jesteśmy bardzo wierzący, to uznaliśmy, że to super wybór. Tylko problem w tym, że nie wiedzieliśmy, gdzie Salos ma treningi. No to co? Chodziliśmy z mamą po pięciu czy sześciu kościołach i pytaliśmy, czy u nich trenują dzieci z Salosu Szeczecin. Dopiero później ta koleżanka mamy powiedziała, żebyśmy jechali na ul. Tenisową. Ksiądz Balicki powiedział, że nie ma problemu i po skończeniu sześciu lat zacząłem treningi w Salosie. Pierwszy trener Piotr Łęczyński wziął mnie pod skrzydła. A po latach dowiedziałem się, że ksiądz już wtedy powiedział do trenera „miej na niego oko, bo on kiedyś zagra gdzieś wysoko”. I grałem tam przez sześć lat, później trener poszedł do Pogoni i wziął mnie razem ze sobą, naciskał też na to prezes Adamczuk. Od tego czasu codziennie tu przyjeżdżam i liczę, że jeszcze wiele fajnych chwil przede mną tu na Twardowskiego.
Od zawsze byłeś najmniejszym karakanem w zespole?
Zawsze. Czasami ktoś był może na równi. Ale poza tym to zawsze byłem tym najmniejszym.
POWYŻEJ 2,5 GOLA? POSTAW W LV BET PO STAWCE 1,69!
Przeszkadzało?
Bywało, że tak. Mówi się przecież, że pierwsze wrażenie zrobisz tylko raz i trudno je zmazać. No i ja zawsze robiłem takie, że byłem najniższy ze wszystkich. Co mieli sobie ludzie pomyśleć? „Żeby tylko tego malucha nie pokopali na boisku”. Dopiero z czasem przekonywałem do siebie trenerów. Na konsultacje do młodzieżowej kadry Polski też jeździłem po kilka razy i się odbijałem. Kiedyś trener Rafał Janas mi powiedział: – Do ciebie, Seba, to trenerzy się długo przekonują.
Od reprezentacji Polski też kilkukrotnie się odbiłeś, bo byłeś zbyt drobny?
Za każdym razem czegoś brakowało. Niby dobrze z piłką przy nodze, niby szybki, ale inni byli silniejsi. Niektórzy koledzy mieli trądzik, pierwsze brody, wąs się sypał pod nosem, a ja z tym baby-face wyglądałem tak, jakby któryś z chłopaków przywiózł młodszego brata. Ale w końcu się udało, zadebiutowałem w U16 w meczu z Austrią, później zagrałem z Irlandią Północną. Kilka występów w reprezentacji mam. To był niezły rocznik – Bartek Żynel, Mateusz Hołownia, Marcin Listkowski, Mateusz Ostaszewski, Hubert Adamczyk, Robert Gumny, Kamil Jóźwiak, Ernest Dzięcioł, Mateusz Spychała. W U16 na Puchar Syrenki się nie załapałem, a zaraz po była taka konsultacja dla chłopaków, którzy się nie dostali. Pojechałem, dobrze wyglądałem i później pojechałem na turniej w La Mandze. Z Norwegią wygraliśmy, strzeliłem gola po wejściu. W kolejnym meczu dałem asystę. I dostałem powołanie na drugą fazę eliminacji do Mistrzostw Europy.
Ale w żadnym meczu eliminacji nie zagrałeś.
Kilka dni przed wyjazdem graliśmy mecz CLJ z Lechią Gdańsk. Cały tydzień przed meczem kiepsko się czułem, coś mnie rozkładało, jakaś angina. Pokłóciłem się z mamą.
– Odpuść, dadzą radę bez ciebie, zaraz masz kadrę, a tak odchorujesz.
– Przestań, nie mów mi, że nie mam jeździć na mecze.
