Raz kochasz, raz nienawidzisz. Raz chcesz wychwalać pod niebiosa, raz ukrócić o głowę. Raz zachwycasz się udanym dryblingiem, by za chwilkę kląć jak szewc, gdy piłka odskoczy na pięć metrów. Kibicując drużynie z Michałem Kucharczykiem jest się na nieustannym rollercoasterze. Wiele można o Kuchym powiedzieć, ale nie to, że jest nijaki.
A to wyjdzie, jak ubogi jest technicznie. A to zgubi koncentrację w środku meczu albo już po spotkaniu powie jakąś głupotę przed kamerami. Przywar Kucharczyk ma całe mnóstwo. Ale to on zagrał już ponad 200 meczów dla Legii Warszawa. To on jest odstawiany na boczny tor przez kolejnego trenera, by za chwilę stać się piłkarzem pierwszego składu. To on może roześmiać się w głos, gdy ktoś opowiada o zagranicznych zaciągach Legii. To on jest piłkarsko nieśmiertelny.
To on jest… legendą Legii?
Mowa przecież o gościu zdobywającym z tym zespołem pięć mistrzostw Polski i sześć pucharów kraju. Mowa o człowieku, który równie poza naszym podwórkiem wielokrotnie pomagał swojemu zespołowi, żeby wspomnieć tylko bramkę z Dundalk, otwierającą drzwi do europejskiej elity, czy gola już w samej elicie, będącym pierwszą strzelonym przez Polaka dla polskiego klubu od czasów Jacka Dembińskiego. I właściwie to z Kuchym tak sprawy miały się od samego początku. Pamiętacie Legię z sezonu 10/11, która miała zachwycać, a która okazała się słabą bandą naznaczoną truskawkowym zaciągiem? Właśnie wtedy do drużyny wchodził Kucharczyk i już wówczas, jako nieopierzony 19-latek ściągnięty ze Świtu, pokazywał reszcie, jak to się robi.
Mecz z Lechem Poznań, siódma kolejka tamtych rozgrywek. Legii nie idzie, przegrywa u siebie z Kolejorzem od dziewiątej minuty. W końcu jednak świeżak wykorzystuje swój gaz, ucieka obrońcom przeciwnika i doprowadza do remisu, a na taki wynik naprawdę się nie zapowiadało. Ostatecznie ten mecz Legia wygrała, pierwszy po trzech porażkach z rzędu i był to początek przyzwoitszych rezultatów. Pomijając 0:3 z Lechią, stołeczni zwyciężyli w sześciu z siedmiu kolejnych gier.
Żeby nie było jednak za różowo, z tych lat Kucharczyka w Legii pamiętamy też to…
albo to:
Dlatego ksywkę „Kuchy King” odbiera się dwojako. Z jednej strony to ukłon w stronę piłkarza, docenienie jego zasług, ale z drugiej lekka szydera, podkreślenie, że jest królem trochę jak z baśni Andersena: nie widzi, że chodzi nagi. Tak to wygląda w Warszawie albo w miastach zwaśnionych ze stołecznym klubem, natomiast wydaje się, że jest jeden dwór, gdzie niewiele osób ma wątpliwości związanych z Kucharczykiem. To Nowy Dwór Mazowiecki, gdzie piłkarz zaczynał swoją karierę w Świcie. Małe miasto, w którym Kucharczyka zna każdy, od dzieciaków trenujących w klubie, które są w niego zapatrzone, aż po panią w mięsnym.
– Michał przyjeżdża często do Nowego Dworu, pomaga nam w zakupach sprzętu do treningu, jak ma jakieś buty, to da chłopakom. Przychodzi na treningi, to fajne wyróżnienie dla naszych adeptów, mogą wziąć autograf, zrobić sobie zdjęcie. Dla naszej akademii on jest najlepszą wizytówką. Daj panie Boże, żebyśmy raz na pięć lat dawali takiego zawodnika – mówi Tomasz Reginis, koordynator akademii Świtu, który grał jeszcze z Kucharczykiem, gdy ten wchodził do zespołu. – Cały czas mam z nim kontakt. Jest dobrym wychowankiem, który odwiedza swojego byłego trenera, zresztą mieszkamy blisko siebie. Nie to, że „gram teraz w Legii, to cię nie znam”. Michał jest pod tym względem bardzo w porządku. Pojawia się też na zajęciach. Trenerzy go proszą, żeby przyjechał, pobył, posędziował, zrobił sobie zdjęcie i on nie ma z tym problemu. Nie gwiazdorzy, jest normalny – dodaje Wojciech Stecyna, pierwszy trener Kucharczyka, pracujący z nim w juniorach.
