Będzie się działo, będzie zabawa – nucił Miroslav Radović. Choć legioniści nieco popsuli sobie święto przegrywając z Ruchem, to godzinę po meczu nikt już o tym nie pamiętał. Piwko w rękach, strzelające szampany, dziesiątki tysięcy uradowanych kibiców idących za odkrytym autokarem. Wprawdzie w Warszawie nie było w tym roku takiej eksplozji radości, jak w 2013 roku, ale i tak zabawa była przednia – pisze dzisiejszy Przegląd Sportowy. Poniedziałkowe gazety zdominowały dwa weekendowe triumfy: krajowy Legii Warszawa i europejski Realu Madryt, a także kolejne wywiady z Eugenem Polanskim, który mocno krytykuje Adama Nawałkę. W efekcie jest co poczytać. Zapraszamy na nasz przegląd najciekawszych artykułów.
FAKT
Zaczynamy od dwudniowego świętowania Legii, która zdaniem Faktu wczoraj „zagrała, jakby była na kacu”. W sobotę Marek Saganowski i Bogusław Leśnodorski otrzymali mandaty… za odpalenie rac.
Po uroczystej dekoracji w rękach prezesa Leśnodorskiego i Marka Saganowskiego (36 l.) pojawiły się race. Obecni na miejscu funkcjonariusze policji nie zrozumieli podniosłej atmosfery i… wlepili im mandaty w wysokości 300 zł. Niektórzy z fanów obecnych na placu zostali zabrani na komendę. – Nawet nie mam ochoty tego komentować. Nic nie jest jednak w stanie popsuć mi nastroju. Będziemy się cieszyć i balować przez cały tydzień – powiedział Faktowi Leśnodorski. W klubie nikt nie zważa na środowe spotkanie z Pogonią (godz. 20.30, Canal+ Sport). Teraz liczy się tylko dobra zabawa! – Ten tytuł nie smakował do końca tak, jakbyśmy chcieli. Zawsze najlepiej cieszyć się z sukcesu po zwycięskim meczu. Wtedy można przeżyć spontaniczne emocje. Oczywiście nie mamy na co narzekać, bo najważniejsze, że po raz kolejny okazaliśmy się najlepsi…
Tymczasem Robert Lewandowski został ustrzelony przez fotoreportera, chwaląc się kumplom swoim ferrari. Tekst infantylny na maksa, ale co zrobić. Cytujemy, bo wiele więcej w dzisiejszym wydaniu już nie będzie.
Robert Lewandowski (26 l.) po ciężkim sezonie w Borussii Dortmund rozpoczął zasłużony urlop. Polski napastnik w Warszawie korzysta z pięknej pogody i szpanuje przed kolegami swoim nowym samochodem. W ostatnich dniach aura w stolicy zachęcała bardziej do spacerów niż do samochodowych przejażdżek, „Lewy” jednak wybrał ten drugi sposób spędzania wolnego czasu. Trudno mu się dziwić, bo kiedy wydaje się ponad milion złotych na furę, to trzeba wykorzystać każdą okazję, żeby pochwalić się nią światu. Gwiazdor jest tego w pełni świadomy i korzysta z możliwości, jakie daje mu efektowny automobil. Koledzy Roberta byli pod ogromnym wrażeniem jego ferrari F12 berlinetta. Uśmiechnięci od ucha do ucha, z zimnymi napojami w rękach, podziwiali krwistoczerwony samochód, który Robert sprawił sobie z okazji transferu do Bayernu Monachium. Lewandowskiemu takie zainteresowanie z całą pewnością nie przeszkadzało, bo gdyby chciał, mógłby szybko się oddalić. W końcu jego sportowa bryka może pędzić aż 340 km/h, a do setki przyspiesza w trzy sekundy! W tym samym czasie jego żona Anna Lewandowska (26 l.) samotnie robiła zakupy w sklepie spożywczym. Ciekawe, czymożemy w najbliższym czasie spodziewać się nowych przepisów na jej blogu?
Na koniec strona o finale Ligi Mistrzów. Real trafił z piekła do nieba. Cristiano Ronaldo rozda premie za zdobycie Pucharu Europy, a tymczasem Jerzy Dudek pisze o „największym błędzie Diego Simeone”.
Cieszę się, że to właśnie Sergio Ramos został bohaterem Realu. Zawsze mi imponował swoim podejściem do futbolu i jednocześnie zawsze było mi go trochę żal. Widziałem, jak ciężko pracował, pozostając w cieniu tych największych gwiazd. Atletico z kolei nie ma wielkich piłkarzy, ale ma wybitnego trenera. Finał w Lizbonie pokazał jednak, że nawet ci najgenialniejsi potrafią popełnić błędy. Wróćmy do meczu Barcelona – Atletico na Camp Nou. Simeone wystawia będącego jeszcze nie w pełni sił Diego Costę, ale musi go szybko zdjąć i już w pierwszej połowie traci jedną zmianę. Wtedy się udało, ale jednocześnie pomyślałem sobie, że Argentyńczyk właśnie dostał nauczkę. Nic z tego. W finale znów zrobił to samo, mimo że Costa po jakiejś tajemniczej kuracji w Serbii musiał być przecież w jeszcze gorszym stanie. To był najważniejszy błąd Simeone w całym sezonie. Costa zagrał 9 minut, a w samej końcówce, gdy Atletico broniło się desperacko i z braku sił nie było w tym już żadnej myśli taktycznej, Argentyńczyk nie mógł pomóc zespołowi. W dogrywce David Villa dosłownie człapał po boisku, a na ławce był Brazylijczyk Diego, idealny piłkarz do tego, by wejść i przytrzymać piłkę. Gdyby Simeone dokonał takiej zmiany, cała dogrywka mogłaby przebiegać inaczej.