No i postawiłem na swoim. Nie minęło dziesięć minut meczu, a ja odpłynąłem. Wyskoczyłem do główki, dostałem łokciem w głowę i straciłem przytomność. Spadłem bezwładnie na ziemię, a przeciwnik spadając poprawił mi biodrem. To znaczy tak słyszałem z opowieści, bo ja ocknąłem się kilka minut później na ławce. – Trenerze, co to za mecz? Czemu chłopaki grają, a ja siedzę z rezerwowymi? Która minuta? – zapytałem się. Zaraz zaprowadzili mnie do karetki, a lekarz się pyta, czy wiem, jak mam na imię. – Cholera, nie pamiętam – odpowiedziałem. Imiona rodziców, adres zamieszkania, numer telefonu – nic, czarna dziura w głowie. Straszne uczucie, nigdy mi to nie wyjdzie z głowy – w karetce mieli tysiąc pytań, a ja nie wiedziałem jak mam na imię. Pojechaliśmy do szpitala, wpadła roztrzęsiona mama. Okazało się, że miałem wstrząs mózgu. Na kadrę nie pojechałem, odwiedziłem tylko chłopaków w Grodzisku Wielkopolskim. Jeden lekarz mówił, że mogę grać, a inni, że to wykluczone. Dwa miesiące granie miałem z głowy, a szansa gry w eliminacjach przeszła obok nosa.
Na podwórku też przez swoje warunki musiałeś powalczyć o swoje?
Na podwórku wszyscy chcieli grać w piłkę, ale nie każdy potrafił. Nie chcę się pompować, ale gdy wybierali składy, to wybierali mnie pierwszego. Byłem najmniejszy, ale nie przeszkadzało mi to. Może i czasami ten wzrost coś utrudniał, ale nigdy nie płakałem przed lustrem „Boże, pomóż mi, proszę, bo z takim wzrostem to ja nic w życiu nie osiągnę”. Jasne, czasami była to jakaś przeszkoda, ale też nie robiłem z tego dramatu. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, żeby rzucić piłkę, bo jestem niski. Zresztą w treningu czujesz, że możesz być mały, ale też możesz być dobry. Bolały mnie tylko te sytuacje w kadrze, że odpadałem, bo nie miałem warunków.
Na Lech Conference ostatnio trener z Benfiki opowiadał historię Bernardo Silvy. On w drużynie U8 był najlepszy w całym roczniku. Ale w U14 często siedział na ławce, bo był zbyt drobny.
O, to ciekawe, bo przed meczem z Piastem oglądałem jego najlepsze zagrania. Lubię sobie odpalić na telefonie skróty meczów np. Bernardo Silvy czy Isco, żeby zainspirować się tym, jak wychodzą z trudnych sytuacji. A co do tego wzrostu – na szczęście trafiłem na mądrych trenerów, którzy nigdy nie odpychali mnie od piłki. Piotrowi Łęczyńskiemu dużo zawdzięczam, jestem też dozgonnie wdzięczny trenerowi Pawłowi Crettiemu, który prowadził mnie w CLj, bardzo dobry człowiek. Tak samo było z trenerem Łazowskim, który prowadził naszą klasę w gimnazjum – 30 najzdolniejszych piłkarsko chłopaków w rejonu, kadra zachodniopomorska, byłem kapitanem.
30 chłopaków w klasie w gimnazjum, profil – klasa sportowa. Pachnie na odległość młodzieńczymi odpałami.
Aniołkami nie byliśmy, ale też nie ma co przesadzać. Słyszałem o gorszych zachowaniach. Zwykłe młodzieżowe wygłupy. Ponadto mieliśmy dwóch wychowawców – właśnie trenera Łazowskiego oraz panią od biologii, największą „kosę” w szkole. Czuliśmy ten metaforyczny bat na plecach. Pamiętam, że raz poszliśmy na wagary. Kolega miał wolną chatę, zapraszał na FIFĘ. Siedzieliśmy w autobusie, przejechaliśmy dwa przystanki i poczułem wibrację telefonu. Patrzę – dzwoni trener Łazowski. No to cyk, odrzuciłem połączenie. Zaraz SMS – „lepiej, kurwa, odbierz”.
– Gdzie jest cała ekipa?
– Nie wiem, trenerze.
– Nie kłam, Kowal.
– Nie no, pojechałem po bułkę, bo nie wzięliśmy bonów śniadaniowych, idę do Biedronki i zaraz jestem.
– Masz dwie sekundy i widzę cię w szkolę.