Jak zresztą dużo znaczy Kucharczyk dla Świtu, obrazuje świetnie jedno poniższe zdjęcie. Oś czasu całego klubu, wyszczególnione sukcesy, ale konkretnych ekip, i tylko jeden rodzynek w postaci Kucharczyka, gdzie o pozytywnej historii zadecydowała indywidualność.
Stecyna wspomina pierwsze dni Kucharczyka w Świcie: – Dobrze pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Michała. Miałem zajęcia na stadionie, byłem już trenerem, prowadziłem wtedy rocznik maluchów – trzecia, może czwarta klasa podstawówki – i zobaczyłem dzieciaka, który przyszedł pokopać piłkę z ojcem. On strzelał, ojciec bronił i na zmianę. Znałem trochę tego tatę, więc podchodzę i mówię:
– To twój syn?
– No, mój.
– A który to jest rocznik?
– 1991.
– To mam akurat ten, zaczynam się bawić w selekcjonera, może byś go przyprowadził, bo widzę, że uderza czysto i coś w sobie ma.
– Dobra, zobaczę, na razie nie mam czasu, mieszkamy w Modlinie i nie bardzo jest jak dojeżdżać regularnie do Nowego Dworu.
I nie przyprowadził go. Jednak potem spotkałem ojca po kilku miesiącach jeszcze raz i znów mu mówię, by dał tego dzieciaka, żebym zobaczył, jak wygląda w treningu.
– No dobra, bo Michał marudzi, że chce przyjść.
Wtedy go przyprowadził, wdrożyłem Michała do drużyny i zaczął trenować z grupą.
Kucharczyk irytuje cię zbyt częstym dryblingiem? Nie wzięło się to znikąd.
Stecyna kontynuuje: – Wyróżniał się, bo w ogóle nie podawał. Woził cały czas. Wychodziło mu to na tyle, że pięciu przeszedł, ale na szóstym się zatrzymywał. Kiedyś zrobiłem taki numer, że zdjąłem jego kolegów i grał sam przeciwko ośmiu, bo wtedy graliśmy osiem na osiem. To był dobry punkt zaczepienia, gdyż łatwiej oduczyć kiwania, niż do niego zachęcić. Nie chodziło mi oczywiście o to, by przestał kiwać, nie na tym rzecz polega, ale by po minięciu trzech i zrobieniu przewagi, oddał piłkę do kolegi. Uczył się tego powoli, ale zaczął kiwać z większą korzyścią dla drużyny.
Dziś baza Świtu wygląda całkiem przyzwoicie jak na tamtejsze warunki finansowe, jest choćby boisko ze sztuczną murawą, ale w czasach Kucharczyka tego nie było. – Michał bazował na starcie, reakcji, szybkości. Nie był zawodnikiem technicznym, bo nie za bardzo miał się gdzie uczyć. Tutaj w jego czasach boisko treningowe miało może 10 procent trawy, jak spadł deszcz, to ćwiczyło się na błocie. Drugi obiekt już był całkowicie piaskowy, więc w okresie letnim to przypominało beton – zdzierały się kolana, robiły pęcherze na stopach – opowiada Reginis. – Z warunkami było słabo. Za Nowym Dworem jest wioska Okunin, tam mieścił się taki klub, panowie zagospodarowali boisko i grali w A-klasie. To boisko stało się bazą niektórych drużyn juniorskich. Było fajne, miękkie i duże, tylko czasem musieliśmy krowy wyganiać, ponieważ wchodziły i zostawiały placki. Niestety potem to boisko stawało się gorsze, zaniedbane przez właścicieli. Czasem trenowaliśmy tylko w jego danych obszarach, na przykład na 1/3, gdzie trawa jeszcze nadawała się do gry. O orlikach wówczas nikt nie myślał – dodaje Stecyna.
Wojciech Stecyna
Kucharczyk nie miał więc specjalnych warunków, by nad swoją techniką pracować, ale trzeba też przyznać, że z dużym talentem do akurat tego elementu futbolu się nie urodził. – Nigdy nie był technicznie wspaniały, było z nim OK, ale mieliśmy dwóch-trzech dużo lepszych od niego pod tym względem. Pamiętam, że przyjechał kiedyś trener Prawda i pyta: który to ten Kucharz? Mówię mu: no ten. Odpowiedział: jak on w ogóle biega? Jak niedźwiedź jakiś – opowiada Stecyna.
