Ostatnie, czego potrzeba dziś Lechowi Poznań, to buńczuczne zapowiedzi o walce o mistrzostwo Polski. Kolejorz cieniuje w lidze, wygląda jak ekstraklasowy przeciętniak, na palcach jednej ręki (i to rzeźnika z długim stażem) moglibyśmy policzyć piłkarzy w formie. Ale dyrektor sportowy Lecha twierdzi, że obecna kadra pozwala na bicie się o mistrzostwo. No to zweryfikujmy…
Odnosimy się tutaj do słów Tomasza Rząsy, które padł w wywiadzie dla Sport.pl. Zacytujmy:
– Bez wzmocnień będziecie mieli wystarczającą jakość, aby walczyć o mistrzostwo Polski?
– Jestem o tym przekonany. Mając wyłącznie piłkarzy, którymi trener dysponuje w tej chwili, i tak powinniśmy bić się o mistrzostwo. Wiem, że strata do Lechii Gdańsk jest dość duża, ale z naszej perspektywy niczego to przecież nie zmienia. I tak powinniśmy robić wszystko, aby tę różnicę zniwelować. Uważam, że z przyjściem Adama Nawałki taki scenariusz jest możliwy.
Jak słusznie zauważa dyrektor sportowy Lecha – do Lechii poznaniacy tracą na ten moment trzynaście punktów. Do drugiej w tabeli Legii osiem, a do trzeciej Jagiellonii siedem. Do końca sezonu pozostało jeszcze dwadzieścia kolejek, więc lechici – żeby być mistrzem – musieliby do gdańszczan odrabiać średnio 0,65 punktu na kolejkę. Jeśli założylibyśmy, że ekipa Piotra Stokowca nie zwolni tempa (czyli nadal będzie zdobywać średnio ~2 punkty na mecz), to Kolejorz do końca sezonu będzie mógł sobie pozwolić na jakieś trzy porażki. Przypomnijmy – do tej pory przegrał siedmiokrotnie.
Ale okej, można optymistycznie zakładać, że Lechię dopadnie zadyszka, że Legia czy Jagiellonia nie przyspieszą tempa, a Lech nagle stanie się zespołem, który zalicza znakomitą serię zwycięstw. Brzmi to jak science-fiction, ale w porządku – być może dyrektor Rząsa należy do grona optymistów. Pytanie brzmi jednak, czy jego teza “tę kadrę stać na walkę o mistrzostwo” się broni?
Naszym zdaniem – nie.
Zestawiliśmy optymalne jedenastki zespołów z podium (a zarazem najpoważniejszych kandydatów do sięgnięcia po tytuł mistrza) ze składem, którym dysponuje Lech. No i wyszło na to, że to jednak rywale mają lepsze kadry.
7:4 na korzyść Lechii. W bramce nie mieliśmy wątpliwości – rezerwowy bramkarz Lechii, którykolwiek akurat nim jest, tak czy siak wypada na tle Buricia oraz Putnockiego lepiej. Bramkarze Kolejorza spuścili z tonu względem ostatnich sezonów, Słowak w ogóle rozczarowuje kompletnie, a Kuciak i Alomerović to ligowa czołówka.
W obronie pół na pół – zastanawialiśmy się jedynie nad obsadą prawej strony, bo przecież Gumny ponad pół rundy dochodził do siebie po operacji kolana. Natomiast w Lechii mieliśmy rotację – a to grał tam Nunes, a to Fila. Czyli ani tu, ani tu nie ma pewniaka. Gdybyśmy mieli jednak ściągać kogoś do KTS-u, to pewnie złożylibyśmy ofertę za wychowanka Kolejorza. Na lewej obronie wybór był prosty. Z kolei para stoperów może nie zachwyca, ale Rogne na tle bryndzy wśród środkowch defensorów Lecha się wyróżnia (o ile jest zdrowy), a Augustyn, choć poza boiskiem miewa odpały, to na murawie wygląda nieźle. Może nie jest to kozak, ale i do badziewiaka mu daleko.
W pomocy defensywnie nastawiony duet z Lechii, czyli Łukasik-Kubicki, który od początku sezonu trzyma przyzwoity poziom, a do tego Pedro Tiba, czyli jedyny pomocnik Lecha, który notuje jakiekolwiek liczby. Poznańskie skrzydła zawodzą od początku sezonu, więc na boku widzielibyśmy Flavio (jedenaście goli, czyli o jedenaście więcej niż wynosi łączny dorobek bramowy duet Jóźwiak-Makuszewski) z Haraslinem. No i w ataku Gytkjaer.
Ponownie 7:4 dla rywala Lecha. Jeśli chodzi o bramkę, to mieliśmy tu chyba największy problem, bo równie dobrze zamiast Buricia moglibyśmy wrzucić Cierzniaka, a i wybór Majeckiego pewnie by się obronił. Ale młodziaka z Legii oglądamy ledwie od czterech kolejek, Cierzniak szału nie robił, a Malarz dzisiaj nie jest nawet w formie meczowej. Zatem wybór Bośniaka jest klasycznym wyborem z cyklu “a, dobra, niech już będzie”.
