Stawiamy kropkę nad “i”. Taki transparent pojawił się dziś przy Łazienkowskiej, bo Legia mogła oficjalnie cieszyć się z kibicami z wywalczonego tytułu. Cała ta feta delikatnie została jednak popsuta – podopieczni Henninga Berga, choć zostali mistrzami, to po mistrzowsku nie zagrali, przegrywając pierwszy w tym roku mecz. Co istotne: przegrali zasłużenie, bo Ruch był lepszy i wysłał poważny sygnał, że powalczy z Lechem o drugie miejsce.
Zastanawialiśmy się przed meczem, czy piłkarzom Legii nie zabraknie motywacji na to starcie z Ruchem. Oni już byli myślami przy tym, co będzie działo się po ostatnim gwizdku – oni już chcieli iść i wspólnie z blisko 30 tysiącami ludzi świętować. No i tak oczekiwali tego gwizdka, że wypadli naprawdę bardzo przeciętnie. A to Bereszyński nie wiadomo, co zrobił w polu karnym, odbijając piłkę ręką trzykrotnie (“Gdzieś mi się ta piłka przy ręce zaplątała”), a to Rzeźniczak fatalnie pokrył Stawarczyka. No i pierwszy celny strzał w 39. minucie – to nie wymaga komentarza.
Mógł zostać podyktowany karny za zagranie Dziwniela na Bereszyńskim, niezłą sytuację miał Radović, bliski był Jodłowiec, kilkukrotnie dochodził do swoich szans też Kucharczyk, ale jak to z nim bywa: potrafi się znaleźć, nie potrafi tego wykorzystać. W drugiej linii znów dobrą robotę wykonywał Ł»yro, który w wielu momentach przerastał swoich kolegów. Właściwie każde jego zagranie miało sens i mogło zrobić różnicę. Tak, ten gość to dziś zupełnie inny poziom. Ale jeden Ł»yro to za mało… Berg próbował ratować się jeszcze zmianami, bo jak przez godzinę grał bez napastnika, tak zaraz wpuścił dwóch. Saganowski walczył i to było widać, a Orlando Sa widać nie było w ogóle. Sezon dobiega końca, a w ataku mistrza kraju wciąż mamy wielki znak zapytania.
Legia nie grała szczególnie źle, ale było widać, że chce się jej mniej niż Ruchowi. Trener Kocian tradycyjnie zapowiadał, że jego piłkarze będą grali na 100 procent i dokładnie tak było. Po meczu mogli stanąć w kółeczku i pokazać swoją radość. Zasłużyli. Przyjechali do Warszawy i popsuli mistrzom kraju fetę na ich stadionie. Szpaler to były jedyne uprzejmości ze strony chorzowian – potem zaczęła się gra na poważnie, ze świetnym ustawianiem się, asekurowaniem, przesuwaniem i prawdziwą walką. Ruch nie utrzymywał się wiele przy piłce, ale wyglądał bardzo rozsądnie. Z debiutującym u Kociana Kamińskim w bramce (dlaczego naprawdę nie grał Buchalik – do wyjaśnienia), z solidną defensywą i dobrym środkiem pola. Dziś strata do drugiego Lecha zmalała do czterech punktów, a mając na uwadze, co czeka nas w dwóch ostatnich kolejkach…
– Lech – Ruch w środę
– Ruch – Pogoń i Legia – Lech w niedzielę
Oj, może się jeszcze tutaj wiele wydarzyć.
Fot.FotoPyk