Dość przeciętny numer Faktu. Liczyliśmy na większe fajerwerki…
RZECZPOSPOLITA
Jak to się robi w Warszawie – pisze dziś Michał Kołodziejczyk. Legia obroniła tytuł najlepszej drużyny w Polsce. To dziesiąte mistrzostwo w 98-letniej historii klubu.
Prezes Bogusław Leśnodorski – jeden z najskuteczniejszych prezesów w historii klubu – zdobył drugi tytuł mistrzowski w drugim roku urzędowania. Ten aktualny smakuje bardziej, bo wejść na szczyt jest łatwiej, niż się na nim utrzymać. Zresztą w wyniku zimowej rewolucji Leśnodorski nie tylko Legii prezesuje, ale posiada 20 procent akcji klubu. Dominacja w Polsce to pierwszy krok, nowi właściciele zapowiadają, że w kilka lat Legia znajdzie swoje stałe miejsce na mapie futbolu w całej Europie. Pomysłem na europejską przyszłość była zmiana trenera. Leśnodorski, zakochany w metodach pracy Jana Urbana, zaskoczył chyba samych piłkarzy, zatrudniając zimą Henninga Berga. Norweski trener objął Legię, która po jesiennej części rozgrywek miała 5 punktów przewagi nad drugą drużyną w tabeli. Niczego nie zepsuł, ale wszyscy oczekiwali czegoś więcej. Jego drużyna z każdym meczem nabierała pewności siebie, szybciej przedostawała się pod bramkę przeciwnika, o tym, jak gra Legia Berga, na razie nie da się jednak wiele powiedzieć. Autorski pomysł byłego zawodnika Manchesteru United sprawdzony zostanie dopiero po letnich przygotowaniach i oby nie było to tak mocne zderzenie z Europą, jakie od kilkunastu lat przeżywa każdy mistrz Polski. Legia rozpocznie walkę o Ligę Mistrzów od trzeciej rundy, gdzie nie będzie rozstawiona, i może trafić na Celtic Glasgow, Salzburg czy Steauę Bukareszt. A przecież żeby dostać się do fazy grupowej, trzeba będzie wyeliminować jeszcze jednego, silniejszego rywala. – Zawsze można coś udoskonalić, ale jestem dumny ze swoich zawodników. Pokazaliśmy charakter, mam szczęście, że trafiłem na taką grupę ludzi. Niektóre nasze mecze były bardzo dobre, niektóre tylko w porządku, ale najważniejsze jest to, że skończyliśmy ligę jako najlepsza drużyna w kraju – mówił wczoraj Berg. Leśnodorski kolejne mistrzostwo świętował przed telewizorem. Lech Poznań w sobotę nie zdołał pokonać Pogoni Szczecin (0:0) i niedzielny mecz Legii z Ruchem mógł zamienić się w piknik. Prezes klubu pojechał na Stare Miasto, odpalił racę, dostał 300 złotych mandatu, a później razem z kapitanem drużyny Ivicą Vrdoljakiem przystroił szalikiem Legii króla Zygmunta, który stojąc, ze swojej kolumny informował o tym, że ich miasto nadal jest piłkarską stolicą Polski.
Każda z gazet będzie nam dziś również przypominać, że najlepszą drużyną Europy został Real Madryt.
Dogrywka to była już egzekucja Realu. Gol Garetha Balea, który przez prawie dwie godziny marnował stuprocentowe okazje, ale w najważniejszym momencie nie zawiódł. Trafienie rezerwowego Marcelo i wreszcie rzut karny wykorzystany przez Cristiano Ronaldo, przez większość meczu niewidocznego (Portugalczyk jest pierwszym piłkarzem, który strzelał bramki w finałach dla dwóch zespołów – wcześniej dla Manchesteru United w 2008 roku). Atletico prowadzenie oddaje rzadko, ale rosnącego z każdą minutą naporu Królewskich tym razem wytrzymać nie było w stanie. Można się zastanawiać, czy znalazłoby siły na odpieranie ataków, gdyby Simeone już na początku nie musiał dokonać pierwszej zmiany i zdjąć z boiska Diego Costę. Można dyskutować, czy trener zbyt pochopnie nie uwierzył w skuteczność leczenia kontuzji Brazylijczyka łożyskiem klaczy (– Diego zagrał na moją odpowiedzialność, popełniłem błąd – przyznał). Ale najlepiej po prostu podziękować za kilka miesięcy, podczas których Atletico pokazało, że pieniądze to w futbolu nie wszystko. Nawet jeśli w tej pięknej bajce o kopciuszku zabrakło happy endu. Kiedy Simeone wchodził na konferencję, witały go brawa. – Takie dni czynią nas mocniejszymi, pozwalają stawać się jeszcze lepszą drużyną – twierdzi Argentyńczyk. – W szatni powiedziałem moim zawodnikom, by nie płakali, bo po tak świetnym spotkaniu nie ma sensu się smucić. Ł»al było patrzeć na rozpacz jego twardzieli, ale ten finał nie mógł mieć dobrego zakończenia. Bo czy sprawiedliwe byłoby, gdyby Real przegrał przez błąd Ikera Casillasa, swojej ikony i wychowanka, jedynego piłkarza z obecnego składu pamiętającego poprzedni triumf Królewskich w 2002 roku? Casillas miał wówczas 21 lat, w finale z Bayerem Leverkusen zmienił w drugiej połowie kontuzjowanego Cesara, obronił trzy groźne strzały i został bohaterem.
