Królewscy od dłuższego czasu nie tylko są w czarnej dupie, a zaczęli się w niej urządzać. Za fatalne wyniki posadą zapłacił już Julen Lopetegui, ale problemów ze sobą nie zabrał. Piłkarze Realu Madryt nadal są fatalni w niemal każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Nic więc dziwnego, że Real Valladolid wpadł na Santiago Bernabeu i nie bał się grać w piłkę. Ba, nie bał się dyktować warunków i tempa gry.
Real Madryt w poprzednim sezonie był nie do zatrzymania w Lidze Mistrzów. Było tak przede wszystkim dlatego że Cristiano Ronaldo strzelał bramki na zawołanie, ale także dzięki drugiej linii. Kosmiczna gra trójki Casemiro, Modrić i Kroos miażdżyła każdą linię obrony. Dziś natomiast każdy z tych piłkarzy jest cieniem samego siebie. I co najgorsze dla sympatyków “Los Blancos” nie zapowiada się na to, by w najbliższym czasie coś się miało zmienić w tej kwestii. Po prostu tak dużych braków w przygotowaniu fizycznym nie można nadrobić błyskawicznie. Potrzeba dużo czasu, a tego akurat piłkarze Santiago Solariego nie mają.
Kibice na Santiago Bernabeu nie wytrzymali dziś nawet dwóch kwadransów bez gwizdania. Trudno się im dziwić, bo ich drużyna grała strasznie słabo i jednostajnie. W ofensywie brakowało Królewskim pazura i przyspieszenia. Czasami udało się uderzyć głową po dośrodkowaniach, ale stuprocentowymi okazjami byśmy tego nie nazwali. Próbowali zwłaszcza Casemiro i Bale, ale jak nie brakowało im precyzji, to dobrą interwencją popisywał się bramkarz rywali. Inna sprawa, że tych dośrodkowań wcale nie było dużo. Groźnych akcji z gry natomiast nie było prawie wcale. A jak już udało się dograć do Benzemy, to ten nie potrafił zdobyć gola. Francuz czasami był blokowany przez obrońców Valladolid, a innym razem Masip popisał się dobrą interwencją.
Obrona Realu Madryt na papierze nie wyglądała dziś nawet przyzwoicie. Do Sergio Ramosa dołączyli Reguilon, Nacho i Odriozola. Nie lepiej zresztą było na boisku, bo Real Valladolid kilka razy mocno zagroził bramce strzeżonej przez Courtoisa. Najbliżej strzelenia gola byli Ruben Alcaraz i Toni Villa, którzy obili poprzeczkę. Ten drugi innym razem uderzył tak, że bramkarz Realu Madryt musiał mocno się wysilić, by dobrze interweniować. Mało? Antonito w pierwszej połowie znalazł się w znakomitej sytuacji po prostopadłej piłce od Leo Suareza, ale niecelnie lobował golkipera gospodarzy. Generalnie przyjezdnym brakował dziś tego, co do Realu Madryt uśmiechnęło się w ostatnich minutach meczu. Otóż Vinicius Junior wszedł w pole karne i mocno uderzył gdzieś w stronę linii bocznej, ale piłka po drodze odbiła się jeszcze od Kiko Olivasa i wpadła do bramki. Ten gol był niczym innym jak wielkim szczęściem. Spójrzcie sami:
https://twitter.com/VitinhoMoleque/status/1058766260908056577
Chwilę później Karim Benzema wywalczył jeszcze rzut karny, który na gola zamienił Sergio Ramos, ale wiele to nie zmienia. Real Madryt na własnym stadionie nie potrafił zdominować meczu z Realem Valladolid. Ba, nie był w stanie przejąć inicjatywy na dłużej niż dwie minuty. Jasne, zdobył trzy cenne punkty, ale w takim stylu, że kibice nadal czują wstyd, jak oglądają popisy swoich ulubieńców.
Real Madryt – Real Valladolid 2:0 (0:0)
1:0 Kiko Olivas (Bramka samobójcza) 83′
2:0 Sergio Ramos 88′
Fot. NewsPix