Reklama

Życie jak w Madrycie. Diego Sime-ONE

redakcja

Autor:redakcja

21 maja 2014, 13:13 • 7 min czytania 0 komentarzy

Tu już nie chodzi o sam futbol. O punkty, rekordy, trofea. Nie chodzi o przepisywanie na nowo zżółkłej historii czy kruszenie biznesowych monopoli, ligowych duopoli. Na romantycznej historii sportowej Atletico Madryt zrodził się fenomen religijno-filozoficzny. Stadionowy kaznodzieja w czarnym przebraniu z maską mafijnego twardziela stoi i przemawia. Wzbudza podziw, a zarazem sympatię. Opowiada o skromnych, prostych ludziach, którzy zostali wielkimi bohaterami. Wlewa hektolitry nadziei w tysiące czerwono-białych dusz.
Wierci w świadomości wiertarką nauki życia i sukcesu. “Wysiłkiem i pracą, biedni się bogacą” – krzyczy do mas w centrum Madrytu Diego Pablo Simeone. Dla tych mas Atletico jest religią, trener – prorokiem. Uwierzyli w jego słowa. Podobnie jak piłkarze na boisku, dali się uwieść. Meczu po meczu, minuta po minucie, ta historia pisze się z każdym uderzeniem serca.

Życie jak w Madrycie. Diego Sime-ONE

Cholo nigdy nie przestał wierzyć, że Atletico odnajdzie zagubioną tożsamość lat 50., 70. i 90. Ł»e odzyska należne klubowi miejsce w europejskiej elicie – skończy z etykietą wiecznego “Perdedor”, a stanie się godnym “Competidor”, po czym wejdzie na poziom seryjnego “Ganador”. Na przekór sceptykom, fatalizmom, tanim wymówkom i przydomkowi “Pupas” (w wolnym tłumaczeniu – biedne dziecko, które co chwila robi sobie “kuku”). Wbrew budżetowym anomaliom, finansowym konwulsjom i wiecznie niespełnionej lokalnej emancypacji. Ze skandalicznym odebraniem klubu socios w 1992, sądową interwencją, widmem bankructwa, z właścicielem-prezesem-showmanem-mafioso (choć on wolał, żeby się do niego zwracano per “Dios”) i drugoligową tułaczką w tle. Simeone doskonale zna ponad 100-letnią historię Atletico. Choć był jej częścią tylko przez 5 lat, to się w niej wystarczająco mocno zadurzył. Dziś w pełni identyfikuje się z DNA rojiblanco. Jest jednym z 200 tysięcy kibiców Atletico, którzy w niedzielę wyszli na ulice Madrytu fetować ligowy tytuł. Myśli, czuje i zarządza jak oni.

Cholo to jeden z tych pracowników firmy, którego nie trzeba dodatkowo motywować. Stać nad głową z batem i monitorować wydajność. Kocha swoją pracę, jest doskonałym ucieleśnieniem Company Vision&Mission. Był nim już dwadzieścia lat temu, kiedy zraszał murawę Calderon litrami potu. Tyrał w każdym meczu, zjednując sobie – minuta po minucie – uwielbienie trybun. Został idolem. Zasłużył, żeby stawiać go w jednym rzędzie z goleadorem Escudero, “Inżynierem” Garate, niezniszczalnym Adelardo Rodriguezem, zdeterminowanym “Jabo” Iruretą czy członkami “Ala Infernal” (Piekielnego Skrzydła) – Enrique Collarem i Joaquinem Peiro. Przerósł mity Brazylijczyków – Luiza Pereiry i Leivinhy (wujka Lucasa Leivy). Jako jedyny z pokolenia Futre, Panticia i Kiko miał jaja i pomysł na wskrzeszenie Atleti. Przed dnim stoi tylko posąg Luisa Aragonesa. Jego z piedestału nie strąci nigdy. Nie ma sensu. Mędrców trzeba słuchać i za nimi podążać. Ich filozofią wygrywania się odżywiać. I zarażać nią wszystkich dookoła.