GAZETA WYBORCZA
Postanowiliśmy przyjąć zasadę niecytowania kolejnych tekstów o LM, o ile nie są czymś więcej niż relacją z finału. Zamiast tego polecamy z dzisiejszej GW rozmowę z Radoviciem, który przyznaje: – Gramy dużo szybciej. Nasze akcje kończą się szybko i konkretnie. Czujemy się mocni, ale dopiero Europa nas zweryfikuje.
Legia wygrała osiem meczów z rzędu, była bliska wyrównania klubowego rekordu, i zasłużenie zdobyła mistrzostwo. Wiosną byliście nie do zatrzymania.
– Bo nawet gdy przegrywaliśmy, jak niedawno w Zabrzu, czuliśmy taką moc w nogach, że wiedzieliśmy, że lada chwila odwrócimy sytuację. Zimą wszystkie transfery do Legii przeprowadzono z pomysłem, dzięki czemu to lepsza drużyna. Lepsza jest też dzięki nowemu trenerowi. Henning Berg przypisał każdemu piłkarzowi nową rolę na boisku. I jeżeli zespół nie jest jeszcze tak dobry jak drużyna Macieja Skorży z jesieni 2011 roku – z Danijelem Ljuboją czy Michałem Ł»ewłakowem – to jest bliska osiągnięcia tego poziomu. Tamta ekipa doszła do 1/16 finału Ligi Europy, a ja jestem przekonany, że obecna drużyna awansowałaby do Ligi Mistrzów, gdyby zeszłoroczny dwumecz ze Steauą odbył się teraz. Czujemy się mocni, ale pamiętajmy, że dopiero Europa nas zweryfikuje.
Jak na wiosnę zmieniło się funkcjonowanie zespołu, który w poprzedniej rundzie najpierw nie zakwalifikował się do Ligi Mistrzów, a potem przegrał pięć meczów z rzędu w fazie grupowej Ligi Europy?
– Gramy dużo szybciej i bardziej bezpośrednio. Nasze akcje szybko się kończą, ale są konkretne. Nie ma przypadkowych ataków, wszystko, co robimy, wykonane jest z pomysłem, w akcjach pojawiły się schematy. Wydaje mi się, że ludzie, którzy przychodzą na stadion, też patrzą na wydarzenia na boisku z większą przyjemnością. Coraz więcej piłkarzy z szerokiej kadry gra dobrze. Zawodnicy, którzy wcześniej byli w cieniu, teraz są w formie, Ivica Vrdoljak zyskał na boisku pewność siebie. Jestem optymistą, budowa drużyny idzie w dobrym kierunku.
Obecnie z zimowych nabytków gra 19-letni Ondrej Duda.
– Zimą w luźnej rozmowie prezes Bogusław Leśnodorski zapytał mnie: „Rado, kogo by tu sprowadzić?”. Odpowiedziałem: „Kogoś, kto potrafi grać w piłkę”. Zdziwił się: „A co, reszta nie umie?”. Wytłumaczyłem mu, że chodzi mi o kogoś, z kim można byłoby szybko wymieniać piłkę na małej przestrzeni. I przyszedł Ondrej Duda. Jest właśnie takim typem piłkarza, jestem z tego transferu bardzo zadowolony. Ma coś z Dominika Furmana i trochę z Rafała Wolskiego. Już teraz sporo wniósł, a za rok czy dwa może być z niego sporo pożytku. Gdyby Duda grał w Partizanie Belgrad, to po jednym czy dwóch dobrych sezonach zostałby sprzedany aż za 5 mln euro. Na sto procent nie mniej!
Po raz pierwszy w nowożytnej historii polskiej piłki doczekaliśmy się klubu stabilnego, którego finansów nie wywróci do góry nogami jeden kiepski sezon w europejskich pucharach – pisze Przemysław Zych, zastanawiając się „Jeśli nie Legia to kto?” Pod kątem Europy, rzecz jasna.
Od kibolskich ekscesów w meczu z Jagiellonią, które Legię kosztowały walkower, straty wizerunkowe i finansowe, klub pojawia się na czołówkach gazet tylko w kontekście sportowym. Ale Legia musi brać pod uwagę, że problem wróci – w tym sezonie mistrz Polski stracił przez kiboli około 5 mln złotych. Zagrożona jest też budowa ośrodka treningowego. Szkółka piłkarska, która wyprodukowała już kilku niezłej klasy piłkarzy, dusi się na jednym boisku treningowym przy Łazienkowskiej i jeśli nie będzie się rozwijać, zostanie dogoniona przez konkurencję. Poszukiwania gruntów pod inwestycję się przeciągają, trwają już od roku. Gdy niedawno spotkałem się z prezesem Legii, w zaskakujący sposób zmienił ton. – Jesteśmy tuż przed podjęciem pewnych decyzji, ale zadajemy sobie pytanie, co dzisiaj jest dla nas priorytetem. Czy żebyśmy w ciągu – dajmy na to – najbliższych miesięcy skoncentrowali się na załatwianiu terenów, rzucili do tego wszystkich naszych ludzi w klubie, czy też powinniśmy skoncentrować się np. na edukowaniu trenerów, bo wartością akademii są jednak trenerzy, skauting, ludzie. Są ważniejsi niż szatnie – mówił. Kolejne zagrożenie? Z obecnym budżetem i strategią Legii powinno udać się awansować do Ligi Mistrzów w najbliższych latach. Wiele jest przykładów klubów, które konsekwencją rekompensują mniejsze fundusze. Ale gdyby to było za mało, aby przerwać trwający już 18 lat koszmar z udziałem kolejnych mistrzów Polski, wielkich szans na zwiększenie przychodów nie ma, Legia natrafia na sufit. Wyprzedała loże, banery reklamowe, sprzedaje najdroższe bilety w lidze. W Europie prawa telewizyjne zapewniają klubom około 25 proc. budżetu, Legii niecałe 10 proc. Tej Legii warto kibicować, nawet jeśli jest się z Krakowa, Poznania, Wrocławia. Bo wyrastający na naszych oczach monopolista – biorąc pod uwagę upadek Wisły, poważny zakręt Śląska i zachowawczość Lecha – jest dziś jedyną szansą na rozwój ekstraklasy. Może zapewnić coroczny napływ do ligi środków z UEFA…
O oczekiwaniu na danie główne, czyli mundial w Brazylii, parę słów stworzył pisarz Wojciech Kuczok.