Kucharczyk, co widać też dzisiaj, bazował na zupełnie innych atutach. Po pierwsze: wybieganie.
– Ustawiałem go w środku pomocy, zawsze tam grał. Szkoda mi go było na skrzydło, ponieważ w środku pola dawał cholernie dużo, też w obronie. Pozwalałem mu grać swobodnie, żeby się mocno podłączał, on potrzebował być rozpędzony. U mnie szpica nigdy nie była jego pozycją, ale gdy tak grał w pierwszej drużynie, to strzelał bramki i byłem tym zdziwiony, bo w juniorach potrzebował atakować z głębi pola. Miał zielone światło i jak się rozpędzał, to jechał do końca. Graliśmy 4-4-2 i on z tej dwójki środkowych mógł wszystko. Iść do przodu i nawet nie wrócić, skoro tyle dawał w ataku. Ale wracał, gdyż był i do tej pory jest niesamowitym koniem, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne. Teraz młodym chłopakom tłumaczę, że warto brać udział w zawodach szkolnych, biegach przełajowych, krótkich i długich dystansach. Kuchy brał w nich udział i wygrywał, w najgorszym razie był na podium – mówi Stecyna.
Po drugie: mocna psychika.
– Michał od początku wyróżniał się tym, czym wyróżnia się teraz, czyli mocną głową i charakterem. Gdy miał 16-17 lat, to nie robiło mu różnicy, czy na bramce stał zawodnik X, czy załóżmy Artur Boruc. Nie kalkulował i nie kalkuluje nadal. Taki charakter miał od małego – opowiada Reginis. – Michał przez to, że dobrze grał i był ważną postacią dla drużyny, czasami stał z boku. Inaczej się zachował, inaczej coś powiedział. Ogólnie był z drużyną i zależało mu na dobrych wynikach, cholernie o nich myślał. Ale w drużynie był na 70%, tak bym to ocenił. Żył z grupą, a jednak trochę obok. Choć bez kłótni, po prostu momentami Michał miał swój świat. Nie było różnicy, czy gra z Legią, czy z Żabieńcem. Grał tak samo. Ta jego psychika to jeden z jego największych plusów. Pamiętam, że patrzyłem na boisko i myślałem: no gdzie idziesz, na dwóch-trzech? Nie pchaj się. A on szedł i często mu to wychodziło, przepychał się przez ten mur i przynosiło to fajne efekty – dodaje Stecyna.
Po trzecie: pracowitość.
– Oceniam ją 9 na 10. Nie pyskował, był sumienny, miał respekt do trenera i szacunek – mówi Stecyna. To wszystko sprawiało, że rósł Kucharczyk jako piłkarz, a razem z nim i juniorska drużyna Świtu. – Gdy chłopaki mieli po 14-15 lat, zaczęliśmy grać w wysokich ligach juniorskich, awansowaliśmy do najwyższych klas danego rocznika. Michał wyróżniał się w wieku 12-13 lat na poziomie warszawskim, ale jeszcze potrzebowałem porównania. Gdy zaczęliśmy grać w rozgrywkach makroregionalnych, obejmujących całe Mazowsze, gdzie grały Legia, Polonia, Ursus albo Wisła Płock i tam widziałem, że drużyna się mocno trzyma, a on jest jej najistotniejszym punktem, uświadomiłem sobie, że może coś z tego być. Najwyżej zajęliśmy trzecie miejsce i to był przedostatni sezon juniorski. Michał razem z dwoma innymi chłopakami w ostatnim już nie grał, poszedł do seniorów, a my bez nich zajęliśmy ósmą lokatę, co też o czymś świadczy – dodaje Stecyna.
Grzegorz Zmitrowicz z rocznikiem 2005.