Wszyscy wysiedli z autobusu i sprintem pobiegliśmy do szkoły. Więc czuliśmy, że nie możemy sobie pozwolić na świrowanie. Nie byliśmy aroganccy, nie byliśmy chamami. Mogę podziękować trenerowi, że nade mną czuwał i mi pomagał. Teraz tak samo mogę dziękować trenerowi Runjaicowi – trener mi zaufał, dużo rozmawiamy, buduje moją pewność siebie.
Ponoć macie dużo analiz indywidualnych.
Tak, nie tylko ja. Nie jest tak, że zagrasz słaby mecz, to trener powie ci „trudno, Seba, gorszy dzień, za tydzień będzie już lepiej”. Powie, że zagrałeś słabo, ale też na wideo wytłumaczy co zrobiłeś źle, gdzie masz rezerwy, jak powinieneś rozwiązać lepiej poszczególne akcje.
Po meczu z Miedzią miałeś taką rozmowę? Zostałeś zdjęty w przerwie pierwszego meczu sezonu, później 10 minut gry z Piastem i schowanie do szafy na kilka kolejny kolejek.
Taaa… Już w autokarze trener zawołał mnie do przodu i analizowaliśmy sytuacje przez półtorej godziny. To był przełom. Kiepski mecz z mojej strony, a później tzw. „szafa”, czyli Kowalczyka nie było – siedziałem na ławce.
Wkurzyłeś się?
Na siebie. Dostałem szansę na inaugurację, w meczu w którym nie powinno być presji i nie wyszedłem już z szatni. Ale miałem mieć pretensje do sztabu, że zagrałem słabo? No absurd. Byłem wściekły na siebie, że zmarnowałem okazję. Mogłem się tylko bić w piersi. Ale, wiesz, jak nie grasz, to masz różne myśli w głowie. Nie takie typu „cholera, czemu on gra, a ja siedzę”. Raczej „co zrobić, żebym wrócił do składu”. Zapieprzałem na treningach, dołożyłem więcej siłowni, analizowałem swoją grę. I efekty przyszły. Przed meczem z Wisłą Kraków było dużo kontuzji, nie było Spasa, wypadł „Żyrko”, Adaś Frączczak nie mógł grać. Zrobił się szpital i Kowalczyk wrócił do gry. Ale przez chwilę przez głowę przeszły mi myśli „ty, a jak znów dasz ciała?”. Szybko wyrzuciłem to z siebie, z pierwszym gwizdkiem zapieprzałem jak nigdy. Wróciłem do gry – zagrałem z Wisłą, później w Katowicach w pucharze, w Lubinie…
I przyszedł mecz z Wisłą Płock – z golem i asystą.
Fatalnie się czułem przed tym meczem. Byliśmy na zgrupowaniu przed spotkaniem, poszliśmy na śniadanie, wróciłem do pokoju i myślałem, że zaraz je zwrócę. Byłem w pokoju z Davidem Niepsujem.
– Stary, ja się zaraz zrzygam.
– Co ci?
– Nie wiem, może czymś się strułem, ale czuję się paskudnie.
– No to idź zwymiotuj.
Biłem się z myślami. Wziąłem to na przeczekanie, ale na rozgrzewce nadal było słabo. Na końcu rozgrzewki robiliśmy sprinty i w pewnym momencie miałem już to śniadanie w gardle. Wszedłem do szatni i „kurde, co robić?”. Z jednej strony – lepiej odpuścić, bo ktoś inny zagra lepiej? Z drugiej – może to tylko pierdoła i zaraz odpuści? Na szczęście nikomu nic nie powiedziałem i zagrałem. W pierwszej połowie grałem słabo, ale trener dał mi czas. No i po przerwie było znacznie lepiej. Jedno dobre podanie, zaraz drugie, wreszcie gol, po chwili asysta. Kamil Drygas do mnie podbiegł i krzyczał „aaa, mordeczko, mówili ci, że liczb nie masz, a tu gol i asysta!”. Zszedłem w końcówce i cały stadion skandował moje imię i nazwisko. Myślałem, że się rozryczę z dumy. Doszło do mnie, że w piłce wszystko szybko się zmienia. Długo nie grałem, aż nagle zaczął grać wszystko, gol, dwie asysty, dobre mecze, nagroda dla młodzieżowca miesiąca, robią ci zdjęcia na mieście.