A przecież właśnie teraz, kilkanaście dni przed startem mundialu, zaczyna się to przyjemne mrowienie, ów dreszczyk zapowiadający długą i sycącą przygodę. Wszystko wokół nas powinno nieuchronnie cichnąć. Teraz jest jeszcze czas, żeby uporządkować sprawy doczesne: kto ma się żenić, niech się żeni czym prędzej, kto się lubi rozwodzić, niech do sądu śmiga, komu się nawarstwiły zobowiązania zawodowe, niech się z nimi upora, kto myślał o tym, by się z wrogami pogodzić, niechże to uczyni zawczasu – należy przygotować grunt pod długą i bezwzględną nieobecność. Przyjemny reisefieber rozwibruje się podskórnie lada moment, rozpocznie się powszechne odliczanie, ach, ostatnie tygodnie przed mundialem są podniecające jak pakowanie się przed wyprawą w Himalaje. Wiem, co mówię, bo choć w Himalajach nie byłem nigdy, żyję w domu, z którego niejedna wyprawa startowała, na magicznym uboczu świata, gdzie himalajski genius loci jest tak intensywny, że dokąd by człowiek nie kroczył, potyka się o ośmiotysięczniki. I jak najwięksi wspinacze mościli w jurajskich Podlesicach 38 dno plecaków, żeby dopakować więcej prowiantu i lin, tak ja moszczę sobie miejsce w fotelu, żeby dłużej móc wytrzymać przed telewizorem; jak oni znikali ze świata na miesiąc albo dwa, tak i ja od życiowej bieżączki mam się zamiar radykalnie odciąć. Już niebawem źrenice powiększą mi się do rozmiaru piłek futbolowych i nic już innego nie zobaczę, nie pomyślę, nie napiszę – nadchodzi czas amoku; rozgrywany na drugim końcu świata turniej futbolowy będzie mi bliższy niż widok z okna. Zamiast słowików, kukułek i owadów latających usłyszę wyłącznie rozmaicie natężone kibicowskie wrzaski, śpiewy i chorały. I z dnia na dzień będę nieszczęśliwszy, bo każdy dzień mundialu bezpowrotnie przejdzie do historii, każdy kolejny obejrzany mecz zbliży mnie do końca imprezy, a zatem o jeden mecz mniej będzie do zobaczenia – a teraz wciąż wszystkie przede mną, każdy gol, każda szalona akcja. Mając przed sobą cały mundial, czuję, jakbym miał życie przed sobą – tak było, kiedy miałem lat dwadzieścia, tak jest dziś i tak będzie, jeśli zdołam dożyć starości. Mieć przed sobą całość mistrzostw świata to bogactwo doskonale demokratyczne – wszyscy jednako opływamy w ten dostatek, o ile oczywiście mamy dostęp do telewizora. Mundial jest jak Luwr, do którego się dostało darmowy bilet na miesiąc – wszystko, co najlepsze w sztuce futbolu, zezwolono nam podziwiać niespiesznie; jakże się tu nie posiadać z radości, nie wiem – ja się nie posiadam.
Na koniec zacytujemy jednak coś o atmosferze sobotniego finału w Lizbonie. Madryt świętował i płakał.