Ganar, ganar, ganar y ganar – wrzeszczał do zgromadzonych dziennikarzy Aragones. Simeone, jak nikt inny, wciela ten czasownik w życie. Odmienia “wygrywać” przez wszystkie przypadki, tylko podmiot się nie zmienia – grupa, zespół, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Cholo to człowiek opanowany patologiczną obsesją wygrywania. Jest jednak coś ważniejszego niż te wszystkie 4 trofea, które zdobył jako trener Atletico. Coś, co nie podlega żadnej medialnej koniunkturze, dyskusji o słabości rywali/rozgrywek, farcie czy 5 minutach glorii. To nieoceniana praca, jaką w 2,5 roku Simeone wykonał z grupą – tu cytuję prasę z końca 2011 – “zblazowanych leni, myślących jedynie o podstawieniu nogi Gregorio Manzano”.

Dwa tygodnie przed pojawieniem się Argentyńczyka w Madrycie, Atletico z Juanfranem, Mirandą, Godinem, Filipe Luisem, Gabim, Diego Ribasem, Koke i Adrianem w składzie odpadło z trzecioligowym Albacete w Pucharze Króla. W tabeli Primera Division Los Colchoneros zajmowali upokarzające 10 miejsce. Szefostwo klubu, z Cerezo i Gil Marinem na czele, nie mogło dalej znieść tych wbitych w siebie spojrzeń kibiców. W perspektywie klęski postawili wszystko na jedną kartę – oddali drużynę facetowi, którego zawodowym marzeniem była praca w Atletico. Ten szybko marzenia sprowadził do wymiaru codziennej harówki. Simeone, wypróżnionych piłkarzy, najpierw zaatakował motywacyjnym gazem z olbrzymią dawką optymizmu. Po mentalnej zaprawie, przyszła pora na tę kondycyjną “Profe” Oscara Ortegi – trzy treningi dziennie w okresie przygotowawczym, pierwszy o 7.00, siłownia na płycie boiska, etc. Później rozpoczął się taktyczny, regularny obstrzał, ze słynnego notesu Germana Burgosa.

Reklama

Gabi, bodaj najdobitniejszy przykład transformacji paranormalnego efektu Cholismo, w wywiadzie dla “Panenki” tak opisał pierwsze przemówienie Proroka: – Po prezentacji na Calderon, na którą przyszło 3000 widzów zebrał nas wszystkich w szatni i powiedział: “Ci ludzie przyszli zobaczyć Cholo piłkarza, tego którego znają z boiska. Jeżeli jednak nawalę jako trener i nie spełnię ich oczekiwań w trzy miesiące będą przeciwko mnie. Tak jak teraz są przeciwko wam”. Od pierwszej minuty przekonał nas, że można tę cholernie ciężką sytuację odwrócić. Ł»e przyjdą lepsze czasy.

Kapitan Atletico, wierny egzekutor idei Cholo, ale także cała reszta na pozór przeciętnych i tanich piłkarzy, na własnej skórze przekonała się, że warto zaufać metodom Simeone. Zrozumieli jedno – wszyscy razem nie tworzą dream temu ociekającego setkami milionów euro. Mają jednak coś, czego za żadne pieniądze kupić się nie da. Wiara, Praca, Cierpienie – wypisz wymaluj 100 lat historii Atletico. Wiara w to, że można skończyć z wizerunkiem poszkodowanej ofiary losy, skazanej na zbieranie okruchów z madrycko-katalońskiego stołu. A przy okazji zapełnić lukę porzuconą dekadę temu przez EuroDepor i Valencię Beniteza. Praca – jedyne narzędzie sukcesu, najlepsza broń na pustki w kasie, wąską ławkę i transfery z łapanki. Cierpienie – jak mówi – Simeone: “ten kto cierpi na treningach, krwawi w wielkich bataliach”. Jak na razie Cholo wygrał je wszystkie – 17 maja 2013 na Bernabeu z Realem, 17 maja 2014 na Camp Nou z Barceloną. Największa batalia, finał w Lizbonie, dopiero przed nim. I przed jego skłonnym do poświęceń klanem.

Ci, którzy znają i otaczają Diego Pablo mówią, że jest dużo bardziej złożoną osobowością niż się to na pierwszy rzut oka wydaje. Twardziel na zewnątrz, wrażliwy w środku. Z jednej strony zafascynowany epicką wolą wali Rocky’ego, z drugiej 15-letni fan Whitney Houston. Image gangstera w “camisa negra”, z nażelowaną czupryną i okularami a la Tom Cruise w Top Gun, gryzie się z cieplutkimi słowami kierowanymi publicznie do swoich walecznych “guerreros”. Czasem szorstki, wyzywający w odbiorze, zawsze rozczulający i uczuciowy w stosunku do najbliższych (vide: słynna już rozmowa telefoniczna z synami mieszkającymi w Argentynie po wygraniu Puchar Króla, czy uścisk z papą Carlosem po zwycięskim remisie na Camp Nou). Skromny i oszczędny w słowach po zwycięstwach, budujący nastroje optymista – po porażkach. Dowcipny, czasem ironiczny. Kiedyś na pytanie dziennikarza o pech po strzałach w słupek odpowiedział: “Słupki są bardzo potrzebne. Gdyby nie istniały, nie byłoby na czym zawiesić siatki”.

