Szef prawników Bayernu, Michael Gerlinger, nakazał międzynarodowej firmie prawniczej sprawdzenie wszystkich możliwych przeszkód na drodze do utworzenia Superligi.
Po miesiącu przysłali mu raport. Jako jedną z podstawowych przeszkód wskazali porozumienie między European Club Association i UEFA, którego autorem był niejaki Michael Gerlinger, szef prawników Bayernu.
Za napisanie tej umowy skasował 25 tysięcy euro.
Ja tam się Gerlingerowi nie dziwię. W nabierających rozmachu gabinetowych wojenkach faktycznie można się zagubić. Jest lepiej niż w Grze o tron.
***
Według Football Leaks, w 2016 prawa telewizyjne w piłce nożnej osiągnęły łączną wartość rzędu 16.7 miliardów dolarów. To dwa razy więcej niż drugi sport na liście, futbol amerykański.
Futbol amerykański, który wielki jest w zasadzie tylko na jednym, bardzo bogatym rynku. Cała reszta dyscyplin, nawet makao na pieniądze, została zdystansowana o kilka długości.
Prawda jest taka, że piłka nożna to na świecie dyscyplina numer jeden, numer dwa, numer trzy, cztery i pięć. Regionalnie gdzieś bardziej popularny może być krykiet, gdzie indziej rzucanie się majonezem, ale globalnie nikt nie bije się w tej samej wadze. Trzymając się pięściarskiej nomenklatury, mamy futbol z mistrzostwem WBA, WBC, IBF, BMW i KFC, i mamy resztę, walczącą z zapałem o pas Polsatu.
Futbol był zawsze mocny, ale jak nikt zyskał na medialnej rewolucji, dającej światu internet, setki kanałów telewizyjnych i stronę 811 w telegazecie, a które sprawiły, że piłka jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Swoją ulubioną ligą czy losami drużyny można żyć intensywnie każdego dnia.
Wierzchołkiem tego tortu są największe kluby i ich rywalizacja, mało komu obojętna. I w ogóle nie dziwi, że to właśnie oni chcą trzymać nóż wydający porcje.
To, czy wierzysz w powstanie Superligi, zależy od odpowiedzi pytanie:
Co jest większą marką? Real Madryt czy Champions League?
UEFA czy FC Barcelona?
FIFA czy El Clasico?
Na pozór pytanie absurdalne. Ale przyjrzyjmy się pierwszej z brzegu FIFA, w teorii rządzącej światową piłką.
W praktyce jej pozycja jest cały czas podważana aktywnością UEFA, która trzyma łapy na intratnych europejskich klubowych rozgrywkach (a intratnych dlatego, że grają tam największe kluby).
Tak, mundial jest wyjątkowy, ale rozgrywany tylko raz na cztery lata. UEFA rok w rok grzeje się w ogniu Champions League, Ligi Europy, a przecież ma też Euro, drugą najbardziej prestiżową imprezę piłkarską.
Jeszcze za czasów Platiniego krążył po gabinetach pomysł, by na Euro zapraszać kraje z innych kontynentów. Bez sensu? W rozumieniu zasad, owszem. W rozumieniu ekonomii, nie. A przede wszystkim atakowało to jedyny mający globalny zasięg produkt FIFA, w dodatku w momencie, gdy FIFA była osłabiona szeregiem skandali.
Do tak drastycznego przewrotu ostatecznie nie doszło, ale FIFA aktualnie rozpaczliwie walczy o powiększenie swoich wpływów, ze szczególnym uwzględnieniem posiadania prestiżowych klubowych rozgrywek. To bodaj priorytet całej kadencji Infantino: piłka klubowa ucieka reprezentacyjnej, trzeba albo się na ten pociąg załapać, albo zginąć. Dlatego najważniejszymi projektami łysego z FIFA są odświeżone Klubowe Mistrzostwa Świata, a także doroczny projekt Global League.
W jakie struny uderzał Infantino po ostatnich publikacjach dotyczących Superligi?
Odpowiadał mniej więcej, że Global League i Klubowe Mistrzostwa Świata są odpowiedzią na zakusy bogatych klubów, że to najlepszy sposób, by zapobiec Superlidze, a same kluby powinny pójść po rozum do głowy i docenić to, co on, prezes FIFA, poprzez te rozgrywki proponuje. Zagroził nawet, że jeśli Superliga powstanie, nikt w niej grający nie będzie mógł wystąpić na mundialu.
I moim zdaniem to klasyczny blef. Coś, co fajnie brzmi teraz, gdy wypada pomachać szabelką.
