Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że w polskiej piłce mogą się zdarzać zupełnie absurdalne historie, ale niektóre wciąż nas zadziwiają. Albo pozwalają wierzyć, że to wszystko jest jednak na niby, i że ktoś po prostu robi sobie z nas jaja. Koronny dowód to przypadek Alana Urygi, o którego strzeleckim przełamaniu sporo już napisano, ale… Jakkolwiek spojrzeć, sposób w jaki to zrobił jest naprawdę szokujący.
Już same liczby mówią tu same za siebie. No bo było tak:
– W 109 meczach w dorosłej piłce Uryga strzelił 0 goli.
– W 18 kolejnych meczach strzelił 6 goli.
Wczoraj w pierwszej rundzie Pucharu Polski z Siarką Tarnobrzeg defensor Wisły Płock po raz kolejny wpisał się na listę strzelców. W jaki sposób? Piłka poszukała go w polu karnym i odbiła się tak, że mógł wpakować ją do siatki. Wyglądało to następująco (od 28. sekundy):
Instynkt strzelecki Urygi – jakiego dorobił się w ostatnich miesiącach – nie przestaje szokować. Gość wcześniej był w czołówce wszelkich klasyfikacji piłkarzy z największą liczbą meczów bez gola, a dziś swoim dorobkiem zawstydza niejednego napastnika z ekstraklasy. I tak jak Wisła Płock wciąż gra bardzo słabo, tak jej obrońca nagle odzyskał formę z końcówki poprzedniego sezonu. W każdym z trzech ostatnich meczów był postrachem dla bramkarzy rywali i zaliczał punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. Z Miedzią strzelił gola i poprawił asystą. Z Cracovią asystował, a teraz z Siarką ponownie wpisał się na listę strzelców.
Dzisiaj gole Urygi nikogo już nie dziwią. I sam ten fakt w największym stopniu obrazuje przemianę piłkarza, który jeszcze w tym roku “świętował” setny mecz w ekstraklasie bez gola. Gdyby dzień przed pierwszym, historycznym trafieniem wiślaka – który akurat wypadłby 1 kwietnia – ktoś powiedział, że przez niespełna pół roku Uryga sieknie sześć goli, zostałby wzięty za primaaprilisowego żartownisia. Nie przymierzając, podobnie odebrany byłby człowiek, który po wczorajszej, pierwszej w barwach Legii bramce Michała Pazdana orzekłby, że legionista strzeli teraz pięć kolejnych sztuk jeszcze przed końcem fazy zasadniczej ekstraklasy. No to po prostu nie ma prawa się wydarzyć.
Tymczasem tego typu wyczynu dokonał właśnie Uryga. Strzelił 6 goli w 18 meczach. Dla porównania, przez ostatnie pół roku napastnik ofensywnie usposobionej Jagiellonii, Roman Bezjak strzelił ledwie 3 gole (w 17 spotkaniach). Inny strzelec, Rafał Siemaszko z Arki, zdobył w tym czasie 2 gole (15 spotkań). A legendarny napastnik Legii, Eduardo ani razu nie trafił do siatki. Tak naprawdę jednak napastników z gorszym dorobkiem od Urygi w ostatnim półroczu można by znaleźć całe mnóstwo. Jeden gol średnio na każde trzy spotkania to bowiem średnia, do jakiej wielu naszych supersnajperów doczłapać nie potrafi.
Przypadek Urygi to zatem kolejny argument za tym, że w naszej piłce absolutnie wszystko jest możliwe. Za chwilę Kanibołocki może zacząć łapać wszystkie piłki, Jodłowiec zostanie mistrzem małej gry, defensywa Lecha nie popełni do końca roku błędu, a Peszko przestanie dostawać debilne kartki. A tym bardziej wszystko może się wydarzyć w Płocku, gdzie przecież właśnie wydarzył się też drugi cud – Karol Angielski strzelił dwa gole w dwóch meczach z rzędu… No cóż, logiki w tym nie ma żadnej, ale przynajmniej się nie nudzimy.
Fot. FotoPyK