Dwie dekady emocji, czyli… odkurzyliśmy pamiętne finały Ligi Mistrzów

redakcja

Autor:redakcja

24 maja 2014, 13:11 • 6 min czytania

22. edycja Ligi Mistrzów dobiega końca. Pierwotnie istniała ona jako Piłkarski Puchar Europy Mistrzów Krajowych, a jego pomysłodawcą i założycielem był dziennikarz „L’Equipe”, a później redaktor naczelny „France Football” Gabriel Hanot. Przed edycją 1992/93 nazwę pucharu zmieniono na Ligę Mistrzów, a świat po raz pierwszy usłyszał hymn rozgrywek, który po dziś dzień wywołuje u słuchaczy gęsią skórkę. Utwór ten w oryginale nazywa się „Zadok the Priest”, a skomponował go Georg Friedrich Handel, niemiecki kompozytor barokowy. Dla potrzeb LM w 1992 roku dokonano jego adaptacji, a zajął się tym Tony Britten z pomocą Królewskiej Orkiestry Filharmonicznej w Londynie. Wszyscy piłkarze mówią, że nie ma przyjemniejszej chwili, niż właśnie moment stania na murawie i słuchania hymnu LM. Dziś usłyszymy go po raz ostatni w edycji 2013/14, dlatego przypomnijmy najlepsze finały ostatnich dwóch dekad.
5. 1993 rok. Olympique Marsylia – AC Milan 1:0

Dwie dekady emocji, czyli… odkurzyliśmy pamiętne finały Ligi Mistrzów
Reklama

Premierowa edycja przyniosła jedyny w historii finał LM, który wygrała francuska drużyna. Obie ekipy wymieniały ciosy, ale to Milan był bliżej objęcia prowadzenia. Na przeszkodzie stawał jednak albo fenomenalny Fabien Barthez, albo słaby tego dnia celownik Daniele Masaro. Jedyny gol tego meczu padł w 44. minucie, a jego autorem był iworyjski stoper Basile Boli. Obrońca Marsylii pięknie strzelił głową, a dośrodkowywał Abedi Pele, czyli ojciec braci Jordana i Andre Ayew. W drugiej połowie trener Milanu Fabio Capello rzucił do ataku Jean-Pierre’a Papina, ale OM dowiózł 1:0 do końca i to Bernard Tapie mógł się cieszyć z wygrania pierwszego finału Ligi Mistrzów. No właśnie, Bernard Tapie… Jakiś czas później wyszło na jaw, że kontrowersyjny właściciel OM brał udział w ustawianiu meczów, a konkretnie chodziło o kluczowe dla losów mistrzostwa Ligue 1 spotkanie z ASOA Valence-Clime.

Marsylczycy ustawili mecz, by móc skupić się na przygotowaniach do finału LM. Efekty? Olympique zdegradowano do drugiej ligi i odebrano mu tytuł mistrzowski. Pozwolono OM zachować za to puchar za wygranie LM, ale zabroniono klubowi bronić trofeum w sezonie 1993/94. Wstyd pozostał do dziś… Tamten finał był także symboliczny dla Milanu – były to ostatnie chwile, kiedy o sile drużyny stanowiło magiczne holenderskie trio. W finale przeciwko OM nie zagrał jednak Gullit, a Rijkaard poinformował przed meczem kolegów, że po sezonie odchodzi z klubu. Z kolei Marco Van Bastenowi pogłębiła się kontuzja kostki, która zmusiła go w końcu do zakończenia kariery. Milan przebudował jednak skład i rok później wrócił silniejszy, wygrywając w 1994 roku finał LM przeciwko Barcelonie aż 4:0.

Reklama

4. 2006 rok. FC Barcelona – Arsenal 2:1

Były to czasy, kiedy Ronaldinho był jeszcze najlepszym piłkarzem świata, a na jego brzuchu widniał kaloryfer zamiast wielkiego bebecha, do jakiego przyzwyczaił nas później. Brazylijski playmaker i jego Barcelona 17 maja 2006 roku zmierzyli się na Stade de France w Paryżu z Arsenalem, w którego składzie grali m. in. Pires, Fabregas, Henry czy Bergkamp. Prasa opisywała tamto spotkanie jako „pojedynek dwóch najbardziej ofensywnych zespołów tamtych czasów”, a sam mecz zdecydowanie przewyższył i tak gigantyczne oczekiwania. Zaczęło się źle dla „Kanonierów” – w 18. minucie czerwoną kartkę dostał Jens Lehmann, Arsenal zmuszony był grać w dziesiątkę. Jednak to chłopcy Wengera pierwsi strzelili bramkę, a konkretnie Sol Campbell w 37 minucie. Potężny stoper z łezką w oku wspomina tamte chwile: „Oddałbym wszystko, aby zamienić tego gola na trofeum LM (…) Nikt z kierownictwa Arsenalu o tym nie wiedział, ale wchodząc na murawę byłem świadom, że to mój ostatni mecz w barwach Kanonierów…”

Arsenal heroicznie atakował w dziesięciu, ale to „Blaugrana” zapewniła sobie zwycięstwo w ostatnim kwadransie meczu. Wcześniej, w 61. minucie na placu gry pojawił się Henrik Larsson, który dał świetną zmianę. Szwed odwrócił losy spotkania, mając swój udział przy obu trafieniach dla Barcelony. Najpierw w 78. minucie na 1:1 wyrównał Samuel Eto’o, 240 sekund później zwycięskiego gola zdobył Juliano Belletti. Sol Campbell do dziś nie może uwierzyć w to, co się stało. Lata mijają, ale były reprezentant Anglii nadal kręci głową, jakby to wszystko działo się ledwie kilka godzin wcześniej: „Oni nie wiedzieli co się dzieje, czekali aż strzelimy im drugiego gola… Ale przegraliśmy…”.