Kiedy skończył się czas juniorski Kucharczyka, przejął trener Grzegorz Zmitrowicz, prowadzący wówczas seniorów Świtu. – Wziąłem Michała razem z innymi juniorami na koniec jesieni 07/08, ale wtedy jeszcze nie grali, tylko trenowali z drużyną. Dopiero w drugiej rundzie dostali szansę. Graliśmy z SMS-em Łódź, to byli rycerze wiosny, a my mieliśmy mało punktów. Moja posada wisiała na włosku i pomyślałem sobie, że skoro ten mecz ma decydować o moim pozostaniu, to może zrobię coś dla tego młodego chłopaka i go wpuszczę od pierwszej minuty. Tak się stało, Kuchy strzelił piękną bramkę na 1:0, Zjawiński poprawił na 2:0, a potem Michał ustalił wynik na 3:0. Na tym meczu był Michał Globisz i obserwował piłkarzy z SMS-u pod kątem reprezentacji Polski juniorów, a zapisał tylko nazwisko Michała. On miał łatwe wejście do szatni. Pamiętam, że potrafił obejść się ze starszymi zawodnikami. Mówili mu, by tak często nie strzelał, nie kiwał, podawał im piłkę, trochę go strofowali. A on przyjmował to wiadomości, zagrał tak, by było widać, że nie puszcza tego koło uszu, ale w kluczowych sytuacjach robił po swojemu.
– Duszą towarzystwa na pewno nie był, ale nie był też cichym i skrytym chłopcem. Ja byłem wówczas jednym ze starszych zawodników w szatni, wziąłem go pod swoje skrzydła, miał trochę lżej. I to był łatwy chłopak do prowadzenia, stawiam go za wzór chłopcom w akademii. Pamiętam, że wtedy, właściwie po każdym meczu było mnóstwo telefonów od menadżerów, którzy chcieli podpisać kontrakt z Michałem. Mieliśmy jednak niepisaną umowę, żeby nic nie podpisywał. Ja mu doradzałem. Dopiero gdy pojawiła się Legia i Lech, uznałem, że to przekracza moje kompetencje i Kuchy podpisał umowę z Czarkiem Kucharskim. Dzisiaj jest wielu zawodników 16-17 letnich, którzy mają umowy z menadżerami i wydaje im się, że są piłkarzami. A to nie do końca tak jest – mówi Reginis.
Tomasz Reginis
– Jeśli spojrzeć na czysto piłkarskie umiejętności, na pewno choćby Darek Zjawiński przewyższał Michała. Nie zrobił jednak takiej kariery jak on, choć też pograł w ekstraklasie. Gdy teraz tak myślę, to w przypadku połączenia najlepszych cech Zjawińskiego i Kucharczyka, wyszedłby piłkarz na bardzo wysokim poziomie – opowiada Zmitrowicz.
Gdy pojawiła się wspomniana Legia, Kucharczyk nie zwariował i nie rzucił się na tę ofertę, jakby miała być pierwszą i ostatnią taką w życiu. Podszedł do sprawy spokojnie. – Była taka sytuacja, że jak go kupiła Legia, to został wypożyczony od razu do Świtu. On tak chciał, bo stwierdził, że chce zdać maturę, to był jego warunek. „Kupcie mnie, ale będę grał w Świcie i skończę szkołę”. Fajna świadomość, która świadczy o jego mocnej psychice. Ktoś inny mógł się podpalić, stwierdzić, że potem w Legii będą patrzyć na niego spode łba, a on wszystko to sobie spokojnie poukładał – mówi Stecyna. I dodaje: – Tak był wychowany przez ojca, wojskowego. Twardą ręką, ale też tata pomagał mu i go wspierał.
Do taty zresztą zadzwoniliśmy, chcąc porozmawiać o Michale. Odmówił. Najpierw wykręcając się wycieczką na Mazury, a na pytanie, czy możemy więc zająć kwadrans przez telefon, stwierdził krótko: – Michał prosił, bym z mediami nie rozmawiał. I tak szczerze mówiąc, nie było to wielkie zaskoczenie, bo każdy wie, jaki stosunek ma piłkarz do mediów. Pytanie, kiedy to się zaczęło, przecież początkowo wcale tak z Kucharczykiem nie było. – Musiał się zrazić, ktoś mu musiał zrobić krzywdę. Żeby był skutek, musi być przyczyna – twierdzi Zmitrowicz. Reginis dodaje: – Pamiętam, że na początku Michał nie był niechętny do mediów, na przykład lokalnych. Pewnie potem ktoś coś źle napisał i dlatego on się zraził. Szczerze: nie dziwię mu się, gdyż mam podobny charakter do niego.
Być może początków niechęci Kucharczyka do mediów należy szukać w 2011 roku. Wtedy, po meczu ze Spartakiem Moskwa, Super Express opisał, jak Kuchy i koledzy świętowali ten awans.