Na wielkich ekranach zbudowanych na murawie Vicente Calderón 50 tys. fanów Atlético oglądało finał, przeżywając tę samą traumę co ich rodzice 40 lat temu. Pijani szczęściem kibice Realu czekali na swoich piłkarzy pod fontanną Kybele do szóstej rano. Tłum szedł ze spuszczonymi głowami. Ominął parę młodych obejmujących się na środku ulicy. Ona w koszulce Diego Simeone z numerem 14, on w koszulce Diego Costy z dziewiętnastką na plecach. Ciszę przerwał okrzyk: „Atléti hasta la muerte” („Atlético aż do śmierci”) i tysiące ściśniętych gardeł wydało z siebie coś między śpiewem i jękiem. Zaledwie dwie godziny wcześniej szli na stadion z wielką nadzieją. Na transparentach nieśli napisy: „Marzenia przeciw obsesjom”. To aluzja do obsesji „La Decimy” – ich rywali z Santiago Bernabéu. Wśród haseł były też słynne słowa zmarłego w lutym Luisa Aragonesa, który jako trener Atlético wygłosił do piłkarzy mowę tak płomienną, że można by ją cytować żołnierzom. „Kiedy wyjdziecie z szatni, zobaczycie 50 tys. ludzi gotowych za was umrzeć. Musicie umrzeć za nich na boisku”. Nazwisko Aragonesa znalazło się na wewnętrznej stronie kołnierzyka koszulek, w których drużyna Simeone zagrała finał w Lizbonie. Sami piłkarze wpadli na taki pomysł – w najważniejszym meczu w historii klubu chcieli poczuć jego wsparcie, czerpać z jego siły. Kiedy tydzień wcześniej na Camp Nou Atletico broniło zwycięskiego remisu z Barceloną na wagę mistrzostwa Hiszpanii, rozpalony radością Simeone powiedział: „W ostatnich minutach czułem, że Luis broni razem z nami”. Aragones jest legendą Atlético. Do pewnego stopnia bolesną. W 1974 roku w finale Pucharu Europy przeciw Bayernowi zdobył gola na 1:0 w 114. minucie meczu. Na 60 sekund przed końcem Niemcy wyrównali, by wygrać powtórzony mecz gładko 4:0. W sobotę w Lizbonie stało się niemal dokładnie to samo, w starciu z równie potężnym rywalem z Santiago Bernabéu. Diego Godin nie potrafił powstrzymać łez, podobnie jak dziesiątki tysięcy fanów w czerwono-białych strojach. Urugwajski stoper zdobył bramkę na 1:0 po błędzie Ikera Casillasa, a potem Atlético broniło się heroicznie przez godzinę. W 93. minucie wyrównał Sergio Ramos i, jak nakazuje nieunikniony bieg historii, „Biali” złamali opór „Indian”. Kolejne gole dla Realu były kwestią czasu…
Gazeta Wyborcza, jak zwykle w poniedziałek, godna uwagi.
SPORT
Chorzów bliżej Europy – lokalnie dziś na okładce Sportu.
Najpierw jednak o tytule dla Legii.
Aleksandar Vuković wypowiada się w tym samym tonie co Miro Radović: Testem będzie Europa.
Znalibyśmy dziś mistrza Polski AD 2014, gdyby za sterami warszawskiej drużyny pozostał Jan Urban?
– Na pewno tak. I też byłaby nim Legia. Ale większym wyczynem było według mnie utrzymanie krajowego prymatu po rundzie jesiennej. Drużyna była przecież eksploatowana na trzech frontach – ekstraklasa, Puchar Polski i Liga Europy – a do tego borykała się z plagą kontuzji. Już zimą wiedziałem, że musi się zdarzyć cud, by Legia nie sięgnęła po tytuł po raz kolejny. W tym sezonie, jak mało kiedy, było widać ogromną różnicę między najlepszą ekipą a resztą stawki (…) W Polsce jest moda na szukanie szkleniowych niuansów. Wszyscy jesteśmy wielkimi taktykami. A tymczasem chodzi tylko o pełne wykorzystanie potencjału poszczególnych graczy i utrzymanie ich w najwyższej formie. Bergowi to się udało, a to oznacza, że po prostu dobrze wykonał swoją robotę. Ale wcześniej to samo uczynił Urban. Teraz największym testem dla norweskiego trenera będzie Europa.
Na stronie obok przypomnienie, jak to z poprzednimi tytułami Legii bywało. Od przyszłego sezonu legioniści będą występować ze złotą gwiazdką na koszulkach. To przywilej klubów, które mają na koncie przynajmniej 10 tytułów mistrzowskich. Dalej sporo relacji ligowych, których nie warto cytować. Chociaż spodobał nam się tytuł tej po meczu Zawiszy z Lechią: „Ktoś nie usnął? Szacunek…”. Gdyby zespoły podeszły do swojej gry samokrytycznie, oddałyby pieniądze za bilety – pisze Sport.
Tymczasem okazuje się, że w ciągu najbliższych kilku dni Dawid Janczyk podpisze roczny kontrakt z Piastem Gliwice. To naprawdę sensacja. – Pieniądze nie są najważniejsze. Chcę się po prostu odbudować – zaznacza. Umowa ma zostać parafowana po ostatnim meczu sezonu. – Umówiliśmy się na sobotę. Czy do tego czasu coś się może zmienić? Mamy dżentelmeńską umowę, a że jesteśmy poważnymi ludźmi… – akcentuje Janczyk. Skoro angaż jest przesądzony, prawdopodobne, że w tym tygodniu rozpocznie treningi z Piastem.
Prezes Podbeskidzia utrzymanie traktuje jak mistrzostwo Polski.
– To jest nasz wielki sukces, bo na tym poziomie organizacyjno – finansowym traktujemy utrzymanie, jak zdobycie mistrzostwa Polski. Wielkie podziękowania należą się prezydentowi i władzom miasta. A także Murapolowi, naszemu sponsorowi, który pomagał w osiągnięciu tego celu.
Rozmawiał pan z trenerem Ojrzyńskim, ale decyzja o tym czy szkoleniowiec zostanie jeszcze nie zapadła?
– Chciałbym jak najszybciej usłyszeć konkretną deklarację w tej sprawie. Na razie jej nie było. Mam nadzieję że w najbliższych dniach ta kwestia się rozstrzygnie, bo mamy sporo nowej roboty do wykonania (…) Chcę tylko określić nasze możliwości finansowe i siadamy do stołu. Trwają już rozmowy na różnych szczeblach. Precyzujemy także możliwości dalszej współpracy z Murapolem. Umowa sponsorska wygasa z końcem czerwca. Czekają nas zatem ważne decyzje. Środki na funkcjonowanie spółki muszą być, bo bez pewnych gwarancji nie możemy sobie na wiele pozwolić.