Ale gdyby Superliga powstała, oznaczałoby to totalną porażkę klubowych projektów Infantino, a zakaz podpaliłby prestiż mundialu. Jeśli kluby postawiłyby na swoim, znacznie bardziej prawdopodobne, ze FIFA będzie się próbowała z nimi dogadać.
Zresztą, ewentualny zakaz gry w mistrzostwach uderza w piłkarzy, który mogą co prawda podnieść bunt, ale same kluby URZĄDZA. Gerlinger nie tylko kazał prawnikom czytać sporządzane przez siebie dawniej umowy, ale także zorientować się, czy po stworzeniu Superligi – a więc, co kluczowe, opuszczeniu aktualnych struktur futbolu – będzie się dało uniknąć posyłania graczy na kadrę.
***
Prestiż Ligi Mistrzów w naszych oczach jest większy niż w wielu innych krajach. U nas to świętość. U nas to najważniejsze, co wyprodukowała piłka klubowa.
Ale gdzie indziej?
Dopiero co Manchester City zaczął kampanię mającą wypromować Champions League wśród własnych kibiców, bo nieporównywalnie większym zainteresowaniem cieszą się mecze Premier League niż faza grupowa Ligi Mistrzów, czyli raczej Burnley niż Lyon czy Szachtar.
Tak samo liczą na Bernabeu: z ich perspektywy sam fakt, że graja o stawkę z Viktorią Pilzno, a nawet z CSKA, jest jakimś błędem w systemie. Rozdawaniem forsy za frajer. Wiecie o czym myślał Florentino Perez podczas ostatnią meczu z Viktorią?
Wyobrażał sobie jak zajebiście dochodowy mecz o stawkę dałoby się zorganizować w tym terminie, z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych.
Fakty są takie, że Superliga to pomysł pełzający w gabinetach najważniejszych siedzib piłkarskich od bardzo dawna, nawet od lat dziewięćdziesiątych, kiedy Champions League ozłacała gigantów. Dopiero teraz jednak wydaje się, że giganci zyskali dostatecznie wiele sił, by ucieczka stała się realna. Nikt pieniędzmi z Champions League nie pogardzi, ale najwięksi mają budżety opierające się na innych fundamentach. A patrząc na przelew z UEFA myślą tylko o tym, że mogłoby być tego znacznie więcej.
Ważny przypadek: według Football Leaks w 2016 roku miały miejsce intensywne prace nad projektem Superligi, nie tylko nad tym, kto, kiedy i jak, ale przede wszystkim analizując prawne konsekwencje, ewentualną reakcję rynku praw telewizyjnych. Najlepsi na kontynencie, te wszystkie Reale i Manchestery, współpracowali ze sobą jak jedna drużyna. Jak zareagowała UEFA?
Tupnęła nogą.
Dając największym w Europie najbardziej preferencyjny podział miejsc w Lidze Mistrzów w historii, gwarantując czterem najlepszym ligom po cztery miejsca bez eliminacji.
To deal, w którym jasno widać kto był pod ścianą.
Deal z ukrytą informacją: “Proszę, zostańcie”.
W UEFA mogą grozić palcem, huczeć z ambony, ale ich działania niebezpiecznie wyglądają tylko z prowincjonalnej perspektywy. Dla większych są inne zasady, bo większych nie można obrazić. O większych trzeba się starać, co pokazują też dobitnie podwójne standardy wobec Financial Fair Play dla PSG i Manchesteru City.
UEFA może sobie jeszcze trochę pokrzyczeć, ale gdy przyjdzie co do czego, stanie w drzwiach gabinetów wielkich klubów i poprosi, by tamci pozwolili jakoś doczepić się do interesu. Dziś czytałem chociażby, że Superliga mogłaby znajdować się jako rozgrywki ponad Ligą Mistrzów, degradując Champions League do miana drugiej ligi, której zwycięzca awansuje na prawdziwy bankiet dla VIP-ów.
Ale najwięksi, napędzający te rozgrywki i ich prestiż, dochodzą powoli do wniosku:
Po co nam tylu pośredników?
Sparing Manchesteru United z Realem Madryt przyciągnął 109,318 na Michigan Stadium. Czy była do tego potrzebna UEFA?
Czy UEFA jest potrzebna do tego, by nadać naszej rywalizacji pociągającą stawkę?
Nie, bo pociągającą kibiców stawkę dajemy my, mierząc się ze sobą o punkty.
Wyjmij nas z Ligi Mistrzów, a ludzie przestaną ją oglądać.
***
Skoro tak, skoro kluby są dzisiaj najważniejsze, to dlaczego Superliga jeszcze nie powstała?