Właśnie wtedy ta niechęć mogła się narodzić. A klasyka, czyli sam jesteś fatalny, to już skutek tej i pewnie kolejnych publikacji.
*
Gdy Kucharczyk odszedł do Legii Warszawa, cała szatnia Świtu odetchnęła z ulgą. Nie dlatego, że nie lubiła młodego chłopaka, a dlatego, że klub miał wreszcie z czego opłacić zaległości względem nich. W Legii pod swoje skrzydła wziął Kuchego od razu zajmujący się wprowadzaniem młodzieży Jacek Magiera. Żaden trener nie wie o Michale Kucharczyku więcej, niż właśnie “Magic”.
– Będąc w Nowym Dworze Mazowieckim pytaliśmy pierwszych trenerów Michała o to, czym wówczas się wyróżniał. Wszyscy wskazywali podobne cechy – ambicja, determinacja, charakter, wydolność, szybkość. Podziela pan to zdanie, że siła Kucharczyka tkwi zwłaszcza w cechach niepiłkarskich?
Jacek Magiera: – Nie zgodzę się, że to są cechy niepiłkarskie. Bycie piłkarzem to złożony proces. Można być technicznym, ale nie mieć szybkości czy wytrzymałości i wtedy nie osiągnie się takiego sukcesu, jakby można było. Michał ma jedno i drugie. Zawsze powtarzałem mu jedno zdanie: „czym prościej, tym lepiej”. W prostocie siła. Jeśli gra prosto, nie kombinuje, nie chce robić rzeczy, które do niego nie należą – jest skuteczny i ma liczby. Schody zaczynają się wtedy, gdy się za bardzo rozluźni – w złym tego słowa znaczeniu, bo piłkarz musi mieć luz. Luz to kontrola emocji, pewność siebie, spokojne operowanie piłką. U Michała pojawiał się jednak luz w sensie „co to nie ja” i lekceważenie sytuacji. Potrafił zadziwić, zagrać super, a za minutę zadziwić tym, jak bardzo mu wszstko uciekło spod kontroli.
Pamiętam go, gdy dołączył do zespołu. Otwarty, nie miał problemu z wejściem w grupę, odważny w rozmowach z trenerami. Wziąłem go pod swoje skrzydła, bo moją rolą jako asystenta było wprowadzanie młodych zawodników do zespołu. Ze swojej strony muszę powiedzieć, że Michał najlepiej grał wtedy, gdy był na mnie wkurzony, obrażony, gdy trzeba było go postawić do pionu. Gdy był luźny i zadowolony, wypadał gorzej. Ten stan lekceważenia zawsze mnie irytował.
Natomiast uważam, że to bardzo pożyteczny i dobry zawodnik, który dał Legii przez lata mnóstwo radości i sukcesów. Wszedł na ten poziom wyłącznie ciężką pracą. Niby to już rutyniarz, ale przecież ma dopiero 27 lat. Bardzo dużo osiągnął, zwłaszcza jak na swój wiek. Mistrzostwa, puchary, jest ostatnim polskim piłkarzem, który strzelił gola w Lidze Mistrzów. Ma taką pozycję wyjściową, że może wywindować statystyki jak prawdziwy kozak.
Wszystko jest dobrze, kiedy gra swoje, gra prosto, jest skoncentrowany na sobie i wykonuje zadania.
– W Legii są najlepsi piłkarze w Ekstraklasie, zwykle nie z techniką na bakier i dziadku czy meczach popisują się różnymi zagraniami. W takich okolicznościach nie chce się być tym, który ma walić z czuba.
– Każdy musi znaleźć sobie miejsce w drużynie. Michał nieraz przychodził i narzekał: „czemu ja muszę tyle biegać, a Vadis nie musi?”. Prosta odpowiedź – bo to jest cecha, którą ty musisz mieć wybitną. Jak będziesz grał technicznie jak Vadis, to nie będziesz musiał tyle biegać, bo będziesz szybciej podejmował decyzje. To nie jest żaden zarzut, a uświadamianie, co ja mogę dać swojej drużynie. Ja byłem zawodnikem wytrzymałym, który mógł biegać przez 90 minut i dzięki mnie łatwiej miał taki Vuković czy Svitlica. Biegałem, harowałem, a Stanko Svitlica nie musiał w ogóle wracać do obrony, bo tak graliśmy. No ale gość w dwa sezony strzelił 40 goli. Coś za coś. Michał ma swoje walory – szybkość, wychodzenie do piłki. Proszę spojrzeć bramkę na 3:2 z Realem i to, jak Kucharczyk przyjmuje piłkę. Prosta rzecz, ale perfekcyjnie zrobiona, do przodu, ze zmianą kierunku. Właśnie tego od takiego zawodnika się oczekuje. Gol z Lechem na 2:0 w sezonie mistrzowskim, gdy Jodłowiec podał mu piłkę – wbiega w linię spalonego, bo to ma, przerzuca piłkę nad bramkarzem i strzela głową. To są jego atuty, jak na naszą rzeczywistość wręcz wybitne.
