Jak zapewne wiecie, w Marcinie Cebuli z Korony Kielce nie widzimy naturalnego następcy Francka Ribery’ego w Bayernie Monachium. Więcej – gdy tak obserwowaliśmy rozwój jego kariery i zerkaliśmy na zawrotny bilans (2 gole i 5 asyst w 104 ligowych grach), wydawało nam się, że prędzej trzeba będzie znaleźć zastępcę dla Cebuli niż dla znanego Francuza. Dziś okazało się jednak, że przy odpowiednim rywalu, pomocnik Korony może wyglądać jak piłkarz z wysokiej półki. Albo po prostu jak piłkarz. Chłopak czekał, czekał, aż w końcu przyszedł mecz z beznadziejnym Górnikiem Zabrze.
Goście nie dojechali? Oj, przez moment wydawało się, że chyba lepiej byłoby dla nich, gdyby w Kielcach faktycznie się nie pojawili. Od samego początku meczu prosili się od lanie, a gdy rywal niekoniecznie chciał/potrafił skorzystać, zabrzanie swoją prośbę ponawiali. Byli coraz bardziej nachalni. Aż musimy to wypisać.
2. minuta – Cebula rusza środkiem, nieatakowany dobiega aż pod linię szesnastki, w końcu strzela – w środek bramki.
5. minuta – dużo miejsca ma Petrak, a skoro tak, to uderzył – próba zablokowana.
8. minuta – centra Gardawskiego, źle piłka zbija Loska, a Soriano wykłada ją Cebuli – pożar gasi ten, który podłożył ogień.
9. minuta – zabrzanie jak Marysia w kawałku WWO – lekko w szoku, bo Korona krótko rozgrywa rzut rożny, Cebula wrzuca piłkę, a Diaw wyprzedza Bochniewicza. 1-0.
14. minuta – po stracie Żurkowskiego na gazie rusza Pucko, ale kiksuje przy strzale.
17. minuta – Żubrowski sprytnie znajduje w polu karnym Cebulę, a ten świetnie wykłada piłkę Soriano. 2-0.
A były jeszcze sytuacje, w których piłkarzy Korony minimalnie wyprzedzali obrońcy lub brakowało gospodarzom dokładności. Ekipa Marcina Brosza w tym czasie urządziła sobie tylko ze dwa wypady pod pole karne rywali. Postawmy sprawę jasno – nokaut. Kompromitujący okres drużyny, która o każdy punkt powinna przecież walczyć z pianą na ustach, tak zaciekle, jak tylko się da.
Żeby było śmieszniej, kilka chwil później Górnik wywalczył sobie rzut karny, była to tzw. jedenastka z dupy, gdy Kovacević blokował ręką strzał Angulo. Hiszpan strzelił bramkę kontaktową i mogło się wydawać, że to będzie moment zwrotny w tym spotkaniu. Nie będziemy was jednak trzymać w niepewności.
A gdzie tam!
Jak Korona dominowała wcześniej, tak i po tym golu była zespołem o klasę lepszym. Od czasu do czasu coś wyszło zabrzanom – jak Jimenezowi podanie do Angulo, gdy obronił Hamrol albo jak akcja Ryczkowskiemu, gdy strzelił obok słupka, ale problem Górnika leżał w tym, że Koronie akcję wychodziły co trzy-cztery minuty. Oczywiście to drużyna mająca pewne problemy ze skutecznością (najmniej strzelonych bramek w górnej ósemce przed tym meczem), ale dwa gole potrafiły się z tego urodzić. Najpierw po akcji Pucki Suarez idealnie wyłożył piłkę Cebuli, a ten przymierzył jak Toni Kroos. Później znów szarżował Słoweniec, który przyszedł z Realu Oviedo – wyłożył piłkę Soriano, ten trafił na 4-1 i zanosiło się na pogrom.
Ostatecznie do niego nie doszło. Może w drugiej połowie trochę zabrakło Koronie determinacji, by jeszcze trochę postrzelać, bo z czasem na boisku bardzo swobodnie czuł się już tylko Cebula, a może to kwestia zmian, które w przerwie przeprowadził Brosz. Z Kojem i Wolsztyńskim Górnik wyglądał jednak trochę lepiej. Trzy dobre okazje do strzelenia bramki miał na przykład Igor Angulo, z czego dwie Hiszpan w formie sprzed roku strzeliłby obudzony w środku nocy. Dziś partaczył. Nieco zrehabilitował się dopiero w samej końcówce, w teoretycznie najtrudniejszej sytuacji, gdy nawinął Marqueza i uderzył z prawej nogi. Jednak na więcej w tym meczu zabrzanie po prostu nie zasłużyli.
Słaby był Żurkowski, słabiutka była obrona. Największymi atutami Górnika w walce o utrzymanie powoli staje się mizerna gra beniaminków. A Korona wygrywa trzeci mecz z rzędu i ląduje na pudle. Nie napiszemy, że coś tu stanęło na głowie, ale takiej przepaści pomiędzy tymi drużynami się nie spodziewaliśmy.
[event_results 542834]
Fot. FotoPyK