Umówmy się: to rewolucja, przy której Euro rozsiane po całym kontynencie jest zabawą w piaskownicy. Superliga wymagałaby wypisania się ze wszystkich reguł i wszystkich rozgrywek, w których te podmioty istnieją od dziesiątek lat. Ze szczególnym uwzględnieniem rodzimych lig (mecze Superliigi, superprestiżowego cacka, muszą odbywać się w najlepszym terminie, czyli w weekendy) gdzie przecież wszyscy zainteresowani grają od zarania.
Wyjazd z Hiszpanii? Nawet tłumacząc kibicom na Bernabeu ile to przyniosło by zysków, nie byłby decyzją wśród socios przyjętą jednomyślnie.
Jeszcze gorzej może być w Anglii, gdzie przecież Premier League daje świetne warunki finansowe i ciągłe poczucie wzrostu ekonomicznego, także bogatym. To też multum prawnych konsekwencji, na przykład z raportu, jaki zlecił Gerlinger wynika, że wszystkie kontrakty piłkarzy Bayernu straciłyby nagle ważność. Każdy mógłby odejść gdzie chce. To potencjalnie gracze, za których można by otrzymać setki milionów euro, a którzy odchodzą za darmo, mogąc wyciągnąć więcej forsy na indywidualny kontrakt, bo nowy klub zaoszczędził na transferze.
Ale, po pierwsze, być może potrzeba tylko czasu, by opracować strategię pozwalającą wycofać się bez poparzenia sobie tyłka.
A po drugie, do myślenia dają słowa Hansa- Joachima Watzke.
“Nie wyobrażam sobie opuszczenia Bundesligi. Tak długo, jak jestem odpowiedzialny za BVB, Borussia nie opuści rodzimych rozgrywek”. Ale poza tym przyznał też, że na wszystko inne Borussia musi być otwarta. Bowiem: “Jeśli Superliga stanie się faktem, BVB musi się w niej znaleźć”.
Dziś łatwo mówić, ze opuszczenie Bundesligi to niemożliwość, ale co jeśli własnie zrobiłyby to Bayern i Schalke? Czy nawet sam Watzke dalej broniłby już teraz słabnących wyraźnie rozgrywek? Rozumiejąc, że czternaste miejsce w Superlidze oznacza wskoczenie na wyższy poziom, niż czternaście kolejnych mistrzostw Niemiec?
Mało komu tak zależy obecnie na Superlidze co Bayernowi. Bundesliga nie jest ligą, o którą zabijają się reklamodawcy i kibice na intratnych rynkach. Prawa telewizyjne, w porównaniu do Premier League, mają śmieszną wartość. To odbija się już także na Bayernie, który mimo, iż wciąż jest europejską potęgą, tak nie szasta forsą na rynku transferowym. Nie jest w stanie stanąć pod tym względem w szranki z rywalami. I można mówić o odpowiedzialnej polityce transferowej, można ją chwalić. Ale jak tak dalej pójdzie, niedługo Bayern może wylecieć poza ścisły top, poza miano VIP-a na Olimpie.
Bayernowi, Barcelonie, Realowi, Juventusowi, nie mówiąc o Milanie czy Interze od zaraz Superliga się opłaca. Gra co tydzień nie z tzw. drobnicą, ale z potęgami – marzenie księgowych. Anglicy mają najmocniejszą ekonomicznie ligę, ale przecież dlatego, że umieją liczyć pieniądze. A skoro tak, to będą widzieli, że Superliga stanie się zupełnie nowym finansowo poziomem, NBA świata piłki, w którym nie można nie być. Według Football Leaks, Angole aktywnie już teraz działają we współpracy z innymi potęgami, widzą więc jaka to może być gratka.
Ja spodziewam się, że Superligę zobaczę najpóźniej za dziesięć lat. To naturalna konsekwencja. Zobaczcie ile zmian przechodzi piłka nożna pod względem strukturalnym: ruszono wydawałoby się idealny format 32 drużyn na mundialu. Po co? Żeby więcej krajów złapało bakcyla, czyli żeby mundial był więcej wart. Tą samą drogą idzie Euro. Coraz bardziej realne jest granie meczów ligowych w innych krajach, byleby tylko pozyskać te rynki.
Wszystkie zmiany w piłce ostatnich lat są dyktowane rachunkiem ekonomicznym. Gdzie kto może, kombinuje jak wydoić krowę dającą płynne złoto, a tym stał się futbol.
A tu mówimy o jednoznacznym rachunku ekonomicznym dla tych, którzy są najpotężniejsi w dzisiejszym futbolu.
Bo Superliga to już nie będzie dojenie, tylko skok na bank. Skok, który nie sprawia, że opróżniasz skarbiec, tylko stajesz się jego właścicielem.
Leszek Milewski