Pamiętacie zapowiedzi przecieków, które miały pojawić się w kolejnych dokumentach “Football Leaks”? Wałki PSG, dziwne zapisy w kontrakcie Mbappe, plany stworzenie Superligi, a wcześniej wieści o gwałcie, którego miał dopuścić się Cristiano Ronaldo – to wszystko już poszło do druku. Dzisiaj dziennikarze dotarli do kolejnych dokumentów, które świadczą o tym, że Sergio Ramos po zeszłorocznym finale Ligi Mistrzów miał problemy z kontrolą antydopingową.
Der Spiegel i L’Espresso donoszą o trzech testach antydopingowych, z którymi Ramosowi było pod górkę. Najpoważniejszy zarzut wydaje się ten, który dotyczy finału Champions League sprzed roku. W ujawnionych pismach czytamy o tym, że Ramos ten test po prostu oblał. Kontrola wykazała, że w moczu Hiszpana znajdował się deksametazon – środek silnych leków przeciwbólowych. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że deksametazon jest wpisany na listę środków zakazanych Światowej Agencji Antydopingowej. Poza tym, że uśmierza ona ból i działa przeciwzapalnie, to wpływa pobudzająco na zmysły. Osoba pod wpływem deksametazonu lepiej się koncentruje, silniej odbiera bodźce zewnętrzne.
Ramos mógł korzystać z tego środka, ale lekarz Realu powinien poinformować o tym komisję oraz uwzględnić podanie mu tego środka w specjalnym raporcie wysyłanym do oficjeli. Jednak Real żadnego takiego pisma nie wysłał. Papiery poszły w ruch dopiero wtedy, gdy badania wykazały, że Ramos miał ten środek we krwi. Lekarz madrytczyków pokajał się wówczas i wziął winę na siebie – przyznał, że popełnił błąd i powinien uwzględnić, że podał Ramosowi ten lek w formie zastrzyku (piłkarz skarżył się na ból barku i kolana). UEFA przyjęła to wytłumaczenie, a próbka do dziś zalega w laboratorium. Wynik jej badania nie został jednak upubliczniony – aż do teraz. Federacja jedynie pogroziła palcem lekarzowi i sprawia rozeszła się po kościach.
Ale według raportu to nie pierwszy raz, gdy Ramos miewa problemy z komisją antydopingową. Dwa wcześniejsze przypadki miały miejsce w kwietniu 2018 roku i w lutym rok wcześniej. Pół roku temu Ramos po meczu z Malagą został wezwany na kontrolę, ale zachował się niezgodnie z zasadami komisji – ta uczulała go, by zgodnie z przepisami nie brał prysznica przed poddaniem się kontroli. Ten jednak skoczył się wykąpać i dopiero potem przyszedł do pokoju, by odlać się do pojemniczka. Po pięciu miesiącach hiszpańska agencja walcząca ze szprycowaniem się sportowców wysłała do Realu pismo z naganą dla piłkarza.
Ramos był też w gronie piłkarzy, którzy półtora roku temu podczas kontroli w klubowym ośrodku mieli pobieraną krew niezgodnie z wytycznymi UEFA. Sprawa wyglądała tak – do ośrodka przyjechali ludzie z agencji kontroli i pobrali krew od Cristiano Ronaldo i Toniego Krossa. Ci jednak skarżyli się, że lekarz musiał dwukrotnie wbijać im igłę, bo nie mógł dostać się do żyły. Chłopcy popłakali i na ich wniosek pozostałym ośmiu piłkarzom krew pobierał już lekarz Realu. To również było złamanie zasad kontroli, bo – według przepisów – lekarz może wprowadzać igłę trzykrotnie zanim zaniecha dalszych prób. Ponadto sportowcy nie mogą mieć wpływu na to kto ich bada, a sam klub powinien zapewnić kontrolerom spokojne i godne warunki pracy. Ostatecznie UEFA zaakceptowała próbki krwi przesłane przez sztab Realu.
Na te dwie ostatnie sytuacje machnęlibyśmy ręką, bo chodzi o pierdoły typu złamanie zasady “najpierw sikasz do kubka, a później wchodzisz pod prysznic, ale nie odwrotnie”. Natomiast pozytywny test badania na doping Ramosa po finale Ligi Mistrzów budzi kontrowersje. Nawet jeśli lekarz Realu popełnił błąd, nawet jeśli przeprosił i nawet, jeśli podanie leku miało charakter przeciwbólowy a nie dopingowy, to dlaczego UEFA nie zdecydowała się na publikacje tych wyników? Wówczas śmierdziałoby zdecydowanie łagodniej. A dziś szambo znów wybija, a europejska federacja piłkarska wygląda na grupę ludzi, którzy koniecznie chcieli coś zatuszować. I pewnie by się udało, gdyby nie te wścibskie dzieciaki ci wścibscy dziennikarze.
fot. NewsPix.pl