Gabi, który debiutował w Atletico grając u boku Simeone, twierdzi, że Argentyńczyk nie zmienił się ani trochę. Kropka w kropkę. Ten sam charakter, ta sama charyzma, ta sama nieuleczalna choroba futbolowa. Jedyne, co odróżnia dziś Cholo piłkarza od Cholo trenera, to umiejętność zarządzania grupą, a w grupie – pojedynczymi interesami i karierami. Zawsze stara się być sprawiedliwy (jeżeli taka definicja w ogóle ma rację bytu). Zarówno wtedy, kiedy uparł się, żeby na Bernabeu podczas finału Puchar Króla Federacja zapewniła równą ilość chłopaków do podawania piłek – połowa z Realu, połowa z Atletico. Jaki i wtedy, kiedy podejrzliwe spojrzenia szatni wymusiły na nim posadzenie w końcówce sezonu na ławce Diego Ribasa. Piłkarza, o którego 1,5 roku wycierał podłogę w gabinecie Jose Luisa Caminero.

Simeone prawdopodobnie w żadnym innym miejscu na Ziemi nie będzie w stanie powtórzyć cudu/fenomenu Atletico. On jest dla tego klubu stworzony, ulepiony, wymyślony. Coś jak Guardiola dla Barcy. Wszystko jedno czy w kolejnych latach wygra 0 tytułów, czy Atletico będzie musiało czekać kolejne 14 lat na zwycięstwo w derbach Madrytu i 18 lat na triumf w La Liga. Cholo już jest w historii atletismo postacią nieśmiertelną. Tak jak nieśmiertelna jest i będzie jego filozofia. Cholismo. W Hiszpanii o tym zarażającym masy wirusie mówi się, że jest jak: “scenariusz Spielberga, jak dźwięk struny gitary basowej, jak dekadencka i sprośna poezja przeklętego Baudelaire’a, że jest jak bosy Bikila Abebe biegnący ulicami Rzymu, jak Rafa Nadal doprowadzający do płaczu Federera”. Półki w madryckich księgarniach uginają się dziś od biblii spisanych na prawdach objawionych Cholo: “Atletico Madryt – Pasja, Wielka Mniejszość”, “Atleti. Ł»yć na czerwono i biało”, “Efekt Simeone. Motywacja jako strategia”.

Szaleństwo? Goethe pisał, że szaleństwo jest niczym innym jak racją przedstawioną w odmienny sposób. W szaleństwie rację bytu znalazła w 1903 roku grupka baskijskich studentów. Postanowili założyć klub, który mógłby być alternatywą dla burżuazyjnego Realu z dzielnicy Chamartin i bogatego Racingu Club z Chamberi. Tak powstał Athletic Club de Madrid, filia Athletic Bilbao. Pod zmienioną nazwą klub przetrwał do dziś. Romantyczny, często zakompleksiony. Nigdy jednak nie szukający na siłę dla siebie miejsca w duszącym świecie “ja więcej”.

Reklama

Atletico ma się dobrze. Nawet bardzo dobrze. Bo jak mawia Sime-ONE:

“My, ludzie Atletico, nigdy nie przestajemy wierzyć”

RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii
Twitter: @rafa_lebiedz24

Najnowsze

Ekstraklasa

Haditaghi ostatecznie zrezygnował z przejęcia Pogoni. “To kopanie grobu”

Szymon Piórek
19
Haditaghi ostatecznie zrezygnował z przejęcia Pogoni. “To kopanie grobu”
Betclic 1 liga

Królewski: Kary i zaległości wyniosły 750 tys. euro. To dwa miesiące “życia” Wisły

Szymon Piórek
12
Królewski: Kary i zaległości wyniosły 750 tys. euro. To dwa miesiące “życia” Wisły

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...