A mówiło się, że Kowalczyk tylko pajacuje w szatni. Bo nawet jak nie grałeś, to po meczach to ty rozkręcałeś przyśpiewki po wygranych meczach.
– Tak. Że małpę z siebie robię, że tylko gość od atmosfery, że trzymają mnie, bo znam przyśpiewki.
Zabolało?
Też. Ale i dało kopa. Pomyślałem, że nie może tak być, że ludzie w moim kochanym mieście tak o mnie myślą. To dało mi impuls, żeby zapieprzać jeszcze intensywniej. Cieszę się, że po takim okresie, gdy mówiło się „Kowalczyk wieczny talent, który nigdy nie odpali” zacząłem grać lepiej. Też nie twierdzę, że świat leży mi u stóp i teraz to już tylko czekać na ofertę z Realu. Nawet w tym sezonie miewałem słabsze występy. Ale coś drgnęło. Mimo młodego wieku… No, młodego, bez przesady też. Mam 20 lat, to jest taki moment, gdy musisz pokazywać na co cię stać, a nie liczyć, że potraktują cię ulgowo, bo jesteś młody. Młody to jest Sebek Walukiewicz, który ma 18 lat i dyryguje środkiem obrony. Ode mnie się wymaga, a nie miło zaskakuje, gdy zagram dobry mecz. Teraz oby to podtrzymać i oby wiosną efekty były jeszcze lepsze.
POGOŃ REMISUJE Z ZAGŁĘBIEM? KURS 3,95!
Trener Runjaic potrafi ochrzanić?
Na początku jego pracy w Szczecinie byłem trochę zagubiony. Nie potrafiłem się odnaleźć na treningach, nie sprzedawałem swoich umiejętności. Wróciliśmy po wakacjach i zacząłem łapać swój rytm. Trener podszedł po jednych zajęciach i powiedział „nieźle, Seba, utrzymaj to, a będą efekty”. Następny trening, zwykła wrzutka ode mnie, a trener „brawo Kowal!”, zwykłe podanie ode mnie, a trener „brawo Kowal!”. Widać, że mnie pompował. Teraz z kolei tonuje te nastroje, bo nie chce, żebym odfrunął. Dzisiaj staram się pracować tak, żeby tych zagrać ponadprzeciętnych było na tyle dużo, by znowu usłyszeć to „brawo Kowal!”. Ale twardo stąpam po ziemi, nic w piłce się nie osiągnąłem póki co, więc nie mam czym się napinać.
To też chyba trener z ręką do młodzieży. Za jego kadencji rozkwitnął Kuba Piotrowski, teraz regularnie grasz ty i Sebastian Walukiewicz…
A zwróć uwagę, że skład w ogóle mamy dość młody. Niepsuj rocznik 1995, Matynia też, Dwali tak samo, „Buksik” rok młodszy, w bramce na początku sezonu stał Kuba Bursztyn – mój rówieśnik. Młody zespół, co? Ale trener powiedział taką fajną rzecz, że jak masz 23 lata, to młody nie jesteś. Masz myśleć o rozwoju, o tym co przed tobą. Kto wie, jak to się skończy? Może przed którymś z nas otworzy się jakaś fajna droga? Trzeba w to wierzyć.
Co ty masz wydzierane na tych rękach?
Na lewej ręce wytatuowałem rzeczy związane z religią i rodziną. Na lewej, bo ta ręka idzie od strony serca. Na plecach mam datę urodzin brata, a na prawej ręce motto motywacyjne, które mam przed oczami, gdy potrzebuję lekkiego kopa. Wiadomo, nie jest tak, że patrzę na nadgarstek i myślę „dobra, Kowalczyk, już git”. Ale to pewien bodziec do pozytywnego myślenia.
Czasy się już trochę zmieniły, tatuaże powszechnieją, ale przypuszczam, że i tak cała wytatuowana ręka była powodem do tego, by dostało ci się po uszach.
