Ekstraklasa to dla kibiców lubiących bukmacherkę pole minowe, ale już spotkanie Górnika ze Śląskiem jawiło się jako pole minowe ostrzeliwane przez wsparcie z powietrza. No bo tak: z jednej strony mieliśmy zabrzan, którzy wciąż mają określony, wcale niemały potencjał, dlatego dalej mogą urwać w tej lidze punkty każdemu, ale też od każdego dostać w cymbał. W drugim narożniku stali natomiast wrocławianie, punktujący (albo i nie) absurdalnie, żeby wspomnieć od 5:0 z Miedzią do 0:3 z Wisłą Płock. Trudno było nie uważać tego starcia za loterię i maszyna losująca wypluła nam remis, 2:2.
A gdybyśmy chcieli przykleić tej maszynie gębę, trzeba by drukować maskę Daniego Suareza, bo to gość idealnie oddający uzależnienie od fortuny. Potrafi coś kompromitująca zawalić, by potem swoje błędy naprawić i tak było dzisiaj. Najpierw Hiszpan zachował się idiotycznie, kiedy w ogóle nie próbował zaatakować Chrapka. Po prostu wpuścił go w pole karne, jakby przyjmował najserdeczniejszego przyjaciela w mieszkaniu. Tyle że obu panów nie łączy taka zażyłość, to nie było mieszkanie, tylko pole karne, a więc stało się: pomocnik Śląska zawinął po długim rogu. No, ale jako się rzekło, Suarez na tym nie poprzestał, tylko odznaczył swoją obecność później, już na plus. Wszedł w pole karne przy rzucie rożnym i główkował tak szczęśliwie, że piłka odbiła się od Cotry i wpadła do bramki Słowika.
W ogóle dziwny był to mecz. Wynik 2:2 może sugerować, że oglądaliśmy szalone widowisko, o wysokim tempie, ze stanikami lądującymi raz za razem na murawie. A nie do końca tak się sprawy miały. Długi momentami nie działo się nic, ale co jakiś czas na chwilę piłkarze się budzili. A to Robak uderzył minimalnie niecelnie z dystansu, a to Wolsztyński z ostrego kąta nie trafił na pustą bramkę. Nie działo się to ciągiem, ale jednak trzeba było obserwować starcie uważnie, bo zaraz ktoś mógł wyprowadzić celny cios.
I trzecie celne uderzenie (licząc w sumie) zadał w pierwszej połowie Górnik. Znakomitą piłkę do Jimeneza puścił Zapolnik, Hiszpan urwał się Celebanowi i szpicem zaskoczył bramkarza Śląska. Kto wie, może z tego Jimeneza jednak coś będzie? Ostatnio zaliczył asystę z Zagłębiem, wcześniej walnął Lechowi, teraz trafił ze Śląskiem. Może więc nie okaże się kozakiem, ale kompletnym badziewiakiem też nie.
Po przerwie Śląsk nie rzucił się, cholera wie, jak mocno do ataku, ale jednak potrafił sobie coś skonstruować: na przykład w dobrej sytuacji znalazł się Broź po podaniu Robaka, lecz pomylił dyscypliny i zaliczył podwyższenie. Ostatecznie wrocławianie potrafili zaakcentować nieznaczną przewagę, ale znów: wydarzyło się to w najmniej spodziewanym momencie. Broź prowadził piłkę wzdłuż linii, obrońca mu ją musnął, wpadła pod nogi Picha, a ten uderzył bez zastanowienia i wpadło idealnie.
Później obie drużyny miały swoje sytuacje – Loska kapitalnie obronił strzał Piecha, a Słowik świetnie wyciągnął piętkę Zapolnika, lecz wynik do końca spotkania się nie zmienił. I może to dobrze? W sumie żaden zespół nie zasłużył na wygraną, bo żaden nie potrafił utrzymać rywala w ryzach na dłuższą chwilę. Obie ekipy natomiast za dużo zawierzyły losowi, stąd rozstrzygnięcie po punkcie jest jak najbardziej słuszne.
[event_results 538971]