Żeby tylko znowu jak to przeczyta nie pomyślał, że jest od czegoś innego. Nie. On nie będzie tym piłkarzem, który będzie czarował w środku pola, wchodził w drybling, brał na siebie czterech piłkarzy, wchodził w kombinacje. Ma swoje atuty i swoje zadania do wykonania.
Zawsze dzielę technikę na technikę na cyrkową i użytkową, czyli dobrze przyjęcie, podanie, strzał. Kucharczyk ma użytkową. Ludzie często tego nie doceniają, bo nie widzą. Lubię na meczach siąść sobie wśród kibiców. Wczoraj byłem na Puszcza Niepołomice – ŁKS. Gdy słucha się ich ocen, jest uśmiech na twarzy, bo człowiek zwraca uwagę na zupełnie inne rzeczy. Kibiców interesuje wynik, gol, dobra gra, ale my – ludzie będący w środku – oceniamy wszystko zupełnie inaczej.
– W jaki sposób dyscyplinował pan Michała i za co mu się najbardziej dostawało?
Najbardziej za marudzenie. Pokazywanie dookoła wszystkim, zwracanie na siebie uwagi. Była jedna sytuacja – nie chcę wyciągać konkretów z szatni, Michał wie – przed meczem z Lechią Gdańsk, gdy strzelił dwa gole, które dały nam zwycięstwo. Zareagował tak, jak chciałem. On da drużynie najwięcej, gdy będzie robił to, co do niego należy.
– Gdy pogodzi się, że nie będzie gwiazdą.
– Ale on jest gwiazdą! Tylko inną, inny typ. Trzeba sobie zadać pytanie: kto to jest gwiazda? Kiedyś mówiono, że Jacek Zieliński jest gwiazdą Legii, no bo był. Ale to nie był zawodnik kreatywny czy techniczny. Bardziej zapracował na to swoją postawą i autorytetem, każdy miał do niego respekt, nawet przeciwnicy. Michał nie może skupiać się na sobie i swojej nieszczęśliwości, bo… jaka to jest nieszczęśliwość? Ludzie, on powinien być szczęśliwym człowiekiem. Gra w najlepszym polskim klubie, strzelał bramki w Lidze Mistrzów, grał w reprezentacji, urodziło mu się dziecko. Same szczęście. Uśmiech z jego twarzy nie powinien znikać.
– Gdybyśmy oceniali Kucharczyka wyłącznie przez pryzmat jego wypowiedzi medialnych, nie dałoby się go lubić. Arogancja, nieprzyjemne odzywki do dziennikarzy. Skąd to się u niego bierze?
– Może coś sobie wmówił? Nie wiem, to dobry chłopak. Taki odbiór jest, rzeczywiście, wiele takich sytuacji było. Staje przed mikrofonem i faktycznie pokazuje męczennika. No nie, tego się nie kupuje. Nie ma podstaw do tego, by się w taki sposób zachowywać. Sport jest taki, że raz wygrasz, raz przegrasz, raz zremisujesz. Nie ma tak, że zawsze ci wszystko wyjdzie i ze swojej pracy będziesz tylko zadowolony. Michał musi nad tym popracować i pewnie o tym wie. To jest irytujące, tak.