SUPER EXPRESS
Eugen Polanski atakuje Adama Nawałkę. Piłkarz Hoffenheim zarzucił trenerowi, że treningi w jego zespole wyglądały jak u juniorów. Miał także pretensje o przecieki z rozmowy, która miała pozostać między nimi.
Dlaczego odmówiłeś przyjazdu na mecz z Litwą?
– Rozmawiałem z dyrektorem sportowym i trenerem Hoffenheim. Byli niezadowoleni, że mam jechać na zgrupowanie i mecz, który nie jest w terminie UEFA, i do tego po ciężkim sezonie. Nie naciskali, decyzję pozostawili mnie, a ja odmówiłem przyjazdu.
W czasie tej rozmowy nie przekazałeś od razu decyzji o rezygnacji z kadry?
– Nie. Ale zdenerwowało mnie to, że już kilka minut po naszej rozmowie wszystko pojawiło się na stronach internetowych gazet. Myślałem, że jesteśmy dorosłymi ludźmi i rozmowa pozostanie między nami, tym bardziej że wcześniej trener uczulał nas, żebyśmy za dużo nie rozmawiali z prasą. Tymczasem on zrobił zupełnie inaczej, krytykując mnie i zarzucając brak chęci do gry w kadrze, co jest nieprawdą. Nie było to profesjonalne i wyczułem, że tylko czekał na taką sytuację. To nie była samodzielna decyzja Nawałki, tylko komuś zależało, żeby usunąć mnie z kadry.
Komu?
– Wiem, kto to był, ale nie wymienię nazwiska. Na potwierdzenie moich słów mogę powiedzieć, że Nawałka często mówił pozytywnie o moich umiejętnościach, a co innego robił. Chwalił mnie przed meczem ze Szkocją, a później… zostawił na ławce, bo uznał, że potrzebna mi przerwa w grze. Wpuścił mnie na kwadrans, a mogłem zagrać przynajmniej połowę, żeby mógł ocenić moją przydatność. A gdy jestem zmęczony po sezonie i potrzebuję przerwy, to powołał mnie na mecz, który jest poza terminem UEFA.
O treningach Nawałki „lisek mówi”:
Jeśli zgrupowania są krótkie i mamy trzy treningi przed meczem, to uważam, że powinniśmy się skupiać na rzeczach ważnych przed danym spotkaniem. Powinniśmy wiedzieć, co mamy grać, a my trenowaliśmy tak, jakbyśmy mieli jeszcze rok do meczów o punkty. Ja nie jestem trenerem i nie muszę wiedzieć wszystkiego, jak ma wyglądać trening. Ale tak jak trenowaliśmy przed meczem ze Szkocją, to ja trenowałem w juniorach.
Legia tymczasem zanotowała wczoraj najszczęśliwszą porażkę.
Mistrz, mistrz, Legia mistrz – skandował stadion przy Łazienkowskiej, gdy piłkarze Legii wychodzili na boisko przez szpaler złożony z zawodników Ruchu Chorzów. Feta w stolicy trwała od sobotniego popołudnia, kiedy Lech po remisie z Pogonią Szczecin stracił nawet matematyczne szanse na przeszkodzenie Legii w zdobyciu dziesiątego (a z tym odebranym przez PZPN w 1993 roku – jedenastego) tytułu najlepszej drużyny w kraju. Już na półtorej godziny przed rozpoczęciem meczu przed wejściami na stadion trwał festiwal kibicowskich przyśpiewek. Całe pokolenia fanów – krótko ostrzyżeni młodzieńcy, ale i osoby pamiętające z boiska Lucjana Brychczego, a także kilkuletnie brzdące zgodnie wznosiły hymny pochwalne na cześć drużyny Henninga Berga. Śmiechy, radość i królująca wszędzie biel – tak wyglądały okolice stadionu. A na trybunach przez 90 minut rozrywający bębenki w uszach doping. Fani nie cichli nawet wtedy, gdy Ruch zdobywał gole. „Ł»yleta” powitała bohaterów dnia ułożonym z kartonów wielkim napisem „Mistrz” i owacją na stojąco dla zawodników, których – z różnych przyczyn – zabrakło wczoraj na ławce rezerwowych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Królowie Europy na ładnej okładce Przeglądu.
Zacytujmy duży tekst Rudzkiego i Olkowicza z Lizbony, bo jest czymś więcej niż typową relacją.
To nie był piękny spektakl, ale jakie to ma znaczenie dla fanów Atletico? Futbol znów ma na imię Diego. Kiedy ma się na imię Diego, a w nazwisku „God”, czyli Bóg, to istnieje duża szansa, by zostać bohaterem wielkich meczów. Diego. Costa, Simeone, Godin – nieistotne. Argentyńczyk czy Urugwajczyk? To bez znaczenia. Maradona był jeden, Atletico ma ich kilku – to też symbolika tego zespołu. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie ma gwiazd, są ludzie pracy. Istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że wkrótce w Madrycie wzrośnie liczba dzieci o imieniu Diego, już niedługo. Przecież przed kibicami Atletico taka piękna noc. Football, bloody hell – słowa sir Alexa Fergusona zawsze na czasie. Trybuna prasowa przeklina teraz Ramosa po włosku, niemiecku, hiszpańsku. Piszemy od nowa, gramy od zera.
