Świetną piłkarską jesień kończył dziś Raków meczem pucharowym w Suwałkach. Po pierwsze ekipa Papszuna jest zdecydowanym liderem pierwszej ligi i jeśli tylko względy licencyjne nie wejdą do gry, Częstochowa będzie miała ekstraklasę. Po drugie Raków zdążył pokazać, że elita nie musi go przerosnąć też pod względem sportowym, bo ograł i to w bardzo dobrym stylu Lecha Poznań. Jednym zdaniem: za Papszunem i spółką bajkowy czas. Wystarczyło tego nie spieprzyć i nie popsuć dobrego wrażenia w ostatnim jesiennym meczu, z Wigrami w Pucharze Polski. No i niespodzianki nie było: Raków wykonał zadanie bez żadnych problemów.
Jeśli drużyny dzieli kilkanaście miejsc w jednej klasie rozgrywkowej, jako postronni obserwatorzy chcielibyśmy widzieć tę różnicę na boisku, by wiedzieć, że wszystko nie jest dziełem przypadku. I tutaj tak się sprawy miały, gdyż Raków był lepszy od Wigier w każdym elemencie gry. Indywidualne akcje? A proszę bardzo, Patryk Kun wcielał się w rolę Kuna Aguero i potrafił przedryblować czterech rywali. Zespołowa kombinacja? Nie ma problemu, goście tak zgrabnie rozegrali rzut rożny, że zaraz oddawali minimalnie niecelny strzał z 11 metrów, gubiąc wcześniej całą obronę.
Tak, Raków na boisku rządził. Wigry nie mogłyby kręcić nosem, gdyby już po pięciu minutach przegrywały 0:2. Na swoje szczęście obie główki – Musiolika i Niewulisa – minimalnie mijały bramkę Zocha. No, ale wyrok musiał w końcu zapaść i rzeczywiście tak się stało, choć w durnych dla gospodarzy okolicznościach. Szczepański był faulowany w polu karnym, kiedy uciekał już z piłką do linii końcowej i wpadał w pułapkę, wystarczyło go do niej tylko odprowadzić. No, ale zamiast tego jeden z obrońców się podpalił, wszedł w rywala nie wiadomo po co i sędzia musiał wskazać na wapno. A strzał stamtąd pewnie wykorzystał Schwarz.
Wigry chciały szybko odpowiedzieć, starały się przejąć inicjatywę, ale były jak upierdliwy komar, który sam prosi się o cios gazetą, brzęcząc upierdliwie nad uchem. Raków z tym brzęczeniem wytrzymał 20 minut i podwyższył na 2:0. Wrzutka, przedłużenie Niewulisa i Petrasek ładuje piłkę głową do siatki. Swoja drogą ma gość patent na Wigry, bo gdy Raków wygrywał w Suwałkach w lidze, Czech strzelił dwie bramki. Dzisiaj też wydawało się, że dublet powtórzył, po tym jak już na początku drugiej połowy, brał udział w akcji bramkowej. Poszła wrzutka z rożnego, niepotrzebnie wychodził Zoch i z gąszczu głów narodził się gol. Był w nim i Petrasek, ale jednak trzeba zaliczyć samobója bramkarzowi, bo to po nim przelała się piłka.
I tak naprawdę w tej 53. minucie mecz się skończył. Wigry jeszcze po przerwie chciały wierzyć w cud, zatrudniły nawet Szumskiego niezłym strzałem Polkowskiego, ale znów: gazeta w rękę i bum, koniec brzęczenia. Raków jest po prostu poza zasięgiem dla takich drużyn jak Wigry, jest też za duży na pierwszoligowy poziom. Słuchajcie, ogarnijcie tam infrastrukturę i widzimy się latem w ekstraklasie. A niewykluczone, że z taką grą, wcześniej na Narodowym.
Wigry Suwałki – Raków Częstochowa 0:3
Schwarz 11′ Petrasek 30′ Zoch (s) 53′