Ale nie robi tego na pewno złośliwie. Jeśli ktoś mówi, że Kuchy się na kogoś uwziął – to nieprawda. W codziennym kontakcie Michał jest zupełnie inaczej postrzegany. Jest w tym klubie już prawie dziesięć lat. Trenerzy się zmieniają, od mojego odejścia było już czterech, a przede mną sześciu. Na początku wielu sadzało go na ławce, ale jak trwoga to do Kucharczyka. Takie są fakty, historii i statystyk nikt nie zmieni. Wiedziałem, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji. Dużo mi pomógł w wywalczeniu mistrzostwa. Byliśmy w bardzo trudnej sytuacji – 12 punktów straty, Liga Mistrzów. Wygraliśmy 10 meczów z rzędu na wyjeździe, a on był tym, który strzelał gole. Wszystkiego nie wykorzystał jak na przykład w Amsterdamie, gdzie mógł lepiej przyjąć piłkę i byłoby 1:0. Jakby się ten mecz potoczył – nie wiemy.
– Kucharzcyk radzi sobie z krytyką? Media to jedno, natomiast od lat Kuchy to na Legii naczelny obiekt szydery trybun, trochę niesłusznej.
– Jest to pewnie frustrujące, ale nie zawsze, jest przecież modna przyśpiewka „Kuchy King”. Ma i zwolenników, i przeciwników. To właśnie taki chłopak, który potrafi rozpalić do czerwoności z radości, ale też – nie chcę się wyrażać – wkurzyć każdego. Może nie tyle niechlujnością, ale takim lekceważeniem prostych sytuacji. W piłce najtrudniejsze są proste sytuacje. Kiedy się wydaje, że się nie da czegoś źle zagrać, często się to się dzieje. Miał wzloty i upadki. Był szydzony, wychwalany. Krytyka jest róznie odbierana przez zawodnika, też ta wewnątrz szatni. Prowadząc odprawy nigdy nie kitowałem zawodników, zawsze mówiłem to, co myślę. Widać było czasami po reakcji, że do niego trafiam, a czasami, że nie. Później przychodził skruszony i rozmawialiśmy. Były momenty, że się na kilka dni obrażał, bo usłyszał prawdę. Zawodnik nie chce jej usłyszeć. Wie, że źle robił, ale ma ego. „No jak to, przy drużynie tak powiedzieć? Ja się nie zgadzam”. Ale się zgadza. Przyzna rację. Za dzień, dwa czy tydzień, ale przyzna. To taka tarcza obronna, lecz po przemyśleniu przyzna racje. Nie znam trenera, który nie chce wygrywać i by się jego zawodnicy rozwijali.
Nie wierzę, że krytyka po nim spływa. Przeżywa porażki i niewykorzystane sytuacje. Ambitny jest. Nawet bardzo ambitny. Gdyby nie był ambitny, nie byłby w tym miejscu, w którym jest. Sami wiemy – zdolniejszych od niego było wielu i jest wielu. Ale bardziej ambitnych i pracowitych już dużo mniej.
– W jakim aspekcie rozwinął się najbardziej przez te wszystkie lata?
– Trudno mi powiedzieć, mimo że od początku wziałem go pod swoje skrzydła jako opiekun. Było dużo pracy na płaszczyźnie sportowej, mentalnej i społecznej. Jest coraz bardziej doświadczony. Wchodząc do Legii był już bardzo dojrzały. Zupełnie inaczej się z nim rozmawiało i to było widać. Jego życie prywatne jest fajne – ma małżonkę, Różę, rodziców, którzy bardzo dbają o jego życie. Wszystko jest jak należy. Nie ma takiej jednej cechy, którą by rozwinął jakoś szczególnie. Rozwinął się w każdym aspekcie.
– Technicznie był nieokrzesany?
– Na pewno tak. Michał przyszedł jako zawodnik, który strzelał dużo goli, jako napastnik, ale przez różnych trenerów był później sprawdzany na boku pomocy. Wręcz nigdy żaden z trenerów Legii nie traktował go jako napastnika. Niby myślał o nim jak o snajperze, ale zawsze byli inni. Mezenga, Ljuboja czy Saganowski. Gdy prowadziłem drużynę i sprzedano Prijovicia i Nikolicia, cały czas miałem w głowie, że on jest napastnikiem. Mimo wszystko najwięcej meczów u mnie zagrał na skrzydle. Mieliśmy na obozie rozmowę, podczas której Michał powiedział: – Nie ma napastników? Przecież jest. Nazywa się Kucharczyk.
Najbardziej lubi właśnie pozycję napastnika.
– Kiedyś testował go pan nawet na boku obrony.
– Ale to zawodnik bardziej do przodu niż tyłu. Gdyby poprawił grę w defensywie, bo to podstawa, mógłby być tam zawodnikiem na lata, ale nie, ja go widzę jako skrzydłowego lub napastnika. Trener Klafurić widywał go w ustawieniu 3-5-2 na skrzydle, ale było widać jego braki w defensywie, złe zajmowanie wolnej strefy. On by do tego na pewno doszedł, ale potrzeba byłoby cierpliwości.