22:45, strefa wywiadów
Piłkarze Atletico nie są źli. Tylko Diego Costa w mixed zone przemyka jak cień, odmawiając nawet uroczej dziennikarce z Brazylii, która w czerwonej sukience odsłaniającej kształtne nogi, wygląda, jakby wystroiła się na randkę z którymś z finalistów. Sorry, nie dzisiaj maleńka – twarz Costy wyraża cierpienie. Thibaut Courtois długo odpowiadał na pytania dziennikarzy i podobnie jak większość graczy Simeone nie wyglądał na człowieka załamanego, nieszczęśliwego. Wszyscy piłkarze Atletico wiedzieli, że i tak dokonali wielkich rzeczy i nie mogą się przecież wstydzić tylko dlatego, że polegli w finale. Diego Godin, tak bliski tego, by zostać wielkim bohaterem w Lizbonie rozkłada ręce. – Oczywiście, że jestem smutny, ponieważ przegraliśmy mecz i to jest przykre. Jestem jednak dumny z tej drużyny, wszystkich ludzi, którzy tworzą ten klub i fanów, możemy nosić głowy wysoko, bo mieliśmy niesamowity sezon. Dedykujemy go kibicom, którzy wiele razy cierpieli.
Eugen Polanski znów atakuje: Wiem, kto chciał się mnie pozbyć.
– Nawałka jedno mówi, a drugie robi. Odbyliśmy poważną rozmowę, a pięć minut później o jej treści wiedzieli już dziennikarze. Trener sam uczulał nas, żebyśmy ważyli słowa w mediach i nie szli ze wszystkim do prasy. Brak porozumienia zauważyłem także w sferze sportowej. Powołał mnie na mecz ze Szkocją w marcu, chwalił i chwalił, mówił, że jestem wysoko w jego hierarchii. Tymczasem dał zagrać raptem kilkanaście minut, tłumacząc, że dopiero co wystąpiłem w spotkaniu Hoffenheim w lidze i mogę nie mieć sił. To w takim razie po co było to powołanie? Wygląda tak, jakby szukano tylko pretekstu, żeby się mnie pozbyć z kadry. Zachowanie szkoleniowca nie było profesjonalne, przelało czarę gorycz, stąd moja decyzja.
Podjął pan decyzję, że nie przerwie urlopu i nie przyjedzie na zgrupowanie do Gdańska na spotkanie z Litwą. Pozostali kadrowicze się na to zdecydowali.
– Przed meczem z Niemcami nie miałem nic do gadania. Prezesi Hoffenheim powiedzieli nie”, choć bardzo chciałem przyjechać do Hamburga. Przed spotkaniem z Litwą ostateczna decyzja należała do mnie. Czułem jednak, że w klubie nie chcieli, żebym jechał na to zgrupowanie. Uznałem zatem, że lepiej będzie, jeżeli zrezygnuję. To się Nawałce nie spodobało.
Ale inni piłkarze rozegrali w sezonie znacznie więcej meczów niż pan. Na przykład Robert Lewandowski w Borussii Dortmund.
– Uważam, że przerywanie urlopu na kilka dni trochę nie ma sensu. Na zgrupowaniu trenuje się na sto procent, a podczas urlopu jest o to trudno. Gdyby odbywało się zaraz po sezonie, podczas gdy jest się w treningu, to rozumiem. A dwa tygodnie po zakończeniu rozgrywek? Nikt nie ćwiczył na pełnych obrotach, a to konieczne, żeby być w formie i robić wszystko na sto procent.
Masz rację Eugen, przerywanie urlopu nie ma sensu. Zostań na leżaku!
Dalej mamy specjalną część wydania poświęconą mistrzowskiej Legii, a w niej między innymi legijny alfabet.
A jak akademia
Oczko w głowie właściciela Legii Dariusza Mioduskiego. Władze klubu intensywnie szukają miejsca pod budowę akademii z prawdziwego zdarzenia. Negocjacje z gminami o odpowiedniej lokalizacji i możliwościach idą jednak opornie. Od lat zespoły młodzieżowe trenują w prowizorycznych warunkach, na jednym boisku ze sztuczną nawierzchnią. Mimo tego kolejni zawodnicy szkolący się przy Łazienkowskiej trafiają do kadry pierwszego zespołu. Zimą do Tuluzy sprzedano za 2,7 mln euro Dominika Furmana, który w drużynach z akademii spędził cztery lata. W kolejce do wyjazdu za granicę stoją kolejni wychowankowie, między innymi Michał Ł»yro.
B jak Berg Henning
Norweski trener pojawił się przy Łazienkowskiej zimą, zastępując zwolnionego Jana Urbana. Nie był kandydatem numer jeden na liście życzeń właścicieli klubu. Wyżej stały akcje Ole Gunnara Solskjaera, ale kiedy ówczesny szkoleniowiec Molde odrzucił ofertę z Legii, przedstawiciele mistrza Polski skierowali się do Berga. Laurkę byłemu zawodnikowi Manchesteru United wystawił sam sir Alex Ferguson. Wśród kibiców wybór Norwega przyjęto z rezerwą, ale na razie prezes Bogusław Leśnodorski może obronić swoją decyzję. Cel, czyli obrona tytułu, został zrealizowany. Poważniejsza weryfikacja umiejętności Berga przyjdzie już w lipcu, kiedy legioniści rozpoczną walkę o Ligę Mistrzów.