Tak. Że gówniarzowi odwaliło i tatuaże zaczął robić. Od gimnazjum mówiłem o tym, że chcę mieć lewą rękę w tatuażach o rodzinie i religii. Pierwszy tatuaż zrobiłem po skończeniu gimnazjum.
A rodzice wiedzieli?
Właśnie tu był problem. Niby wiedzieli, niby nie. Na nadgarstku zrobiłem inicjały mamy, taty i brata. Chowałem je pod paskiem zegarka, żeby nie rzucać się rodzicom w oczy. Dzisiaj ten temat też nie jest akceptowany. Ostatnio mówię do mamy:
– Mam fajny pomysł, chodzi mi po głowie nowy tatuaż…
– Nawet nie chcę tego słuchać, nie gadaj mi nic. Będziesz wyglądał jak taka gazeta, cały popisany.
To nie jest tak, że naoglądałem się fot na Instagramie i postanowiłem, że będę miał tak samo. Każdy tatuaż ma dla mnie wartość i niesie za sobą historię. Estetycznie mi też to się podoba. Zobacz – tu mam różę z pierwszą literą imienia dziadka, który zmarł. Tutaj kotwicę, która symbolizuje wieczną pamięć o prababci, z którą byłem bardzo zżyty. Data śmierci babci. Tu swojego anioła stróża. Modlitwę. Różaniec, który oplata mi rękę. Imiona prababci, babci. Gołębica, która niesie nadzieję w moim życiu. IC XC – symbol tego, że Bóg jest zwycięzcą.
Wiesz, że to nie jest popularne, że młody chłopak tak mocno utożsamia się z religią? A nawet jeśli jest mocno wierzący, to o tym raczej nie mówi.
Że siara? Wiem. Zawsze robię znak krzyża, gdy przechodzę lub przyjeżdżam obok kościoła. I czasami wiozę np. kumpli, z którymi widzę się rzadko. I widzę te spojrzenia. Jest takie miejsce w Szczecinie, gdzie są trzy kościoły, to robię to trzy razy. Ostatnio jadę z Radkiem Majewskim, robię znak krzyża, a on „co tak machasz tą ręką, gdzie tu masz kościół?”. A ja Szczecin znam jak własną kieszeń i wiem, że zaraz za blokiem jest świątynia. Wierzę mocno dzięki prababci i babci Ewie. One mnie nauczyły tego, żeby dziękować za wszystko panu Bogu. Albo gdy masz problem, to zawsze można z Nim porozmawiać. One nauczyły mnie modlitw. Nauczyły tego jak się modlić. Zawsze noszę różaniec albo łańcuszek komunijny, który dostałem od prababci. Czułem spojrzenia kumpli z zespołu, gdy w szatni zdejmowałem różaniec, całowałem krzyż i odkładałem go na wieszak.
Widzisz, że w kościele jest coraz mniej młodzieży?
Faktycznie. Chociaż jak chodzę na 11:00, to dzieci jest dużo, bo to akurat msza komunijna. Pamiętam, że raz pomyliłem godzinę – grałem mecz w III lidze, zbiórka była o 11, więc poszedłem na 9 do kościoła. Ale nie było mszy, tylko modlitwa różańcowa. Wokół mnie same starsze panie i ja sam. Nagle podchodzi jedna z pań i mówi „jeju, chłopczyku, niecodzienny widok, no niecodzienny”. Ale też nie robię tego na pokaz. Czuję potrzebę modlitwy. Dużo mi to daje. Wiele Mu zawdzięczam.
To dobry psycholog?
Najlepszy. Gdy byłem młodszy i słyszałem srogą kłótnię bliskich mi osób, to wolałem iść do pokoju i poprosić Boga o spokój. I powiem ci, że ja w to wierzę. Staram się tego uczyć brata, co niedzielę chodzimy do kościoła. Ale jak nie będzie tego czuł, to okej, nie będę go do niczego zmuszał. Każdy wierzy na swój sposób. Jak mam problem, to sobie z Nim pogadam. A jak nie mam, to chociaż podziękuję za każdy kolejny dzień.
ROZMAWIAŁ DAMIAN SMYK
fot. FotoPyk