– Gdzie pan widzi Kucharczyka za pięć lat? Jeśli zostanie w Legii, będzie go można nazwać legendą klubu?
– Myślę, że on już jest legendą. Na pewno zostanie zapamiętany i doceniony po latach. Gdzie będzie za pięć lat? Nie wiem. Widzimy, jaka jest sytuacja w Legii Warszawa. Dziś mija rok i trzy dni, od kiedy mnie zwolniono, a tyle się wydarzyło, że naprawdę trudno mówić, co będzie za pięć lat. Nie wiem, czy chce wyjechać za granicę – Rosja czy inny kierunek – sam musi sobie odpowiedzieć. Michał dobrze się prowadzi, nie ma kontuzji, co jest najważniejsze, jest dobrze zbudowany i może pograć jeszcze pięć-osiem lat na wysokim poziomie. Wiele razy mówiło się, że to jego ostatni rok w Legii. Trenerzy nie stawiają na niego, potem stawiają. Ostatnio miał zawirowania przy trenerze Jozaku, że został odsunięty z drużyny niby za wynoszenie informacji do dziennikarzy. No nie. Ci, którzy go znają wiedzą, że to niemożliwe. Jego się docenia po czasie. Ci, którzy go teraz wyszydzają docenią za parę lat, że mieli takiego zawodnika. Zwłaszcza, że to Polak, urodzony na Mazowszu, człowiek stąd, legionista, który oddałby dla tego klubu wszystko. Cóż więcej potrzeba? Takich ludzi chcemy jak najwięcej.
*
Kucharczyk nie zaczynał grać w piłkę w miejscu, które było kuźnią talentów. Nie dostał od Boga talentu, błysku, elementu magii. To nie tak, że został dostrzeżony jako junior, bardziej już jako względnie ukształtowany piłkarz, który strzela na potęgę w niższych ligach. I to nie same rogale po widłach – raczej wyczuwa linię spalonego, wychodzi sam na sam i wali z czuba.
Furorę robią dziś historie niespełnionych talentów. Chłopaków, którzy dostali za darmo niebywałe możliwości i wszystko stracili. Ale dlaczego tak mało mówi się o tych, którym Bozia nie dała zbyt wiele, a i tak dali radę wspiąć się bardzo wysoko?
– Czy Kucharczyk to przykład piłkarza, który osiągnął więcej niż wskazywałby na to jego talent, wszelkie braki nadrabiając pracowitością i charakterem?
Stecyna: – Nie wyrobiłem sobie do końca zdania na ten temat. To jest tak nieodgadniony zawodnik… Czy mógłby więcej osiągnąć? Wydaje mi się, że jest OK. To, co zrobił, jest na miarę jego możliwości, może trochę ponad. Psychikę i przygotowanie fizyczne ma z górnej półki, do większych sukcesów potrzebowałby jednak więcej umieć czysto piłkarsko.
Reginis: – Michał nadrobił wiele pracą, zaangażowaniem i charakterem. Są zawodnicy, którzy się rodzą i to coś mają, a w jego przypadku zadecydowało 90% ciężkiej pracy..
Zmitrowicz: – Gdyby nie miał talentu, to samą pracą by do tego wszystkiego nie doszedł. Pomógł jednak sam sobie rozwinąć to, co w nim drzemało.
Magiera: – Inni byli zdolniejsi od Michała, on doszedł do tego ciężką pracą, nie mając tyle talentu, który inni dostali za darmo. Wiele ludzi ma talent, ale nie ma cech, by go rozwijać. Kuchy miał 25% talentu, inny miał 50%. Ten drugi włożył 10% pracy, a Kuchy włożył 75% pracy. To ta różnica.
Dawid Janczyk. Marcin Burkhardt. Dariusz Król. Marek Citko. Igor Sypniewski. Maciej Terlecki. I wielu, wielu, wielu innych.
Oni wszyscy mieli może pięć, może dziesięć, a może dwadzieścia razy więcej talentu niż Kuchy.
I daliby wiele, by być dziś na jego miejscu.
Ale to on będzie legendą Legii.
O ile już nie jest.
Przygotowali PAWEŁ PACZUL i JAKUB BIAŁEK