W obronie kontrowersje może budzić wybór Remy’ego, bo przecież gość dopiero co wrócił po kontuzji, ale zdrowy Remy zamiata wszystkich obrońców Kolejorza. Zamiast Rogne moglibyśmy też postawić na Jędrzejczyka i też ten wybór by się obronił. Niemniej stwierdzamy wprost – obrona Legii na ten moment jest o klasę lepsza od tej lechowej.
Podobnie jak linia pomocy. Cafu to dziś pewnie najlepszy środkowy pomocnik ligi, więc zestawianie go z Trałką byłoby kuriozalne. Na skrzydłach kadra Lecha jest deklasowana, bo sam Kucharczyk notuje lepsze liczby od Jóźwiaka i Makuszewskiego razem (pisaliśmy o tym TUTAJ). A do tego dorzućmy Nagy’a, który ma już cztery gole i pięć asyst. Zastanawialiśmy się jedynie kogo umieścić obok Cafu i wybór padł na Tibę, chociaż po tych kilku miesiącach wydaje się, że Martins to może być podobny rozmiar kapelusza. Natomiast póki co lechowy Portugalczyk został zweryfikowany w większej liczbie meczów.
O duecie Gytkjaer-Carlitos w Poznaniu marzyli latem, ale dziś taka para snajperów może powstać tylko w takim wirtualnym zestawieniu. Dwóch bardzo dobrych – jak na warunki Ekstraklasy – napastników. Gdzie jak gdzie, ale akurat Lech na “dziewiątce” nie ma się czego wstydzić. Gorzej jest, gdy mówimy o innych pozycjach.
I kolejna porażka Lecha w rozmiarach 4:7. Z Lecha po raz pierwszy wpadł ktoś spoza grona Gumny-Rogne-Tiba-Gytkjaer i jest nim Maciej Makuszewski. Głównie dlatego, że jego konkurent z Jagi – Przemysław Frankowski też obniżył loty w tym sezonie i w gruncie rzeczy chyba lepiej mieć w składzie nieco bardziej doświadczonego gracza. A liczby mają podobne.
Poza tym – białostocka obrona z rodzynkiem Gumnym, który może i nie ma za sobą obłędnej rundy, ale wciąż w Jadze wzięliby go pewnie z pocałowaniem ręki. Natomiast gdyby białostoczanie puścili do Poznania Runje i Guilherme, to ręce mieliby obcałowane od koniuszków palców po barki.
W pomocy zastanawialiśmy się nad Poletanoviciem, ale choć wejście do ligi zaliczył naprawdę dobre, to jednak nie wiemy, jak będzie wyglądać jego forma na wiosnę. I może okaże się kompletnym leszczem (chociaż nie bardzo w to wierzymy). Niemniej ostatecznie miejsce w tym łączonym składzie dostał Tiba, przy Romanczuku i Novikovasie chyba nie ma wątpliwości.
Jeśli chodzi o atak, to tutaj też nie mieliśmy większego wyboru. Czołowi napastnicy ligi, ich zastępcy w klubach wyglądają kiepsko, a zatem Gytkjaer i Świderski nie mieli większej konkurencji.
***
W każdym porównaniu Lech wypadł gorzej od rywali, którzy są głównymi kandydatami do walki o mistrzostwo. W starciach z czołówką Kolejorz wygląda blado i jeśli już kogoś ogrywa w tym sezonie, to raczej ekipy z dołu tabeli. Być może wiosną Amaral w prostych sytuacjach będzie trafiał w bramkę, Dioni stworzy duet stulecia z Gytkjaerem, a Goutas okaże się nowym Sokratisem. Być może. Natomiast dziś – zarówno “tak na oko”, jak i w głębszej analizie – poznaniacy muszą spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć sobie jasno, że rywale w walce o tytuł mistrza mają po prostu lepszych zawodników.
Ponadto trudno nie odnieść wrażenia, że ta kadra Kolejorza wygląda jak robiona na kolanie. Taki Gumny nie ma żadnego zmiennika (poza Marcinem Wasielewskim, który dopiero co grał w III lidze), na skrzydłach nie ma kim zmienić będących w słabej formie Jóźwiaka i Makuszewskiego, na dziesiątce i tak trener musi uparcie stawiać na Jevticia (no bo nie na Raduta). A w ataku gra Gytkjaer, taki Amaral, Dioni czy Tomczyk grzeją ławę. Z jednej strony kołdra za krótko i zimno w nóżki, a z drugiej pościel opada się na podłogę po bokach łóżka.
A w tym wywiadzie Rząsy dla Sport.pl pada jeszcze takie zdanie, że Lech zimą być może kogoś ściągnie, ale żadnych szaleństw nie będzie, bo wielkich wzmocnień w Poznaniu nie potrzeba. Cóż, okej, każdy ma prawo do swojej opinii. Natomiast w Lechu w ostatnich latach kilkukrotnie uznawali, że wszystko jest gites malina, a później wyglądało to tak:
fot. FotoPyk