3. 2002 rok. Real Madryt – Bayer Leverkusen 2:1

Ostatni wygrany finał LM przez „Królewskich”, a dla większości kibiców apogeum ery „Galacticos”. Był to dziewiąty Puchar Europy dla Realu, od tamtej chwili kibice marzyli – i nadal marzą – już tylko o „La Decimie”, którą być może CR7 i koledzy zdobędą już dzisiaj. Mecz sprzed 12 lat zaczął się fantastycznie dla Realu, w ósmej minucie na 1:0 gola zdobył nie kto inny, jak Raul. Pięć minut później wyrównał Brazylijczyk Lucio, ale tuż przed przerwą zdarzyło się coś, co na zawsze utkwiło w naszej pamięci. Roberto Carlos posłał wysoki cross, a ustawiony blisko „szesnastki” Zinedine Zidane strzelił z woleja jedną z najpiękniejszych bramek w historii Europejskich Pucharów. Sam opis gola jest zresztą zbędny – starczy napisać TEN gol boskiego „Zizou” i już wszyscy wiedzą o co chodzi.

Mecz był ciekawy także z innego powodu – w 68. minucie spotkania kontuzjowanego Cesara zastąpił młodziutki Iker Casillas, któremu przyszło wejść na boisko w momencie, kiedy „Aptekarze” próbowali wyrównać. Niemcy nacierali ostro, ale Iker dokonywał prawdziwych cudów między słupkami i Real wygrał 2:1. Tamten mecz, rozgrywany na Hampden Park w Glasgow doskonale pamięta za to pewien Walijczyk, który jako mały chłopiec z wypiekami na twarzy oglądał popisy Zidane’a i spółki. Oto jak wspomina dziś tamte wydarzenia: „Byłem ich fanem odkąd skończyłem 10 czy 11 lat, gdy zobaczyłem Real wygrywający dziewiąty Puchar oraz Zidane’a strzelającego TEGO gola…”. Dzisiaj Gareth Bale ma niepowtarzalną szansę zapisać własną kartę w historii „Królewskich”.

2. 1999 rok. Manchester United – Bayern Monachium 2:1

Minęło już 15 lat od tamtego thrillera, ale Samuel Kuffour wciąż nie może oglądać zapisu video z pamiętnego meczu na Camp Nou. Dla byłego obrońcy Bayernu to nadal jest koszmar: „Kiedy jadę gdziekolwiek, na lotnisko np. ludzie zawsze mnie zaczepiają i pytają: Oh, Sammy, pamiętasz spotkanie z United w 1999 roku? Odpowiadam zawsze – nie (…) Po meczu po prostu płakałem, nie mogłem opanować emocji. Po finale poleciałem prosto na operację do Berlina. Tymczasem w Monachium wszyscy mówili o mojej reakcji…” Świat obiegły pamiętne zdjęcia, kiedy po końcowym gwizdku Kuffour po prostu rzucił się na murawę i nie mógł powstrzymać łez. Tak jest zresztą do dzisiaj: „Nigdy nie oglądałem tego meczu… Jeśli leci w telewizji, wszyscy mi o tym mówią, ale ja przełączam kanał. Emocje nadal są zbyt silne”.

Zaczęło się jednak fantastycznie dla Bayernu, już w szóstej minucie prowadzenia „Bawarczykom” dał Mario Basler. Prowadzenie utrzymywało się aż do 90. minuty meczu, zespół Bayernu zdawał się być pewny swego. W 80. minucie zmieniony został Lothar Matthaus, który schodził z boiska z uśmiechem na ustach, a na ławce Monachijczyków już szykowano fetę. Niedoczekanie. Dwa kornery Davida Beckhama, a rezerwowi Manchesteru Ole Gunnar Solskjaer i Teddy Sheringham zdobyli gole w doliczonym czasie gry. Norweg, zwany „Baby Face Killerem” wspomina swoje zwycięskie trafienie w 93. minucie spotkania: „Szczerze, to szykowałem się na dogrywkę. Jak zobaczycie na powtórkę, to byłem jedyny, który nie poleciał do Teddy’ego świętować wyrównania na 1:1. Cofnąłem się na środek boiska i szykowałem się na dodatkowe 30 minut biegania. Stało się jednak inaczej – strzeliłem zwycięskiego gola”. Piłkarze Bayernu nie dowierzali własnym oczom, kamera złapała skamieniałego Matthausa, Kuffour płakał na murawie. Najlepiej za komentarz do tamtego meczu niech świadczą słowa sir Aleksa Fergusona: „Football, bloody hell!”

1. 2005 rok. Liverpool – AC Milan 3:3 (3:2 w karnych)

Najdramatyczniejszy i najlepszy finał w historii Ligi Mistrzów i to wcale nie ze względu na postać Jerzego Dudka. Fakt, że bohaterem tamtego widowiska został Polak, jedynie dodaje kolorytu całej sprawie, a samego Dudka na zawsze uczynił nieśmiertelnym. Było w tym meczu wszystko – dramaturgia, emocje, powrót Liverpoolu do żywych, obrona uderzenia Szewczenki no i w końcu pamiętny „Dudek Dance”. Nasz bramkarz na zawsze zapisał się w historii światowego futbolu i na wieki pozostanie w annałach Ligi Mistrzów. Ł»adne słowa nie oddadzą tamtych emocji, był to po prostu finał marzeń, dodatkowo z polskim bohaterem w roli głównej. Wzruszony Dudek mówił po niewiarygodnym meczu: „To najwspanialszy moment w mojej karierze”. Niezapomniana noc w Stambule.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
1
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama