Za nami piętnaście kolejek, czyli równy półmetek sezonu zasadniczego. Każdy zmierzył się z każdym, a to dobry moment, by wskazać wygranych i przegranych początku ligi. W obu kategoriach kandydatów nie brakowało, ale pochyliliśmy się nad tymi, którzy naszym zdaniem pod jednym bądź kilkoma względami zdystansowali konkurencję. I, jak to my, na pierwszy ogień bierzemy badziewiaków.
Arkadiusz Malarz
Bezdyskusyjnie najlepszy bramkarz w ekstraklasie w poprzednim sezonie, który w kilka miesięcy przegrał rywalizację najpierw z niegrającym od dawna Cierzniakiem, potem z nastoletnim Majeckim. Puścił 14 goli, obronił 16 strzałów. Jakkolwiek spojrzeć, zjazd na pozycję numer trzy wśród bramkarzy Legii – w kontekście 38 lat na karku – może być dla Malarza początkiem końca. U Sa Pinto z pewnością lekko mu nie będzie. A naprawdę trudno nam sobie wyobrazić, że szkoleniowiec warszawian nagle ponownie stawia na Malarza. Tym bardziej, że do zdrowia za moment wróci Cierzniak.
Michał Pazdan
Jako jeden z nielicznych zaliczył występ na mundialu, po którym nie musiał się wstydzić. Ale też ten mundial się potem mocno za nim ciągnął, głównie dzięki Ricardo Sa Pinto, który dwa miesiące później szukał w nim wymówki dla słabej formy fizycznej legionisty. Fatalny błąd w kluczowym dla legijnego budżetu meczu z mistrzem Luksemburga, szybka czerwień z Cracovią – tyle wystarczyło, by na stałe wylądował na ławie. To dla niego pierwsza tego typu sytuacja odkąd gra w Legii i w ogóle od wielu, wielu lat. Miał walczyć o zagraniczny transfer, dziś pozostała mu walka z Wieteską i Jędrzejczykiem o pierwszy skład Legii. I na razie ją przegrywa.
Sławomir Peszko
Bieżący sezon w jego wykonaniu to 30 minut na boisku, czerwona kartka, wielomiesięczna dyskwalifikacja i wypadnięcie z orbity zainteresowania Piotra Stokowca. Nie żeby Sławek startował z jakiegoś wysokiego poziomu, ale takiego zarycia w dno nie spodziewali się chyba nawet najwięksi krytycy jego gry czy stylu bycia. A pomyśleć, że jeszcze 4,5 miesiąca temu debiutował na mundialu…
Semir Stilić
W tej rundzie 9 spotkań, 263 minuty, 0 goli i 0 asyst. A przecież wiosną był to jeden z liderów kapitalnie grającej Wisły Płock. Dziś ani nie ma dobrych Nafciarzy, ani dobrego Stilicia, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że Bośniak w największym stopniu przegrał z… limitem zawodników spoza Unii Europejskiej, którzy mogą jednocześnie przebywać na boisku. Najbardziej mu zaszkodziło sprowadzenie Ricardinho, z którym mógłby rewelacyjnie współpracować na boisku, ale w zamian – z powodu paszportu nowego wiślaka – ogląda jego występy na siedząco. Swoją pozycję w wyjściowej jedenastce obronił bowiem Merebaszwili, przez co Semirowi pozostały już chyba tylko dwie drogi – poczekać na polski paszport, względnie poczekać na złagodzenie limitów obcokrajowców spoza Unii w ekstraklasie.
Joao Amaral
– W Polsce mamy więcej czasu na rozegranie akcji, 4-5 sekund. W Portugalii presja na piłkarzu jest większa. Jeśli czegoś nie zrobisz w ciągu 2 sekund, to może być za późno – rzucił po stosunkowo dobrym początku w Lechu Amaral i dziś te słowa zwyczajnie się za nim ciągną. Portugalczyk wygląda bowiem tak, że momentami nawet 10 czy 15 sekund luzu nie wystarczyłoby mu, że zrobić coś rozsądnego z piłką. Co więcej, on wciąż zdaje się znajdować na krzywej schyłkowej. Ostatnie pięć spotkań w jego wykonaniu? Zwyczajnie pękały oczy. Być może jego forma stanowi bezpośrednie odzwierciedlenie formy całego Kolejorza i w końcu się ogarnie, ale to nie odbierze mu już tytułu jednego z największych przegranych początku sezonu.
Dioni
Lechowi nie udało się sprowadzić Carlitosa, więc poszukał sobie w Hiszpanii produktu carlitosopodobnego. Zdawało się, że chłopak ma papiery na wymiatanie w polskiej lidze – 23 gole w zeszłym sezonie Segunda B to na nasze warunki niemal gwarancja dobrej gry. Dioni miał też fajne przetarcie w Copa del Rey, gdzie zagrał dwa mecze na Real Madryt. Ale na razie Hiszpan nie wyróżnił się nawet w meczu rezerw z Kotwicą Kołobrzeg. Może potrzebuje solidnie przepracowanej zimy, by zaadaptować się do naszego futbolu, ale na razie jest to wielki i dość drogi niewypał.
Maciej Gajos
Gajos szedł do Lecha jako wyróżniający się ligowiec. Miał być jednym z tych, którzy zapewniają jakość drużynie, a przy tym robić kolejne kroki do przodu. Trzy i pół roku minęło od transferu Gajosa do Poznania, a ten zamiast być bliżej poziomu z widokami na kadrę i zagraniczny wyjazd, jest bliżej odpalenia przez Lecha jako gracz nierokujący, niemający atutów na coś więcej niż na ligową łupankę. Ta runda brutalnie opowiadała się za negatywnym scenariuszem.
Rafał Janicki
Patrzymy czasami na to co wyprawiają w tyłach przeciętniutcy Goutas i Rogne, a potem zastanawiamy się: jak trzeba być słabym, żeby przegrywać z nimi rywalizację? A jednak Janickiemu się udało. Janickiemu, który szedł do Lecha nie na uzupełnienie kadry, ale by rosnąć do miana żelaznego ogniwa wyjściowej jedenastki.
Kasper Hamalainen
Jeszcze nie tak dawno był przecież jednym z najlepszych zawodników ligi. Jego transfer był hitem nad hity, wywołał gównoburzę nad gównoburze. A dzisiaj? Kilka ochłapów na początku sezonu, potem trybuny. W Warszawie wciąż jest wielu kibiców, którzy wierzą w Fina, choćby w roli dżokera dającego impuls z ławki. Niemniej te mecze, które zagrał w tym sezonie, miał w komplecie bardzo słabe.
Mateusz Piątkowski
Wiosna Piątkowskiego w Miedzi: bramki, bramki, a potem jeszcze raz bramki. Wreszcie spokojna przystań, wreszcie powrót do formy.
Źródło: transfermarkt
Ale jesień zadaje kłam opiniom, że pierwszą ligę wiele od ekstraklasy nie różni. Piątkowski zaczął sezon posiadając zaufanie Dominika Nowaka. Wychodził w pierwszym składzie, trafił z Górnikiem. Ale poza tym w ofensywnie grającej Miedziance marnował zbyt wiele okazji i zasłużenie stracił pozycję w drużynie. Ostatnio grywa już tylko jako dżoker, ale bez efektów.
Maciej Dąbrowski
Dąbrowski ma wszystko, by być ponadprzeciętnym ligowym stoperem. Takim, który od biedy, złapawszy dobrą formę, mógłby zgłosić akces do próby w kadrze. Widywaliśmy takiego Dąbrowskiego w lidze, także w Lubinie. Ale w tym sezonie takiego Dąbrowskiego praktycznie nie widujemy. Zjazd z górnej półki stoperów Ekstraklasy nawet poniżej przeciętniaków.
Adam Ryczkowski
Choć przychodził z I ligi, oczekiwania były spore. W Chojniczance się wyróżniał. Ma za sobą, mimo młodego wieku, duży bagaż doświadczeń, przecież w Legii debiutował jako siedemnastolatek. Ryczkowski to piłkarz zorientowany na sukces, podporządkowujący swoje życie futbolowi. Ten transfer zdawał się zazębiać pod każdym względem. A jednak jest jedną z największych klap okienka.
* * *
No dobra, a kto może być naprawdę zadowolony po 15 kolejkach ligi?
Dominik Nagy
Wydawało się, że już definitywnie rozczarował, że nie ma już dla niego miejsca w Legii. Co więcej, nawet po tym, jak wrócił na Węgry, nic wielkiego nie pokazał. Mocny w gębie, słaby na boisku – wyglądał na kolejny zupełnie typowy przypadek zmarnowanego talentu.