C jak cierpienie
To słowo idealnie pasuje do rundy jesiennej w wykonaniu nowych-starych mistrzów Polski. Mecze co trzy dni, ponad 50 urazów w drużynie, pomimo bardzo szerokiej kadry zdarzały się spotkania, na które trenerzy nie mogli zebrać przed spotkaniem osiemnastu piłkarzy. Teraz, w nadchodzącym sezonie, Legia musi wyciągnąć wnioski z tamtego doświadczenia, jeśli chce z powodzeniem walczyć w europejskich pucharach.
Henning Berg przekonuje, że ma ambicje, by dobrze wypaść w Europie.
Przejął pan drużynę, która już prowadziła w lidze. Zdaje pan sobie sprawę, że prawdziwą weryfikacją pana pracy będą europejskie puchary?
– Nie traktuję tego w ten sposób. Puchary będą weryfikacją dla wszystkich, także dla zawodników.
Denerwuje pana, że mistrzostwo było traktowane jako coś oczywistego?
– A dlaczego miało być takie oczywiste? Ile razy Legia zdobyła tytuł w ostatnich dziesięciu latach?
Dwukrotnie. Tyle że po pierwsze wcześniej finansowo nie przerastała tak rywali, jak obecnie, a po drugie Wisła Kraków latami była najmocniejszym polskim klubem.
– Nie wiem, jak to było w historii.
Co pan na to, że od Legii oczekuje się znacznie więcej niż od innych klubów?
– Tu presja jest wyjątkowa w polskiej skali. Dla mnie to normalne. Zresztą potrzebujemy tego. To może być dla nas dobre.
Wypowiada się jednak dość lakonicznie.
Na koniec słowo o Wiśle. Miniona kolejka kończy sezon dla Pawła Brożka, który nie zagra już z powodu kontuzji. Czy zostanie w klubie? Wisłę po sezonie mają zasilić Jankowski i Plizga
Teraz ma czas na negocjacje nowego kontraktu. Mecz z Górnikiem skupił jak w soczewce wszystkie problemy, z którymi zmaga się w tym roku Wisła. Dopóki na boisku byli kluczowi zawodnicy, gra Białej Gwiazdy mogła się podobać, a niektóre akcje z udziałem Semira Ł tilicia, braci Brożków czy Donalda Guerrera wzbudzały zachwyt. Gdy w drugiej połowie kontuzje kolejno eliminowały: Pawła Brożka, Michała Chrapka i Emmanuela Sarkiego jakość gry krakowskiego zespołu spadała z minuty na minutę. Do tego doszły koszmarne błędy w obronie i Górnik mógł cieszyć się z trzech punktów. Bohaterem został Adam Danch. Rozgrywający 200. spotkanie w ekstraklasie piłkarz udowodnił, że dobry obrońca może w polu karnym rywala zachowywać się, jak rasowy napastnik. Przed meczem Wisła miała jeszcze nadzieję na skuteczną walkę o podium, które dałoby jej prawo gry w kwalifikacjach do Ligi Europy. Teraz można już w spokoju budować zespół na przyszły sezon. Kluczowe będzie zatrzymanie Pawła Brożka, któremu 30 czerwca kończy się kontrakt. Napastnik ma także ofertę z Lechii Gdańsk, ale na razie priorytetem są dla niego negocjacje z obecnym klubem. – Jeśli Wisła nie będzie chciała ze mną przedłużyć kontraktu, mam kilka innych propozycji. Wisła to jest mój klub i zawsze chciałem tutaj grać, ale nie wszystko zależy ode mnie – powiedział Brożek, który w tym sezonie już raczej nie pojawi się na boisku, bo ma uraz mięśnia dwugłowego.

ANGLIA
Mirror Sport wyjątkowo nie mógł się zdecydować, kogo umieścić na sportowej okładce, więc… dał wszystkich tych, którzy w weekend sięgnęli po trofeum. – Nie zmarnujemy tej szansy – zapowiada Harry Redknapp, menedżer QPR, które właśnie awansowało do Premier League. Jednym z celów Harry’ego jest Frank Lampard, kolejnym – Rio Ferdinand. Beniaminek mierzy wysoko, pytanie tylko, co z tego wyjdzie. Co poza tym? No właśnie nic, bardzo mało piłki.
HISZPANIA
Apoteoza. Taki napis widnieje na okładce Marci – napis oznaczający pochwałę i przedstawienie kogoś w wyidealizowany sposób. Innymi słowy, w madryckiej części wielka feta i wokół niej całą swoją uwagę skupia tamtejsza prasa. Co innego w Katalonii, gdzie buduje się nowy zespół: negocjacje z Marquinhosem, środkowym obrońcą PSG, weszły właśnie na nowy, wyższy szczebel. – Jestem szczęśliwy już samego zainteresowania Barcelony – przyznaje piłkarz. Aha, a Deulofeu awaryjnie został powołany na mecz kadry Hiszpanii i może pojechać na mundial.
WŁOCHY
– Zasłużyliśmy na Champions League – przyznaje Carlo Ancelotti. Skoro wygrał Ligę Mistrzów, to nawet nie ma tematu jego powrotu do Milanu. Klub chce, żeby nowym trenerem został Emery, naciska go na decyzję, a Sevilla zapewnia: on zostaje z nami. Thohir, właściciel Interu, przyznaje z kolei, że drużyna potrzebuje w środku pola kogoś takiego, jak Gattuso. A między Thohirem a Morattim spore ochłodzenie stosunków… No a w Tuttosport możemy też przeczytać o nowej umowie Kamila Glika z Torino.




















