Nie będziemy ściemniać, że odliczaliśmy nerwowo dni do rozpoczęcia mistrzostw Europy w piłce ręcznej kobiet, z zapamiętaniem studiowaliśmy składy rywali i malowaliśmy twarze w biało-czerwone barwy. Brutalna prawda jest taka, że większości z nas – poza Gapkiem – nie interesowało, że taka impreza odbywa się we Francji i że Polki mają tam zrobić pierwszy krok do wywalczenia kwalifikacji olimpijskiej. Ale to, że my przeszliśmy obok turnieju – to jedno. Gorzej, że zrobiły to też zawodniczki. Doskonałą puentą nędznego występu biało-czerwonych był dzisiejszy mecz ze Szwecją.
Klasyka: trzy mecze w grupie to mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Na ME w szczypiorniaka na szczęście jest więcej miejsca na błędy, niż na piłkarskim mundialu. Tu dwie porażki w grupie jeszcze o niczym nie przesądzają. Dzięki temu po 26:33 z Serbią i 21:28 z Danią biało-czerwone wciąż miały szanse na awans. Co więcej, żeby to sobie wyobrazić wcale nie była potrzebna wiedza na poziomie doktoratu z matematyki stosowanej i analizy w stylu: „jeśli wygramy dwunastoma bramkami, a potem w meczu Serbia – Dania będzie remis, ale najwyżej po 26:26, to…”. Sprawa była prosta: wygrywamy ze Szwecją 4 bramkami i gramy dalej w turnieju.
Teoretycznie: do zrobienia. Sprawy jednak nieco się komplikują, kiedy w meczu o wszystko do przerwy przegrywasz 5:10. Dobrze przeczytaliście. W sporcie, w którym po stronie zdobyczy w meczu zazwyczaj jest koło 25-35, nasze reprezentantki w pierwszej połowie zdobyły pięć bramek. To coś, jak rozbicie się na pierwszym zakręcie wyścigu, lądowanie na buli, albo zachłyśnięcie się wodą w czasie rywalizacji na 100 metrów stylem dowolnym. Czyli – szału nie ma.
– Dzisiejsza pierwsza połowa to był dramat. Jeśli rzuca się 10 razy obok bramki, a potem najczęściej trafia się w bramkarkę, to trudno liczyć na cokolwiek niż wysoką porażkę. W drugiej połowie nastąpiła pogoń, to była najlepsza połowa Polek na turnieju. Niestety, wszystko za późno – mówi wprost trener Wojciech Nowiński.
W drugiej połowie było znacznie lepiej, ale głównie z tej prostej przyczyny, że gorzej być nie mogło. Świetnie broniła Adrianna Płaczek (imponujące 42 procent skuteczności) i co tu dużo mówić, przypomniało nam się EURO 2008 w wykonaniu piłkarzy, gdzie na wysokości zadania stanął tylko Artur Boruc. W ręcznej, podobnie jak w futbolu, bramkarz rzadko jednak jest w stanie w pojedynkę wygrać mecz… Ze Szwecją skończyło się na 22:23. Wynik może wygląda przyzwoicie, ot porażka jedną bramką. Ale przypomnijmy: porażka jedną bramką w sytuacji, w której dziewczyny musiały wygrać czterema. Inaczej mówiąc, awans ani przez moment nie był blisko.
Polki wracają do domu i trzeba sobie wprost powiedzieć: nikt z postronnych kibiców ich nieobecności nawet nie zarejestruje. Jakbyście się zastanawiali, kto jest odpowiedzialny za fatalny występ biało-czerwonych na mistrzostwach Europy, to spieszymy z odpowiedzią: my, dziennikarze! Tak przynajmniej próbował przekonywać trener, Leszek Krowicki.
– Mam wrażenie, że przedstawiciele polskich mediów już nas odhaczyli. Jeśli dziennikarze w nas nie wierzą, to jak w zwycięstwo mają uwierzyć dziewczyny – pytał w dramatycznym tonie.
Cóż, kochany panie trenerze, jeśli o wiarę chodzi, to może trzeba było jechać nie do Nantes, a do Lourdes, do sanktuarium słynącego z cudów. Ale to też – raczej przed turniejem, a nie po. Teraz to chyba pozostało panu tylko złożyć dymisję – w końcu to kolejny nieudany turniej Polek z panem na ławce. Wiedziała co mówi Iwona Niedźwiedź na antenie Weszło Fm, kiedy przekonywała przed turniejem, że Krowicki niekoniecznie jest właściwą osobą na właściwym miejscu…
– Ogromne rozczarowanie. Kibice mieli pełne prawo oczekiwać, że te mistrzostwa skończą się dla nas inaczej niż poprzednie, czyli nie trzema porażkami. Niestety, zamiast pięknego wyniku mieliśmy ponurą powtórkę z rozrywki. Szkoda… – podsumowuje Nowiński.
Fot. Newspix.pl