Ogarnął się dopiero pod wodzą Sa Pinto. I to do tego stopnia, że dziś ciężko sobie wyobrazić Legię bez niego. 4 gole, 3 asysty i wiele naprawdę efektownych akcji na koncie. Odzyskana świeżość, odzyskana pewność siebie. Co prawda Węgier wciąż bywa chimeryczny, ale też tendencję wzrostową widać gołym okiem. I wydaje się, że w niedługim czasie może stać się to, co jeszcze niedawno było zupełnie nieprawdopodobne – Legia jeszcze na nim zarobi. W kontekście obecnej sytuacji klubu z Łazienkowskiej stanowi to kluczową zaletę Nagy’a.
Lukas Haraslin
Zeszły sezon niemal całkowicie stracił z powodu ciężkiego urazu. Latem jednak nie tracił czasu i po mocno przepracowanym okresie przygotowawczym momentalnie zasłużył sobie na miano najlepszego skrzydłowego ligi. To piłkarz o niespotykanej o nas umiejętności dryblingu, który swoimi rajdami zapracował na wiele punktów dla Lechii. A to strzelał bramki, a to asystował, a to rywal łapał na nim czerwień. Dziś 22-letni Słowak jest w takim gazie, że kibice Lechii mogą odczuwać uzasadnione obawy, czy uda mu się wytrwać w Gdańsku do wiosny. Sam Haraslin jest jednak wygranym – jego kariera wreszcie weszła na właściwe tory i w ogóle nie zdziwimy się, jeśli jeszcze zrobi się o nim w Europie głośniej.
Flavio Paixao
34-letni dziadek, który w zeszłym sezonie był tak zblazowany, że aż żal było patrzeć. Każdym swoim występem zdawał się robić wszystkim łaskę. Współpraca z Piotrem Stokowcem zupełnie go jednak odmieniła. Dziś jest to drugi najszybszy piłkarz ekstraklasy (przynajmniej pod względem pomierzonych prędkości) i współlider klasyfikacji strzelców. Jego przemiana świetnie obrazuje przemianę całej Lechii – od przeciętniaka, do najlepszego w całej stawce. I wcale się nie zdziwimy jeżeli po dwóch latach nazwisko Paixao – chociaż tym razem tego drugiego – znowu będzie wymieniać się jednym tchem wraz ze zwrotem “król strzelców”.
Tomas Podstawski
Jak zobrazować grę tego defensywnego pomocnika o niespotykanej u nas charakterystyce? Być może będzie to nieco niesprawiedliwe dla innych piłkarzy Pogoni, ale trudno – oto jak wyglądała tabela, kiedy Portowcy grali bez Podstawskiego:
A tak wygląda tabela w okresie, w którym Podstawski zaczął grać (a jak już zaczął – zaliczył wszystko od dechy do dechy):
I niech to wystarczy za cały komentarz.
Michał Janota
Przytoczmy fragment naszego archiwalnego tekstu o Janocie, czyli o człowieku, który:
– Został pożegnany bez żalu w Koronie (po pełnej rundzie bez goli i asyst),
– Odbił się od Pogoni Szczecin (9 meczów, 0 goli, 1 asysta),
– Nie przebił się w Górniku Zabrze, który wyleciał z ligi (11 meczów bez goli i asyst).
– Nie zrobił furory w I-ligowym Podbeskidziu (1 gol i 2 asysty przez cały sezon),
– Częściowo odbudował się w I-ligowej Stali Mielec pod skrzydłami Smółki (już 5 goli i 2 asysty w sezonie).
I chyba oprócz wspomnianego Smółki nie było w kraju człowieka, który wierzyłby, że Janota jest jeszcze w stanie błyszczeć w ekstraklasie. Tymczasem dziś jest to zdecydowanie najsilniejszy punkt Arki, która zdaje się robić systematyczne postępy. To samo zresztą widać u Michała – mniej więcej od czwartej kolejki i kapitalnego gola w meczu z Górnikiem Zabrze wszedł na naprawdę wysoki poziom. Dziś ma na koncie 6 goli, 2 asysty i 3 kluczowe podania, a to oznacza, że maczał palce przy ponad połowie trafień całej Arki. Tym samym Janota wygrał więcej niż tylko pod względem sportowym. Dźwignął się bowiem z samego dna i z twarzą wyszedł z próby charakteru.
Maciej Jankowski
Zaczynał u Smółki od trybun, z takiej perspektywy oglądał triumf w Superpucharze. Wydawało się, że będzie kolejną ofiarą rewolucji kadrowej w Gdyni, bo jego wiosenne popisy nie uzasadniały zatrzymania go w klubie. A potem Arka nie strzeliła gola przez trzy pierwsze kolejki. Smółka musiał dać szansę tym, którzy do tej pory jej nie otrzymywali. Jankowski najpierw wchodził z ławki, potrafiąc dać impuls, a nawet strzelić gola czy zrobić asystę, a odkąd wszedł do pierwszego składu już go nie oddał. Dziś od niego trener gdynian zaczyna ustalanie składu.
Źródło: transfermarkt
Matthias Hamrol
Na dobrą sprawę przed przyjściem do Korony bramkarz rozegrał tylko jeden (!) pełny sezon w seniorskiej piłce, w SSV Reutlingen. Poziom? Niemiecka piąta liga. PIĄTA LIGA. Poziom, na którym obecnie znajdują się tacy piłkarze jak Maciej Liśkiewicz, Maciej Ropiejko czy Przemysław Łągiewczyk. Kompletne anonimy. A tymczasem Hamrol, odkąd wszedł do klatki, prezentuje równy poziom, niczym nie ustępując tak zwanym bardziej uznanym ligowym golkiperom. Zastanawiamy się: czy aż tak był niedoceniany, czy to jednak smutna weryfikacja ekstraklasy?
Zdenek Ondrasek
Przecież Ondraska w pewnym momencie chciano się z Krakowa intensywnie pozbyć. Przecież były ku temu wszelkie powody, bo degradowanie się do roli zawodnika dobrze grającego tyłem do bramki przystoi tylko i wyłącznie Mariuszowi Ujkowi. Ondrasek 16/17: 3 gole. Ondrasek 17/18: bramek zero, zmaganie się z kontuzjami, siadanie na trybunach po wyleczeniu, smętne nieliczne minuty na boisku.
Więcej wskazywało na to, że Czech, przecież już nie najmłodszy, trzydziestoletni, za chwilę posypie się fizycznie i będzie dalej biegał po lekarzach. Tymczasem tej jesieni jeszcze trochę grania zostało, a Ondrasek już ma dziewięć strzelonych bramek, a popartych też naprawdę dobrą, pożyteczną dla kolegów grą.
Szymon Pawłowski
Szymon Pawłowski dawniej nieustannie budził zainteresowanie selekcjonerów. Może nie jakieś intensywne, ale przecież siedemnaście meczów – tak, tak! – w biało-czerwonej koszulce to nie byle co. Bywało, że zgłaszał ambicje do miana najlepszego pomocnika ligi. Później jednak przyszło potężne załamanie formy, gdzie przypominał cień zawodnika, tak jakby satysfakcjonowało go samo zgarnianie intratnej pensji w Kolejorzu. Jesień zeszłego sezonu w Niecieczy miał dramatyczną. Wiosną było lepiej, ale przecież i tak spadek.
Na razie być może ostatnią szansę na pokazanie, że wciąż jest piłkarzem ekstraklasowym, wykorzystuje. Ostatnio wyprowadza Zagłębie Sosnowiec z opaską kapitana, a choć sosnowiczanie – delikatnie mówiąc – maszyną do robienia punktów nie są, tak Pawłowskiemu wiele zarzucić nie można.
Jesus Imaz
Nie zrozumcie nas źle: już rok temu było widać, że Imaz to nieprzypadkowy grajek. Na pewno Biała Gwiazda nie złapała go w siatkę na plaży. Swoje strzelił, trochę ciekawych zagrań pokazał – pozycja w składzie na pewno nie za piękne oczy.
Ale tak naprawdę odpalił dopiero teraz, udowadniając, że wyjątkowo ciekawe CV – blisko setka meczów w La Liga2 – nie było błędem redaktorskim. Imaz jesienią to jedna z najjaśniejszych gwiazd ligi. Zawodnik skuteczny i błyskotliwy. Taki, na którego chodzi się na stadion. Wszedł dość płynnie w buty po Carlitosie, który miał zostawić za sobą dziurę nie do zapełnienia.
Paweł Brożek
Oczywiście, że Brożek zagrał raptem garść meczów. Oczywiście, że strzelił tylko jedną bramkę. Oczywiście, że piłkarzy, którzy pokazali więcej w lidze, znajdziemy może nawet kilkudziesięciu.
Ale ważny jest kontekst: przecież Brożek już kończył karierę. Wisła żegnała go z pompą. On sam mówił, że wcale to kończenie kariery w smak mu nie jest, bo chętnie pokopałby jeszcze, tyle, że na poważnym poziomie. I ostatecznie wyszło na jego, cały czas dopisuje kolejne rozdziały do i tak już opasłej i naprawdę fajnej piłkarskiej biografii.
Fot. FotoPyK